Hod dogi z Ustki
Niedziela. Po Eucharystii postanowiłem przejść się wzdłuż usteckiego deptaka. Przemierzam ulicę Marynarki Polskiej kierując się w stronę morza. Pod pachą dzierżę "Gościa Niedzielnego". Moją uwagę przykuwa niewielkie stoisko z napisem "American Hot Dog", usytuowane w bramie jednej z kamienic.
Przy stoisku siedzi dwóch nastolatków. Sądząc na oko, bliżej im do 13. niż do 18. roku życia. Mówią, że jestem dzisiaj pierwszym klientem. Mając drobną satysfakcję ze świadomości, że żadnego paragonu nie dostanę, a pomogę dzieciakom albo ich rodzicom, składam zamówienie na hot doga i przyglądam się procesowi tworzenia.
Chłopak sprawnym ruchem zakłada lateksowe rękawiczki. Przy pomocy szczypczyków wyjmuje znad gorącej pary wodnej bułkę, kroi delikatnie, by nie zrobić dziury na wylot, a następnie wirtuozerskim - choć drżącym ruchem - wybiera parówkę spośród kilku kąpiących się we wrzątku.
Usteckie slowfood
Na bank nie mieli książeczek sanepidu czy innego ZUSu, a stopień aseptyczności pewnie był wyższy niż w niejednym ZOZie. Paróweczka już spoczęła w bułce, kolega wirtuoz hotdogowy zaczął szukać w słoiku z ogórkami na półsłodko (na oko – weki zrobione na zimę przez mamę albo babcię) idealnych dla mojego hot doga ogórków.
Przygotowują tego hot doga z 5 minut, więc wszystko odbyło się bardziej w stylu "slow" niż "fast" food. Przyszedł czas zapłaty, ja miałem w gotówce tylko 100 zł, które dopiero co wyciągnąłem z bankomatu. W międzyczasie podeszli do nas chłopcy - kumple małych przedsiębiorców, z jedzeniem dla nich (może to rodzeństwo?).
Prawie jak na Wall Streed!
Gdy jeden z nich zobaczył, że będzie problem z resztą, szybko zaproponował, żebym się nie martwił, bo oni zaraz rozmienią. Umówili się między sobą, kto pilnuje budy, a kto leci, po czym - z prędkością Usaina Bolta - jeden z dzieciaków pobiegł do okienka w kiosku, a potem do monopolowego. Dosłownie moment i był z powrotem, z rozmienioną "stówką" w kieszeni.
Czułem się, jakby to było najlepiej wydane 5 zł w moim życiu. Udzieliła mi się radość i entuzjazm młodych sprzedawców. W efekcie, krocząc z hot dogiem po usteckim deptaku, czułem się niczym biały kołnierzyk na Wall Street, z prawdziwym, amerykańskim hot dogiem w dłoni. Ciężko to opisać słowa, ale byłem z tej przedsiębiorczej ekipy bardzo dumny! I autentycznie cieszyłem się, że mogłem być ich klientem.
Dlaczego od lat wakacje spędzamy w Ustce?
Powyższa historia to tylko jeden z wielu powodów, dla których lubię Ustkę. Zaczęło się od rekomendacji, jak przystało na networkera. Ustkę poleciła moim rodzicom pewna lekarka, która zna mnie od urodzenia. Tak dobry lekarz nie może się mylić i rekomendacja na Willę Wenel (tam pojechała pierwsza ekspedycja w składzie Rodzice i Siostra) podziałała! Od tego czasu - a był to koniec lat 90 - rodzina Gnyszków jeździ do Ustki każdego roku.
Ten zwyczaj przyjęła moja - najpierw narzeczona, a aktualnie już żona. Z Oleńką przyjeżdżamy do Ustki już od przeszło od 10 lat. Od 5 zaś, jako małżeństwo. Jeśli mamy wybór, stawiamy na Bałtyk. W grę wchodzi tylko Ustka. Usteczka. Co roku wtajemniczeni znajomi pytają mnie, dokąd jadę tym razem i dlaczego do Ustki.
Powodów jest wiele. Po pierwsze mikroklimat i malownicze okolice. Nie znam się na tym, ale skoro pediatra, która nigdy się nie myli, tak mówi, to tak po prostu jest. Poza tym w Ustce jest parę sanatoriów i gigantyczny las sosnowy. Z kolei w pobliskim Orzechowie (pół godzinki plażą w kierunku wschodnim) można poczuć się niczym u Tolkiena. Bajkowa sceneria rodem z "Władcy Pierścieni".
Kino Delfin i Dolina Charlotty
Kolejnym powodem jest Kościół Najświętszego Zbawiciela. Poniemiecki neogotyk. Już przeszło 10 lat urzęduje w nim wyjątkowy ksiądz. Jeśli chodzi o kazania: mistrz zwięzłej formy. W kwestii spowiedzi: rekordzista w pociągania do nieba. Jeśli chodzi o sam kościół - rzuca się w oczy trochę posoborowej tandety, ale mnie osobiście i tak zachwyca. Warto być tam codziennie i przywitać się z proboszczem.
A jeśli akurat pada deszcz, a w kinie Delfin (tak, Ustka ma kino!) lecą same smuty… można wybrać się do Doliny Charlotty albo Słupska. Obie rzeczy w zasięgu 30 minut niespiesznej trasy. Rozrywkę znajdą tam nie tylko dzieci (zoo, fokarium, jeziora w Dolinie Charlotty), ale i dorośli. Słupsk z kolei zachwyca neogotyckim kościołem i drewnianym krzyżem, z którego po ogłoszeniu stanu wojennego, ciekła podobno krew.
Wakacje – lans na fejsie czy coś dużo ważniejszego?
Koniec końców w miejscu, w którym spędzamy wakacje, nie chodzi o zapierające dech w piersi widoki i ciekawe atrakcje. Wyjazd na urlop ma służyć czemuś o wiele większemu.
Zdjęcia z Egipu czy innego Vanuatu wrzucane na fejsa może i mają dla kogoś znaczenie. Pytanie tylko czy na prawdę to one stanowią meritum tego czasu? A może jest nim raczej relacja z Bogiem, żoną i dziećmi?
Ustka to dla mnie idealne miejsce, by móc w spokoju przemyśleć wiele spraw, a przy okazji nadrobić książkowe zaległości. I uważam, że każdy z nas powinien w ciągu roku znaleźć na to czas. Niekoniecznie w Ustce. Niekoniecznie nawet w Polsce. Jeśli ktoś znalazł własne miejsce na Vanuatu czy w Egipcie, to świetnie. Ważne jest, żeby wakacyjny pobyt był czymś więcej niż okazją do lansu na Facebooku. W końcu ostateczny cel jest o niebo większy, prawda?
PS Pozdrowienia z wakacji w Ustce!