„Co zrobić, gdy ciągle się kłócimy?” – pytanie to często pada z ust nie tylko młodych ludzi.
Jak mama z dzieckiem
Wśród większości ludzi wciąż pokutuje przekonanie, że dobre związki żyją w ciągłej zgodzie, że nie zdarzają się im kryzysy. Ot, harmonijna sielanka bez krzty konfliktu czy kłótni. Cóż, stale próbuje się nam wmawiać, że miłość to zakochanie, czyli dwie zapatrzone w siebie osoby, które zawsze myślą i czują to samo.
Taki związek jest jak całkowicie zależna relacja matki i noworodka, w której dziecko nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że nie jest tym samym co mama. W relacji dwojga dorosłych ta swoista symbioza ma prawo zaistnieć szczególnie w pierwszej fazie zakochania. Problem rodzi się wtedy, gdy nadal tkwimy w takim przekonaniu, kiedy motyle w brzuchu są już tylko wspaniałym wspomnieniem, a nasze dotąd „przepełnione miłością” rozmowy coraz częściej przeradzają się w kłótnie.
Czytaj także:
Czy Boga nie ma w kłótni? Czyli jak ze sobą rozmawiać, gdy emocje biorą górę
Kłótnia i co dalej?
Na pozór może zabrzmieć to dość kontrowersyjnie, ale jestem zdania, że kłótnie są dobre. Jeśli kłótnia to spór na argumenty z nieco podwyższonym poziomem emocji, ale z intencją, by rozwiązać zaistniały konflikt, wtedy jest nieodłączną składową każdej relacji. Kiedy para się nie kłóci, może to oznaczać, że we wzajemnym komunikowaniu się ze sobą nie spotyka. Od tego już tylko krok, by żyć nie ze sobą, a obok siebie.
Gorzej, jeśli kłótnia jest dla nas synonimem słownej jatki, która przybiera postać bezwzględnej walki na raniące słowa. Gdy dochodzi do tego typu sytuacji, powinna zapalić się nam lampka ostrzegawcza. Kiedy wspominam początkowe etapy relacji z moją żoną, czy jako para, czy już nawet jako narzeczeni, z perspektywy czasu widzę, że ta czerwona lampa świeciła się nad nami dość często. Dlaczego?
Pseudobliskość
Kłótnia wyrasta zwykle na żyznej glebie konfliktu. Ten z kolei to zjawisko powszechne, nieuchronnie związane z życiem społecznym. Jest tylko jeden sposób, by w relacji dwojga osób go uniknąć – tzw. pseudobliskość. Wtedy ludzie nie potrafią się tak naprawdę spotkać. Mijają się, bo każda szczera bliskość mogłaby obnażyć nasze różnice i nie daj Boże jakieś słabości.
Jeśli relacja nie jest budowana na wyobrażeniach bądź oczekiwaniach w stosunku do drugiej osoby, a na świadomości tego kim jesteśmy, jak się różnimy i co z naszymi własnymi deficytami chcemy robić, żadna, nawet największa kłótnia tej relacji nie zagrozi. Co więcej, każde kolejne doświadczenie przejścia przez konflikt zbuduje ją, upewni nas o tym, że to nasze „bycie razem” nie jest domkiem z kart, który zawali się przy byle podmuchu wiatru.
Czytaj także:
3 grzechy, które popełniamy podczas rozmowy
Zagrożenie czy szansa?
Kobieta i mężczyzna mogą być wręcz „idealnie” dobrani, mieć bardzo podobnych rodziców, wychowawców, historie życia, tę samą pasję i, tak po prostu, przeżyć życie bardzo szczęśliwie. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że każdy dobrze przeżyty kryzys podnosi, rozwija i wzmacnia. Nie tylko nas osobno, ale przede wszystkim naszą relację – dziś już – małżeńską.
Bardzo podoba mi się chiński zapis słowa konflikt. Otóż dla Chińczyka konflikt oznacza zarówno zagrożenie, jak i szansę. Nieprzepracowany spór może jadzić w naszej relacji przez lata, z kolei praca nad tym, co nas poróżnia, ostatecznie prowadzi do bliskości i wynikającej z niej jedności.
Dlatego tak ważnym orężem do walki z wszelkiego rodzaju konfliktami czy wynikającymi z nich kłótniami jest dojrzałość. Bez niej – jak się wielokrotnie przekonałem – każdy konflikt jest końcem świata, a kłótnia beznadziejną krwawą jatką. Bierzmy zatem przykład z Chińczyków i wykorzystujmy każdą, nawet najmniejszą szansę na miłość!
Czytaj także:
Lepiej się pokłócić niż uciec w milczenie, czyli kilka słów o “fochu”