Jak siostry Kopciuszka próbujemy dopasować naszą niby „za dużą” lub „za małą” stopę do okoliczności. Sic! Nawet nie wiesz, że wchodząc w ten związek, ucięłaś sobie paluch. Balansujesz, nie umiesz utrzymać równowagi, w końcu padasz na ziemię. I tak w kółko, dopóki nie przyjmiesz, że miłość nie polega na samookaleczaniu się. Jest przecież przyjęciem całości.Pewna dziewczyna zapytała mnie ostatnio o to, jak przeżywać czas, kiedy nie jest się jeszcze w związku. Odpowiedziałam jej, że podobnie jak ten, kiedy w związku się jest. Do tego odkrycia doszłam oczywiście „poniewaczasie”.
Moje singielstwo wspominam jako stan permanentnej niespokojności i zamęczania samej siebie. W tumanach kurzu nie byłam w stanie zbyt wiele zobaczyć. Dziś, kiedy pył opadł, a nie dalej jak wczoraj minęły dwa lata od mojego ślubu, czuję, że jestem o krok głębiej. Gdybym miała powiedzieć coś, czego nauczyłam się przez ostatni transformacyjny czas mojego życia, byłoby to właśnie to – miłość jest wtedy, kiedy nie trzeba udawać.
I nie chodzi mi tylko o mężczyznę, o tzw. bycie z nim szczerą. Do niego dojdę później. Najpierw chodzi o siebie. O tę kobietę – dziką lub stłamszoną – która w nas siedzi i próbuje uśmiechnąć się, gdy podejrzliwie spoglądamy na nią w lustrze.
Read more:
Słownik kobiet: Imię
Przesadnie oswojone dziewczyny
Szczególnie w naszej kulturze, w której kobieta figuruje jako reprezentantka, płeć piękna, ozdoba etc., trudno przyjąć fakt istnienia w niej cienia, czegoś, co potwierdza posiadanie czegoś „nietwarzowego”, jakiejś rany (najpewniej wielu) lub agresywnej predyspozycji. Mity o idealnych, oswojonych dziewczynach, narzeczonych, żonach i matkach przesiąkają w nas od podszewki. Skutkuje to tym, że jako kobiety stanowczo zbyt dużo czasu spędzamy na przetwarzaniu tego, jak widzą nas inni ludzie. I nie chodzi tylko o kreowanie naszej fizyczności. Przede wszystkim zastanawiamy się nad tym, co i ile możemy powiedzieć. Ile zostawić dla siebie. Ile udźwignąć. Ile przemilczeć.
Jak siostry Kopciuszka próbujemy dopasować naszą niby „za dużą” lub „za małą” stopę do okoliczności. Sic! Nawet nie wiesz, że wchodząc w ten związek, ucięłaś sobie paluch. Balansujesz, nie umiesz utrzymać równowagi, w końcu padasz na ziemię. I tak w kółko, dopóki nie przyjmiesz, że miłość nie polega na samookaleczaniu się. Jest przecież przyjęciem całości.
Życie to nie pasmo mistyfikacji
Jeśli czujesz, że musisz przy nim wciągnąć brzuch lub zamistyfikować zbyt wąskie biodra, to znak, że oddajesz mu zbyt wiele. Pytanie, czy on w ogóle chce Twoich ofiar? Bo może się okazać, że nie. Ale nie, to wcale nie zamyka to sprawy. Nareszcie wytworzyła się przestrzeń na najważniejszą konfrontację: Dlaczego chcesz się ukrywać?
Mam w sobie intuicję, że powodem jest jakaś dojmująca kobieca tendencja, w której to w imię miłości jesteśmy w stanie posunąć się do wszystkiego. Zmieniamy się w kogoś, kim nigdy nie chciałyśmy być. Stajemy się zbyt uległe lub natarczywe. Jak Mystic z sagi o X-manach, dopasowujemy nasze ciała do tych, którzy nas pokochali, bojąc się ukazać odstraszającą prawdę niebieskiej skóry i czerwonych włosów.
Tymczasem miłość – Boga, mężczyzny, nasza własna – ma przyjść do nas, gdy jesteśmy nagie. Gdy nic nas nie obciąża i nie krępuje. Gdy możemy wykrzyczeć siebie i wypłakać, i dać sobie, tak jak burza lub deszcz, tyle czasu, ile potrzebujemy.
Read more:
Słownik kobiet: Ciało
Za lękiem jest życie
Może być też tak, że w imię niepogarszania sytuacji, przyzwyczajamy się do jakichś raniących układów. Przechodzimy w letarg. Usiłujemy „jakoś z tym żyć”. Często uciekamy się wtedy do Boga, zrezygnowane, zrozpaczone, z wielkim zawodem wypisanym na twarzy. Pytamy: Jak to się mogło stać? I kiedy? Rezygnujemy z naszych pragnień. Zamykamy się w bezpiecznych rozwiązaniach. Przestajemy spotykać się z innymi kobietami.
Udawanie zawsze rozpoczyna się w nas, w tym miejscu, w którym odmówiłyśmy sobie wolności. W imię braku samotności. W imię zmiany sytuacji życiowej. Wciąż jeszcze wydaje się nam, że kobiecość polega na przyjęciu warunków z zewnątrz. Zawalczenie o siebie kojarzy nam się z arogancją. Trwanie przy swoim – ze stawianiem ultimatum.
Tymczasem miłość nie ma nic z udawania. Dwoje ludzi, takimi, jacy są, biorą siebie w wolności. Nikt nie jest męczennikiem. Nikt nie jest ofiarą. Trochę czasu zajmuje nam, aby to zrozumieć. W końcu jednak błona lęku pęka, a ku naszemu zaskoczeniu, z naszych wnętrz wypływają Żywe Źródła. Być może właśnie to miał na myśli Jan, kiedy pisał o miłości. Nie ma w niej strachu. Nie ma w niej zastraszenia.