Nie gotuję mojemu synkowi wymyślnych zupek. Przestałam karmić piersią, a gdy niania puka do drzwi wybiegam z domu jak wystrzelona z procy. Ale dobrze nam z tym.Jestem złą mamą. W kategorii najgorszych z najgorszych mogę śmiało konkurować o laur pierwszeństwa.
Dlaczego mam o sobie takie złe zdanie? To proste.
Nie karmię już piersią mojego synka, a przecież prawdziwa, dobra matka powinna to robić co najmniej do czasu, aż dziecko pójdzie do przedszkola. Mnie w ogóle trudno było się przełamać do karmienia. Niby wiedziałam, że to najlepsze, co można dać dziecku, ale…
Moja zupa
Nie gotuję mojemu synkowi zupek z dopiero co zerwanych warzyw z upraw ekologicznych. Przygotowałam zupę raz. Zajęło mi to pół dnia. Nie miałam gwarancji, że produkty, które włożyłam do garnka nie były pryskane, a i tak mały jadł MOJĄ zupę z taką samą atencją, jak tę ze słoika. Czyli parskając nią na wszystkie strony i wcierając w siebie i meble.
Nie prasuję ubranek. Robiłam to tylko przez kilka pierwszych dni, może tygodni po porodzie, chociaż POWINNAM je prasować skrupulatnie, bo tak zabija się zarazki, etc. Nie kąpię synka codziennie i nie zmywam podłogi za każdym razem, kiedy mały ma ochotę zapoznać się z nią organoleptycznie, najlepiej językiem. Gdy słyszę, że niania puka do drzwi, wybiegam z domu jak wystrzelona z procy i niczym narkoman na głodzie próbuję w jedno popołudnie nadrobić milion zaległości. Kawa, zakupy, wystawa, muzeum, znajomi…
Podczas jednej z takich ucieczek udało mi się ostatnio wyrwać do kina. Prosta, amerykańska komedia uświadomiła mi, że będąc złą mamą, jestem tak naprawdę supermamą. Nielogiczne?
Czytaj także:
Naukowcy twierdzą, że macierzyństwo postarza. Czy faktycznie tak jest?
Zła mama = dobra mama
Główna bohaterka filmu „Złe mamuśki” każdego dnia staje na rzęsach, by ogarnąć dom, dzieci, pracę. Męża w sumie też. Robi śniadania, łamie przepisy drogowe, by na czas dowieźć pociechy do szkoły, w pracy jest na pełnych obrotach. Potem już „tylko” rozwiezienie dzieciaków na tryliard zajęć dodatkowych, zebrania w szkole, przygotowanie dwudaniowego obiadu z deserem, odrabianie lekcji z dziećmi, zawiezienie psa do weterynarza i… Time out. Koniec doby.
Amy pewnego dnia mówi dość. Poznaje inne równie przemęczone i równie niedocenione matki, i postanawia wyluzować. Dzieciaki mogą zrobić sobie śniadanie same. Odrobić lekcje również. A zamiast domowych ciastek bez glutenu, cukru, GMO, mąki pszennej, spulchniaczy, soi, tłuszczu zwierzęcego, wyłącznie wege, eko i slow przynosi na szkolny kiermasz ociekające lukrem pączki ze sklepu.
Nagle okazuje się, że tak można żyć. I to całkiem przyjemnie.
Dzieci nie umierają z głodu, a jeśli dostają wolną rękę potrafią przyrządzić nawet wymyślne dania. Samodzielne odrabianie lekcji staje się dla nich inspirującym wyzwaniem, a matka? Matka ma wreszcie trochę czasu dla siebie.
Nie będę zdradzała, jaki jest finał filmu, bo to wcale – jak na komedie przystało – nie jest oczywiste.
Idealne matki nie istnieją
Morał tej historii, choć prostej i zabawnej, jest dla mnie niezwykle ważny. Nie muszę i nie chcę być matką idealną. Nie śledzę setek poradników o tym, co w 8545 dniu życia powinno umieć dziecko i nie wymagam tego od mojego synka. Kiedy przyjdzie jego czas, samodzielnie usiądzie, weźmie łyżkę w łapkę i zabierze się do obiadu. I sam zacznie chodzić.
Nie biegam po domu ze ścierką i mopem, nie zmieniam synkowi co kwadrans zachlapanych śpioszków, bo szczerze mówiąc, wolę w tym czasie przeczytać fragment książki albo gazety. Nie zamierzam też gotować co dzień fikuśnych, bardzo zdrowych dań, bo uważam, że czasem wystarczy coś zamówić albo zjeść na mieście. Ewentualnie na szybko przygotować coś prostego. I jeśli po tych wszystkich szczerych wyznaniach nie odwiedzi mnie opieka społeczna, to będę szczęśliwa.
Jeśli chcesz być idealną mamą, to prawdopodobnie tylko wyrządzisz krzywdę. Swojemu dziecku i sobie. Z niego może wyrosnąć roszczeniowy, kompletnie niesamodzielny, rozwydrzony nastolatek, który oczekuje, by wszyscy mu usługiwali.
Czytaj także:
Humor – mój sposób na macierzyństwo
A ty?
Ty najpewniej zamienisz się w umęczoną życiem, steraną robotą zgryźliwą perfekcjonistkę, która wciąż wszystko robi sama. Nie ma na nic czasu i z niczego nie czerpie radości (bo na to też nie ma czasu).
Matki, jak żadne inne stworzenia na świecie, chcą robić wszystko najlepiej. A przy tym są dla siebie tak surowe! Nie bez powodu mówi się, że matka matce wilkiem. Nikt tak nie wbije matki w kompleksy jak druga matka. A czasem same siebie w nie wpędzamy. Bo podejmujemy się miliona obowiązków, a później z bezsilności ciągniemy nosem po ziemi. I tak tworzą się potworne wyrzuty sumienia, bo skoro nie dajemy rady, to jesteśmy złymi matkami.
Tak, jestem złą mamą. Spałam dziś z synkiem do południa, bo tak jakoś przyjemnie i ciepło zagrzebaliśmy się w pościeli. Jutro będzie musiał ze mną jechać do pracy i zamiast spędzać czas na edukacyjnych zabawach, będzie przysłuchiwał się rozprawom na kolegiach. Jestem złą mamą, ale jednocześnie jestem supermamą, bo tak samo, jak w podskokach wybiegam z domu, kiedy przychodzi niania, tak z wielką radością i wzruszeniem biegnę do niego z powrotem, by wtulić się w ramiona mojego synka.
Czytaj także:
Studia i macierzyństwo? Historia mamy, która bije wszystkich na głowę