Z o. Włodzimierzem Zatorskim OSB, prefektem oblatów benedyktyńskich w Tyńcu, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Hanna Chrzanowska, pielęgniarka, osoba świecka, została oblatką benedyktyńską w 1956 roku. Jeszcze przed Soborem Watykańskim II, który znacząco zmienił podejście do świeckich w Kościele. Jaki wpływ na jej drogę do świętości mogła mieć formacja w Tyńcu?
O. Włodzimierz Zatorski OSB: Mądrość duchowości benedyktyńskiej polega na tym, że stara się z Ewangelii uczynić regułę życia. Reguła jest próbą zastosowania Ewangelii do jego konkretnych warunków, niezależnie od tego, czy się jest mnichem, czy świeckim. Do Boga idziemy całym swoim życiem.
Nie sprowadza się to do podejmowania określonych praktyk pobożnościowych, na przykład modlitwy, ekspiacji, co miałoby nam zapewnić zbawienie. Podstawowym hasłem benedyktyńskim jest „Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony”. We wszystkim. Nie tylko w liturgii, w modlitwie osobistej, w ascezie czy w działaniach charytatywnych – we wszystkim. W całym wymiarze życia codziennego.
Tyniec i jego dobra „marka”
Jak to się przekładało na konkrety życia nowej błogosławionej?
Celem reguły jest ułożenie życia tak, żeby ono prowadziło do Boga. Jest to uniwersalna formuła dla wszystkich chrześcijan. Jeżeli ktoś żyje samotnie w świecie i podejmuje posługę wobec bliźnich, ma inne zadania niż mnich. Okazuje się, że wspólne jest uwielbienie Boga tam, gdzie się jest i robiąc to, co się robi. Taka była duchowość Hanny czerpana z Reguły św. Benedykta.
Dla niego najważniejsza jest liturgia. Mnich ma na nią więcej czasu niż ludzie świeccy, ale oni także są zaproszeni do odmawiania Liturgii godzin. O ile mnisi odmawiają 3 jednostki psalmiczne podczas np. modlitwy w ciągu dnia, osoba świecka, która nie ma tyle czasu, może ją skrócić do 1 psalmu.
Ważne jest to, że staje przed Bogiem kilka razy w ciągu dnia, oddychając Nim nieustannie. Żeby jednak coś takiego było możliwe, trzeba mieć chwilę zatrzymania, wyciszenia i poświęcenia go jedynie Bożej obecności. To czas adoracji, lectio divina, gdzie człowiek skupia się na słuchaniu Słowa z Pisma Świętego i liturgii. To są podstawowe ćwiczenia oblata w zakresie, jaki jest dla niego możliwy. To także praktykowała Hanna Chrzanowska.
Coś się zmieniło w formacji od 1956 roku?
W latach pięćdziesiątych Tyniec miał bardzo dobrą „markę”. Były tu wybitne osobowości, choćby ojciec Piotr Rostworowski. Benedyktyni mocno siedzieli w nurcie odnowy liturgicznej. Formacja kładła więc nacisk na liturgię, lectio divina, indywidualną modlitwę itd. Ten ruch wyprzedzał Sobór. Właściwie wiele rzeczy z reformy soborowej ufundował.
Liturgia była łacińska, a w Tyńcu został wydany mszalik łacińsko-polski, żeby ludziom świeckim ułatwić udział w modlitwie podczas mszy świętej. Żeby wiedzieli co się dzieje, dlaczego itd. Był to wyraz poważnego traktowania świeckich, a nie jak widzów w kościele. Tyniec był w odnowie bardzo aktywny. To też było jedno z miejsc po Soborze, gdzie najpierw wprowadzano, niejako testowo, ołtarz zwrócony w stronę wiernych, mszę w języku polskim i inne zmiany. Tyniec był liderem, miejscem, gdzie reforma zaistniała najwcześniej w Polsce. Formacja szła w kierunku pogłębionego udziału w liturgii.
Hanna Chrzanowska – prekursorka hospicjum domowego
Hanna Chrzanowska opiekowała się chorymi w ich domach, stając się prekursorką hospicjum domowego. Może to dzięki Tyńcowi zainicjowała odprawianie mszy u chorych, co było wtedy czymś nowym?
Tyniec był prekursorem w odnowie liturgii i takie możliwości podejmowano. Hanna umiała to wykorzystać, szczególnie w kontekście tekstu Reguły: „O chorych należy troszczyć się przede wszystkim i ponad wszystko i służyć im rzeczywiście tak, jak Chrystusowi, bo On sam powiedział: Byłem chory, a odwiedziliście Mnie (Mt 25,36) oraz: Co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25,40)”.
Skoro mamy uwielbiać Boga we wszystkim, to w pracy również. Życie tą duchowością oznacza, że rzetelnie wypełniała obowiązki zawodowe pielęgniarki. Bóg się pojawia w każdej sytuacji, w każdym spotkanym człowieku. To jest bardzo mocny motyw działania. Niczego więcej nie potrzeba do uzasadnienia pracy na rzecz chorych. To motywacja z najwyższej półki.
Droga do świętości
Znałam śp. prof. Annę Świderkównę, waszą oblatkę. Hanna Chrzanowska – jak na tamte czasy – była kobietą znakomicie wyedukowaną. Kształciła się w Stanach Zjednoczonych, we Francji, w Belgii. Była redaktor naczelną pisma pielęgniarskiego, pełniła funkcję dyrektora w szpitalu. W tym kontekście intryguje mnie słynne benedyktyńskie hasło „Módl się i pracuj”. Realizowała je z humorem i zaangażowaniem.
Hasło „Módl się i pracuj” zostało wymyślone przez jednego z jezuitów w XVI wieku. Oni chcieli każdemu z zakonów przypisać krótkie hasło, które by reprezentowało jego duchową postawę.
I wy tak to przyjęliście?
Ono się samo przyjęło ogólnie. Prawdziwym hasłem benedyktyńskim jest to, o którym mówiłem na początku: „Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony”. Jest o wiele głębsze. I pozytywne, stanowi wyraz pewnej troski, orientacji życiowej. Tamto ma charakter nakazowy czy moralny.
Czy można mówić o powołaniu do bycia oblatem?
Trudno mówić o powołaniu do życia oblackiego. To jest po prostu wybranie pewnej mądrości, którą niektórzy chrześcijanie sobie uświadamiają. Hanna Chrzanowska to odkryła dla siebie: Boga można uwielbiać w każdym wymiarze swojego życia, a szczególnie w służbie drugiemu.
Patrząc na Hannę Chrzanowską dziś powiedziałby ojciec, że właśnie to odkrycie oraz formacja oblacka w duchu benedyktyńskim utorowała jej drogę do świętości?
„Po owocach poznacie!” – tak kilka razy w Ewangelii mówi Pan Jezus. Owoce jej życia są wspaniałe i one same świadczą o prawdziwości tego odkrycia. A jeżeli chodzi o duchowość benedyktyńską, to ona jej tylko w tym pomogła, bo nadała właściwy kierunek. W życiu ostatecznie się liczy to, co człowiek rzeczywiście czyni, a nie to, co deklaruje. Pobożność czynnej służby bliźnim, pogłębiona osobistą więzią z Bogiem jest tym, o co chodzi w życiu duchowym. I myślę, że duchowość benedyktyńska pomogła Hannie Chrzanowskiej tak żyć i działać.