W gorący romans Zuli i Wiktora wkracza historia – polityczna zimna wojna. Najnowszy film Pawła Pawlikowskiego to prosta w formie, a jednocześnie niezwykła opowieść o miłości.
Z wielkim zainteresowaniem oczekiwałam premiery nowego filmu Pawła Pawlikowskiego „Zimna wojna”, nie tylko ze względu na wcześniejszy sukces nagrodzonej Oskarem „Idy”. Pierwszy wywiad w tym roku przeprowadziłam z Borysem Szycem, który gra jedną z głównych ról. Mówił tak:
To było dla mnie niesamowite spotkanie z cudownym artystą i prawdziwie wolnym w głowie człowiekiem. Udaje mu się pozostać wiernym swoim przekonaniom i wizji artystycznej. Za to go podziwiam.
„Zimna wojna” Pawlikowskiego nagrodzona w Cannes
W maju przyszedł festiwal w Cannes, gdzie film otrzymał osiemnastominutową owację na stojąco, krytycy prześcigali się w zachwytach – w recenzjach w różnych językach. Gwiazdy światowego formatu z entuzjazmem i pasją składały gratulacje. Jury uhonorowało Pawlikowskiego Złotą Palmą dla najlepszego reżysera, potwierdzając jego klasę. Obejrzałam. Film przede wszystkim mnie zdziwił…
Jest to niezwykła opowieść o miłości, uniwersalna, choć do bólu też polska. Początek PRL-u, przesłuchanie (dziś powiedzielibyśmy: casting) chętnych do powstającego „reprezentacyjnego zespołu ludowego” o nazwie „Mazurek” (wzorowanego na „Mazowszu”). Wiktor, grany przez Tomasza Kota, muzyk i członek komisji, zakochuje się w śpiewającej i pełnej energii Zuli, w którą znakomicie wciela się Joanna Kulig. Z jego poparciem zostaje przyjęta do zespołu.
Szybko okazuje się, że dziewczyna ma wyrok w zawieszeniu. Broniąc się przed gwałtem, jak wyjaśnia Wiktorowi, zadała ojcu cios nożem. Ma to później dalekosiężne konsekwencje, bo gdy już odwzajemnia uczucie, nie może iść za nim całkowicie. Szantażowana przez kierownika administracyjnego zespołu, ideowego komunistę (w tej roli Borys Szyc), musi donosić na ukochanego. W jej przypadku odmowa współpracy groziłaby więzieniem.
Gorący romans z zimną wojną w tle
Nie wiadomo dokładnie, czy Wiktor jest traktowany jako element podejrzany z przyczyn ideologicznych, czy to kierownik szuka na niego haka, gdyż sam podkochuje się w pięknej pieśniarce. Od wyznania Zuli „Kocham cię i będę z tobą do końca życia, ale muszę ci coś powiedzieć…” zaczyna się dramat. Wiktor postanawia bowiem uciec nielegalnie z kraju, do czego, początkowo nawet skutecznie, namawia – jak ją nazywa – „kobietę swego życia”.
W gorący romans, za sprawą problemów charakterologicznych zwłaszcza poranionej przez życie Zuli, wkracza historia – polityczna zimna wojna. Dzieli ona żelazną kurtyną nie tylko Europę, ale i gotowych oddać za siebie życie, dojrzewających (przez lata ze sobą i bez siebie) do heroizmu kochanków. Obraz skojarzył mi się z największym melodramatem naszego kręgu kulturowego, czyli dramatem Szekspira „Romeo i Julia”. Film wpisuje się w kulturowe mity o miłości, uderzając w najbardziej czułe struny percepcji – serca i duszy. Choćby dlatego wróżę mu ogromne powodzenie. Ma to głębokie, choć nienazwane „coś”.
Już w czasie oglądania filmu uderzyło mnie kilka rzeczy. Przede wszystkim brakuje tego, do czego od dekad przyzwyczaja nas współczesne kino. Czarno-biały obraz, zero fajerwerków czy nawet prób uwodzenia emocji oczekującego ich przecież widza. Miłość to temat najmocniej wyeksploatowany, więc tym bardziej twórcy starają się pokazać coś nowego. Uderzyć jeszcze mocniej, żeby przebić się spośród innych, znanych bardziej lub mniej, dzieł. Tematyka sama się prosi o epatowanie uczuciami, a sytuacje są chwilami bardzo dramatyczne. Tymczasem reżyser unika tego chyba z premedytacją, jakby chciał pokazać miłość głównie przez podejmowane życiowe decyzje, a także ich konsekwencje. Szacunek za… siłę prostoty. Film zostaje w widzu na długo – być może dlatego, że trafia w inne niż przywykliśmy obszary wrażliwości.
Nikt poza Pawlikowskim nie kręci tak filmów
Narracja opiera się jakby na dwóch filarach: wybór, skutek, kolejny wybór „naprawczy”, skutek, znów zła decyzja – skutek, itd…Bohaterowie zapętlają się coraz bardziej, aż do smutnego finału. Decyzji ostatecznej. W tle klimat Polski ludowej lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, skontrastowany ze swobodą obyczajową artystycznego i wolnego – w wielu wymiarach – Paryża, wraz ze świetną (duży atut filmu) warstwą muzyczną. Znakomite ujęcia, fantastyczna gra aktorska, zwłaszcza Kulig, Kota, ale też Szyca. Trochę mało miejsca dostała Agata Kulesza, jedna z głównych bohaterek „Idy”. Kino najwyższej próby.
Nikt poza Pawlikowskim nie kręci filmów w taki sposób. Trzeba mieć dużo odwagi, by iść pod prąd trendom. Takie dzieło może albo zwyciężyć, albo po prostu polec. Artystycznie film nie jest raczej arcydziełem, jest jednak wybitny.
Co mnie zdumiało? Po ostatniej scenie widz czuje niedosyt. Zdziwienie – to już? A gdzie fajerwerki emocji, łzy w oczach, motyle w brzuchu trzepoczące skrzydłami bezwolnie, poruszone melodramatem? Nic z tych rzeczy! Wychodzi się z kina w lekkim oszołomieniu, jak to się mogło stać. Dlaczego my, Polacy, nawet swoje osobiste wybory osadzamy w kluczu romantyzmu straceńczego? Umiemy walczyć, oddawać życie z miłości, a gubimy się, mając wszystko co trzeba do zbudowania radosnej, wspólnej przyszłości? Wiktor i Zula kochają się na śmierć i życie, namiętnie i szaleńczo, niemal od początku mając tego świadomość. Może on jest nieco naiwny i niefrasobliwy… Może ona ma za mało wiary w siebie, w mężczyzn i w miłość spełnioną. Ale jak można lgnąć do lampy niczym ćma, notorycznie parząc sobie skrzydła, skoro obok jest otwarte okno, zza którego wygląda słońce? Co jest w nich – ale i w nas – tak deterministycznego, że miłość szczęśliwa i trwała jest niemożliwa? Przywykliśmy do wojen – normy, a szczęście uważamy za stan przygodny?
To najbardziej osobisty film Pawlikowskiego. Dedykował go Rodzicom. Wiktor i Zula noszą ich imiona. Twórczości tego artysty nie da się zrozumieć w kluczu ojczyźnianym, wspólnotowym czy ideowym. On jest i będzie zawsze osobny. Pojedynczy, z dystansem wobec każdej próby nawrócenia go na służbę innym wartościom niż sztuka. Cieszmy się tym, że go mamy, bo duma narodowa potrzebuje ludzi wybitnych, a nie tylko oddanych dobru wspólnemu. Tam, gdzie jest wielki talent, indywidualizm i wspólnota są z zasady komplementarne.
Jeśli nie widzisz wideo, kliknij TUTAJ
Read more:
Borys Szyc: Kiedy trzeźwiejesz, można nazwać to oświeceniem [wywiad]
Read more:
Dąbrowska-Riddersholm: Bałabym się, gdyby w moim życiu nie było Boga [wywiad]
Read more:
Bajka o księdzu i dobrych policjantach. Dlaczego Polacy pokochali „Ojca Mateusza”?