Najstarsze świadectwo na temat śmierci św. Stanisława ze Szczepanowa zapisał Gall Anonim. Określił w nim biskupa słowem traditor (zdrajca), co sugeruje, że biskup miał na sumieniu zbytnie mieszanie się w politykę. Jednak już kilkadziesiąt lat po tragicznej śmierci ciało Stanisława zostało przeniesione uroczyście do katedry, a 140 lat później go kanonizowano. Rodzi się więc pytanie, czy biskup rzeczywiście był politycznym mącicielem i zdrajcą, czy też dobrym pasterzem, którzy został zabity, bo miał odwagę upomnieć króla Bolesława?
Badania czaszki św. Stanisława
Kwestia ta od pokoleń dzieli historyków. W poszukiwaniu odpowiedzi w latach sześćdziesiątych zeszłego wieku ówczesny wikariusz katedralny krakowski, bp Karol Wojtyła, zgodził się na wykonanie badania czaszki świętego.
Przeprowadzili je specjaliści z zakresu medycyny sądowej: prof. Jan Olbrycht oraz dr Marian Kusiak. Zanim jednak opowiem o wynikach ich badań i co dzięki nim powiedział niemy świadek, jakim są relikwie, warto zajrzeć do źródeł pisanych.
Gall Anonim
Przywołane tu najstarsze źródło, „Kronika” Galla Anonima, jest bardzo lakoniczne. Autor był duchownym, a jednocześnie pisał dzieło, które miało podkreślić znaczenie i ukazać w jak najlepszym świetle ród Piastów. W końcu sponsorem księgi był Bolesław Krzywousty – bratanek króla Bolesława II Szczodrego (Śmiałego), czyli tego, który miał zabić biskupa Stanisława.
Tym samym Gall Anonim mógł być w mało komfortowej pozycji między młotem a kowadłem: jako duchowny nie mógł ukryć historii o biskupie, a jako piszący pochwałę rodu księcia, nie mógł go krytykować. Podał więc fakt, ale nie wspomniał ani imienia Stanisława, ani o jaką diecezję chodzi. Nie podaje także szczegółów dotyczących jego śmierci.
Wincenty Kadłubek
Szczegóły dotyczące śmierci Stanisława przekazuje kronika spisana przez Wincentego Kadłubka. Zgodnie z nią biskup upomniał króla, że w zbyt okrutny sposób karze swoich poddanych – dezerterów z wojska oraz żony rycerzy, które zdradziły swoich mężów, gdy ci walczyli u boku władcy.
Ten, wzburzony faktem, że wyniesiony przez niego na stolicę biskupią człowiek śmie grozić mu klątwą, miał rzucić się na Stanisława i zabić go podczas celebrowania mszy w kościele na Skałce w Krakowie.
Problem z tą relacją polega na tym, że jest późna w stosunku do śmierci biskupa (spisano ją ponad sto lat później) oraz na tym, że dzieło mistrza Wincentego jest bardziej traktatem historycznym niż kroniką sensu stricto. Autor miesza fakty z narracją bajeczną, skupiając się bardziej na przekazaniu konkretnych treści filozoficzno-religijnych niż wiernym oddaniu wydarzeń.
Opowieść relikwii św. Stanisława
Specjaliści, którzy zbadali czaszkę świętego w 1963 r., stwierdzili na niej pięć śladów po ciosach. Zadano je tępokrawędzistym narzędziem, prawdopodobnie toporkiem. To oznacza, że przyczyną śmierci nie była egzekucja wykonana przez kata.
Ciosy te nie przecięły czaszki, jednak najsilniejszy z nich, który spadł na potylicę, mógł być śmiertelny. Sądząc po układzie obrażeń, biskupa zaatakowano od tyłu, a kiedy upadł na plecy, spadły na jego głowę kolejne ciosy. Ich ślady znajdują się po bokach twarzoczaszki oraz na czole.
To by znaczyło, że opowieść mistrza Wincentego, zapewne opierająca się na ustnym przekazie, jest prawdziwa: na biskupie dokonano mordu. Układ ran wydaje się także potwierdzać wersję mówiącą o śmierci przy ołtarzu – sprawując liturgię, stał przodem do mensy ołtarzowej, więc atak mógł przyjść tylko z tyłu.
Proces kanonizacyjny
Kości nie zdradzą nam motywacji tego, kto zabił Stanisława, jednak przynajmniej częściowo potwierdzają wersję opowieści zawartą w jego żywotach. Napisał je dominikanin, Wincenty z Kielczy, na podstawie kronik i przekazu ustnego.
Sam proces kanonizacyjny w XIII w. był bardzo skrupulatny, dwukrotnie dokonywano weryfikacji danych, był to też pierwszy proces w dziejach, w którym uczestniczył advocatus diaboli. Zadaniem tej osoby było podważanie wszelkich świadectw mówiących o świętości „podsądnego”.
Mimo tych utrudnień Stanisława kanonizowano, co więcej – od XIII w. jest patronem Polski. Może zamiast więc drążyć temat, po prostu zaufać orzeczeniu Kościoła?