„Zabiorę ten koszyczek i na Powązki pojadę. Tam leży mój mąż. Podzielę się z nim tym koszyczkiem – ten żonkil mu zostawię. Wiosna przecież. I on też niech wie, że jest tutaj jeszcze ktoś, kto się o mnie po jego odejściu troszczy” – mówiła po świątecznym spotkaniu jedna z podopiecznych Stowarzyszenia.
Najpierw kwiaty, potem chleb
Powiedzieć o nich wolontariusze, to nic nie powiedzieć. Bo “mali bracia Ubogich” to przede wszystkim przyjaciele, prawie rodzina tych, którym, jak sami mówią, chcą najpierw przynosić kwiaty, a dopiero potem chleb. To ich dewiza.
Choć stowarzyszenie pomaga setkom starszych osób, nie liczby są tu ważne, a imiona i konkretne historie. Wolontariusze wiedzą, z czym zmaga się pani Maria, jak lubi spędzać czas pan Włodek, i w jakim kraju mieszkają dzieci pani Stasi. Troszczą się o zdrowie swoich podopiecznych, o ich kondycję psychiczną, wychodzą razem na spacery, do kawiarni, do teatru. Pamiętają o ich urodzinach i imieninach.
Przekonują, że samotność jest złym kompanem! A lekarstwem na nią jest obecność drugiego człowieka. Tak właśnie działają „mali bracia Ubogich”.
Agnieszka Dąbrowska z biura stowarzyszenia: „Ta relacja jest dwustronna. Bardzo często jest tak, że kiedy przychodzi wolontariusz, czeka na niego już gorąca herbata i ciasteczka. Nasi seniorzy bardzo czekają na te spotkania. Dzień odwiedzin jest jak święto”.
Wolontariuszka Kasia: „Jesteśmy umówione, że pani Joanna musi ćwiczyć chodzenie, żebyśmy mogły pójść na potańcówkę!”. Jej podopieczna, pani Joanna: „Nawet jak leżałam w szpitalu, to Kasia odwiedzała mnie bardzo często, to było dla mnie bardzo dużo. To moja Kasia. To ważne, żeby razem być, ona daje mi tyle miłości!”.
Pani Henia we wspomnieniach wolontariuszki Agnieszki: „Kiedy do niej przychodziłam, i spoglądałam na jej pogodną twarz, spływał ze mnie cały stres, który przynosiłam z pracy. Choć dzieliły nas całe pokolenia, była dla mnie jedną z najbliższych osób. Bardzo lubiła czytać, ale oczy odmawiały jej już posłuszeństwa, więc siadałyśmy i ja jej czytałam. Miała w sobie coś kojącego, bił od niej taki niesamowity spokój”.
Wolontariuszka Ewelina: „Wolontariat sprawia, że czuję się silniejsza, bardziej radosna i odporna na stres. To ogromna radość, kiedy odwiedzam moje podopieczne i widzę, że one naprawdę cieszą się z mojej wizyty”.
Czytaj także:
Kogo jeszcze obchodzą starzy ludzie? Karpowicza!
Ktoś się o mnie troszczy
Tydzień przed świętami w kilku miastach w Polsce seniorzy i ich opiekunowie mieli swoje przedświąteczne, coroczne spotkanie. Wielu czeka na nie jak na pierwsze oznaki wiosny, jak na świt po ciężkiej nocy, a czasem bardzo prozaicznie – jak na wreszcie ciepły obiad po wielu dniach jedzenia chleba.
Po spotkaniu w Warszawie Agnieszka Dąbrowska usłyszała takie słowa:
„Tak sobie patrzę na ten koszyczek i myślę: wreszcie piękną święconkę mam i powód do wyjścia w Wielką Sobotę z domu. Sąsiadki się zdziwią. Już od tylu lat nie szłam ze święconką. Zapomniałam, jaka to radocha.
Ależ Wy się musieliście wykosztować! Każdy z nas taki koszyczek dostał. I jajo i ciasto w nim jest. Taki piękny. I jeszcze ten żonkil – wiosnę w sercu mi przyniósł.
Zabiorę ten koszyczek i na Powązki pojadę. Tam leży mój mąż. Podzielę się z nim tym koszyczkiem – ten żonkil mu zostawię. Wiosna przecież. I on też niech wie, że jest tutaj jeszcze ktoś, kto się o mnie po jego odejściu troszczy”.
A tak było w Pruszkowie:
„Moja Janeczka była bardzo zadowolona z tego bardzo słonecznego, świątecznego spotkania. Koszyczek i kartkę przekazałam również Marii. Nie mogła uwierzyć, że chociaż jej tam nie było, pomyślano o niej i ma wiosenne kwiaty w domu, a przecież od upadku w grudniu nie wychodzi z domu. Bardzo dziękujemy”.
„Serce rośnie po takim spotkaniu! Człowiek myśli, że został sam, a w restauracji tyle osób starszych, uśmiech, serdeczne powitania, ładny wystrój. Nie pamiętam, kiedy wyszłam z domu sama, a z wolontariuszem to tak raźniej i nie żałuję, że się przełamałam. Dziękuję za możliwość odczarowania szarej codzienności wszystkim, którzy to sponsorowali, przygotowali, zorganizowali dowóz. Wspomnienia tego dnia zostaną na długo w pamięci”.
„Jestem oczarowana – jak tu ładnie i ile osób. Przyszłam z moją Paulinką, bo szykuje mi się operacja i nie chciałam w czterech ścianach zostać i o tym myśleć. Cudowne spotkanie i tyle życia jest we mnie. Przesadzę kwiatuszki, jak wrócę do domu, żeby mi przypominały, jak wspaniale było. Jestem bardzo wdzięczna, że ktoś o mnie pamięta, interesuje się”.
Skąd się wzięli mali bracia?
Idea „małych braci” powstała we Francji już w 1939 roku, ale działalność rozpoczęli 7 lat później, już po wojnie.
W tym czasie najubożsi byli ludzie starsi – osoby samotne, opuszczone, bez szans na pomoc. Dlatego właśnie „mali bracia” zdecydowali się pomagać tej właśnie, najbardziej potrzebującej części społeczeństwa.
Pierwsi wolontariusze zajęli się roznoszeniem posiłków i węgla osobom starszym i biednym. Jednak stwierdzili, że „dawać miłość można tylko dając coś więcej niż to, co najpotrzebniejsze”.
Dlatego do dziś, we wszystkich krajach, w których działają – a jest ich już 10, przykładają największą wagę do relacji budowanej poprzez towarzyszenie osobom starszym i słuchanie ich.
Wolontariusze chcą przeciwdziałać marginalizacji starszych osób i łamać stereotypy na temat starości. „Starość to też radość, ona nie musi być smutna i szara” – przekonuje Agnieszka Dąbrowska.
Traktują się z szacunkiem. To coś, czego osoby starsze często nie doświadczają. Wolontariusze nie przychodzą po to, żeby wyrzucić śmieci, zrobić zakupy czy kupić leki. To też, ale nie to jest najważniejsze. Przychodzą, by się spotkać – tak naprawdę. Z szacunkiem wysłuchać wspomnień, porozmawiać o tym, co u nich. Pospacerować, obejrzeć razem dobry film. Tworzyć życiodajne więzi. Bo – jak mówi Agnieszka Dąbrowska – razem jest po prostu łatwiej. I piękniej.
Czytaj także:
Relacja – to klucz do przejścia przez cierpienie
Czytaj także:
Emerytka do singielki: wszystko ma sens