„Ojcze, ostatni raz u spowiedzi byłem 30 lat temu… Ojcze, nie chcę żyć… Chcę się rozejść z mężem… Chcę zrzucić sutannę…”. Od kilku lat słyszy takie słowa podczas nocnych Spacerów Miłosierdzia. Czym są i dlaczego zależy mu, by odbywały się w całej Polsce, opowiada ks. Michał Misiak, łódzki streetworker.Dominika Cicha: Ile kilometrów pokonuje ksiądz podczas Spaceru Miłosierdzia?
Ks. Michał Misiak: Raz włączyłem sobie Endomondo i okazało się, że zrobiłem 16. A to jest tempo bardzo wolniutkie, krok za krokiem… Ale jak się tak drepta wokół kościoła, to po 5 godzinach czuć ciężar w nogach.
Nie ma nawet kilku minut przerwy w tym dreptaniu?
Bóg non stop posyła człowieka. Ktoś kończy i zaraz pojawia się ktoś nowy. Spowiedź zaczyna się we wtorki o 20.00 i trwa nieraz do 1.30. Ale oddaję to Panu Bogu, bo cieszę się, że mogę odczuć służbę dla Jezusa. To wielka satysfakcja. O to właśnie chodzi, żeby człowiek na 100 procent pracował dla Niego, a potem usłyszał: dobra robota, idź, odpocznij nieco. Z chęcią zawijam się później do domu i kładę spać. Chociaż nieraz kusi mnie jeszcze, żeby pochodzić po ulicy…
Czytaj także:
Siłownia Ewangelizacyjna w Łodzi. Największe ciężary nie są na sztangach, tylko na sercu
I nierzadko ksiądz tej pokusie ulega?
Do 3.00 jeszcze chodzę. Szczególnie na Piotrkowskiej, gdzie są kluby nocne. Kiedy ludzie widzą księdza w sutannie w nocy, to nie sposób nie zareagować, czegoś nie krzyknąć, nie zaczepić. Jestem Bogu za to wdzięczny, bo od razu jest pretekst, żeby poprowadzić wartościowe rozmowy. To nie są spotkania bezowocne. Zawsze ten człowiek jest dotknięty łaską.
Kim są ludzie, którzy przychodzą na Spacery Miłosierdzia?
Najwięcej jest młodych mężczyzn, między 30 a 40 r.ż. Skończyli studia, próbują życia i jakoś im się nie układa. Chcą wystartować – czy w rodzinie, czy jakimś innym powołaniu, czy w biznesie. Po tym, jak się wyszaleją, szukają czegoś poważnego, nie chcą już grać, ale żyć na serio. Szukają swojego męstwa. Nocą, w Bogu.
Osoby, które ksiądz wtedy spotyka, zjawiają się „przypadkowo”?
Kto się zjawia pod kościołem, miał taką intencję, żeby się wyspowiadać. Chociaż są wyjątki. Kiedyś pewien mężczyzna jechał na motorze i widział, że spowiadam. Zaparkował i czekał na swoją kolej. Wyspowiadał się tylko dlatego, że mnie zobaczył. Ja też nie pytam, kto skąd się dowiedział, jaką ma motywację. O nic nie pytam. Jak przychodzi człowiek, przyjmuję go takim, jakim jest. Słucham. Tutaj każdy może się czuć bezpieczny, anonimowy, ile chce, to powie. Nikt nikogo nie ocenia, nie ciągnie za język.
Dlaczego niektórzy wolą spowiadać się z dala od konfesjonału?
Kto nie chodzi do kościoła, ma problem, barierę do pokonania. Nowa przestrzeń, nowa rzeczywistość, klękanie. Nie pamięta formułki, nie wie, czy można bez niej. Wstydzi się. Przestrzeń przed kościołem, forma spaceru i rozmowy, jest dla takiego człowieka wielkim ułatwieniem. Wyjściem ku niemu. Spacery Miłosierdzia nie są dla ludzi ze wspólnot, tylko dla osób, którym nie po drodze z Kościołem.
To, że spacery odbywają się po zmroku, też nie jest bez znaczenia.
Ludzie są już po pracy, mają czas, mogą się wyrwać z domu. Ale sam kontekst nocy też jest bardzo pozytywny. Tak jak Nikodem przyszedł w nocy do Jezusa ze swoimi dylematami, tak i tutaj przychodzi wielu takich Nikodemów. Prezesi firm, dyrektorzy, osoby, które bardziej są kojarzone ze środowiskiem ateistycznym. Pojawia się wiele prostytutek, gejów, lesbijek.
Ta noc musi być dla nich wyjątkowa.
Stwarzamy takie możliwości, żeby penitent czuł się jak najbardziej komfortowo. To, co jest sprawą drugorzędną, czyli miejsce i czas, chcemy dostosować do człowieka. Ale w sprawach pierwszorzędnych nie ma tutaj innego traktowania. Rozgrzeszenie musi się wiązać z wyznaniem grzechów i szczerym żalem. Dlatego nie wszyscy są zdolni przyjąć rozgrzeszenie. Większość o tym wie i nie jest zaskoczona.
Po co więc taka spowiedź bez rozgrzeszenia?
Ten człowiek to rozumie i jest wdzięczny, że ksiądz go wysłuchał, że nakładam na niego ręce, że poświęcam mu czas i modlę się za niego. Że nie jest potępiony. Nie dostaje rozgrzeszenia, a jest bardzo szczęśliwy – to jest niesamowite. Bóg działa nawet wtedy. Daje jakąś łaskę pocieszenia, pokoju. Widzę po tych ludziach, jak odchodzą przemienieni.
Widuje ich ksiądz po latach?
Często mi się zdarza, że spotykam człowieka w opłakanym stanie, bliskiego śmierci, w depresji, z myślami samobójczymi. Modlę się za niego, a potem kontakt się urywa. Mam takie powołanie, że nie mogę być pasterzem, komuś towarzyszyć. Jestem powołany przez Boga jako siewca. Zasieję – idę dalej – zasieję – idę dalej… Nie jest mi dane patrzeć na owoce tego, co robię. Ale Bóg od czasu do czasu dopuszcza, że widzę po latach osobę, z którą już miałem kontakt, i której Bóg dał kolejną szansę.
Czytaj także:
Czy katolicy potrzebują ewangelizacji? Rozmowa z Marcinem Zielińskim
Bóg dał jej szansę, ale posłużył się w tym księdzem.
Dla mnie to jest zwyczajna posługa niezwyczajną łaską. Po prostu daję swoje nogi, ręce, głos, żeby Bóg się mógł nimi posłużyć. To, że ludzie się nawracają, to nie jest zasługa żadnego księdza czy ewangelizatora, ale Boga. Jemu trzeba oddać chwałę. Fajnie, jeśli człowiek chce oddać się Bogu do dyspozycji. On czeka na takich ludzi. Chce zrobić dużo dobra, ale często nie ma kim. Jest dużo kibiców Jezusa, fanów, ale mało zawodników, którzy robiliby to, co On chce.
Co musi zrobić taki kibic, żeby stał się uczniem?
Zatrzymać się i zrobić krok w głąb. Przestać być tym, który jest na trybunach, ale uczestniczyć w życiu Bożym, wejść do gry, dać się poprowadzić. Jest dużo możliwości. Przede wszystkim trzeba się modlić. Słowo Boże mówi, że tam, gdzie Mistrz, tam będzie i uczeń. Więc jeżeli Jezus był na ulicy – i my musimy być na ulicy. Jeżeli cierpiał, my powinniśmy tego doświadczać. Jeżeli On był głodny, zmęczony, nie miał czasu odpocząć, to jeżeli jest coś takiego w naszym życiu po dobrej pracy – to jest OK. Jeżeli On był na Kalwarii, to my też będziemy. Jeżeli On był w Kanie, to my też mamy czas, żeby się bawić.
Wróćmy na chwilę do wakacji 2016…
Z niewyjaśnionych do końca przyczyn miałem udar pnia mózgu. W czasie urlopu dużo nurkowaliśmy w morzu. Kiedy przyleciałem do Polski, od razu po wejściu do domu doświadczyłem wielkich zawrotów głowy, odjęło mi mowę, opadła mi lewa powieka. Wezwałem karetkę. W szpitalu stwierdzili, że mam udar pnia mózgu. Śmiertelny – jak mówił lekarz i czym wystraszył moją mamę. Po 4 dniach wszystkie objawy minęły. Mogłem się już pionizować, mimo że dla lekarzy to było niewytłumaczalne. Po kolejnych 3 dniach wypisali mnie ze szpitala. Do tej pory funkcjonuję normalnie. Pan Bóg dał mi tylko taką pamiątkę, że w prawej stronie ciała nie czuję do końca temperatury i bólu. Specjalnie mi to zostawił, żebym pamiętał, że to była poważna sprawa. W ogóle mi to nie przeszkadza. Funkcjonuję tak jak przed udarem, a nawet lepiej, bo pobiłem swój rekord w wyciskaniu na ławeczce – 90 kg, przebiegłem takie trasy ultramaratonu, których wcześniej nie biegałem…
I wbiegł ksiądz na Rysy!
Też. (uśmiech)
Ten cud zmienił księdza spojrzenie na codzienną służbę?
Wcale. Czułem się kochany przez Boga i chroniony przez Niego przed udarem i po udarze. Dla mnie nie było to nic nadzwyczajnego. Ale dla świata, mojej rodziny, księży, biskupa – już tak. Ten cud nie zbudował mojej wiary. Miałem zaufanie do Boga i cały czas mam. Takie rzeczy się zdarzają w życiu wierzących.
Boi się ksiądz czasem, w tej nocnej pracy streetworkera?
Nie. To się wiąże z charyzmatem, który dostałem w czasie diakonatu. Przy święceniach Duch Święty obdarzył mnie darem męstwa. Polega on na tym, że jeżeli w imię Jezusa czynię coś, co teoretycznie może być niebezpieczne, nie czuję lęku. Kiedy idę ciemną ulicą i słyszę, że w bramie się ktoś bije, przeklina, to skręcam w tę bramę. Mogę rozdzielić bijących się ludzi i mi serce mocniej nie zabije. Bóg daje mi odwagę, trzeźwe myślenie.
Ile razy podczas nocnej ewangelizacji oberwał ksiądz w zęby?
Dwa razy dostałem w twarz. Ale jak na 8 lat to całkiem nieźle.
Naprawdę, nigdy nie czuje ksiądz strachu? W tych ciemnych zaułkach, klubach nocnych, wśród ludzi uzależnionych od dopalaczy, narkotyków?
Kiedyś miałem takie doświadczenie: dwóch chłopaszków biło jednego człowieka, ale uciekli. Biegłem za nimi z nastawieniem, że jak ich dogonię to zrobię im krzywdę. I kiedy do nich podchodziłem, nogi zaczęły się pode mną uginać. Wtedy sobie uzmysłowiłem, że ja nie chcę pełnić woli Bożej, tylko ich ukarać. Zrozumiałem, że Bóg tego nie chce, dlatego mi odebrał męstwo. Przeprosiłem Go w duchu i odwróciłem się na pięcie.
Niektórym nogi uginają się przed spowiedzią. Co z tym zrobić?
Trzeba się modlić o dar męstwa. Bóg chętnie go daje. A że spowiedź jest czymś dobrym, to chętnie go udzieli.
Dlaczego warto namawiać księży do organizowania Spacerów Miłosierdzia?
Księża, który uczestniczą w takich spacerach mówią, że to są niesamowite spowiedzi, bardzo szczere, głębokie. Kapłaństwo księdza, który tak posługuje, się rozwija. On widzi moc Bożą w skumulowanych przypadkach. Widzi, jak mocno Bóg interweniuje. Widzi w ludziach głód głębszego życia. Oni chcą naprawdę Boga zaprosić do wszystkich swoich przestrzeni. To wszystko usensownia naszą posługę. Życzę wszystkim kapłanom, którzy są wypaleni, którzy mają może kryzys powołania, aby podjęli takie spacery. Przez taką posługę Bóg może dać im odczuć smak kapłaństwa, który ich zachwyci i odnowi ich życie.
Czytaj także:
Jezu, ufam Tobie. Ale czy na pewno? Misja ewangelizacyjna zmieniała moje serce