Jeśli straciłaś wiarę w to, że miłość wszystko zwycięża, przeczytaj tę książkę. Znów uwierzysz.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Opowieść o miłości poddanej bardzo trudnej próbie. Historia Polki i Bośniaka, których rozdzieliła wojna na Bałkanach. W tle barwny obraz wielokulturowego Sarajewa, bałkańskie smaki i aromaty, zmysłowa, pełna ognia muzyka.
To poruszająca, szczera relacja zakochanej kobiety, która wszystko stawia na jedną kartę i z niewiarygodną determinacją pokonuje po kolei przeszkody.
Miała wtedy dwadzieścia kilka lat, a nie wahała się pojechać do ogarniętego wojną Sarajewa, by odnaleźć ukochanego. Musiała zdobyć górę pieniędzy, kamizelkę kuloodporną, hełm… Ale nic to w porównaniu z niepewnością i bezsilnością, z którą radziła sobie przez kilka lat z dala od narzeczonego.
Czytaj także:
Nadziei możesz się nauczyć. To sposób myślenia
Książka Joanny Stovrag daje lekcję miłości i życia. Zapamiętam z niej, że Pan Bóg pomaga tym, którzy oprócz tego, że się modlą, to jeszcze działają, nie oglądają się na innych i się nie poddają. „Zawsze, w każdej sytuacji, nawet najtrudniejszej, powinniśmy działać. Zawsze trzeba mieć nadzieję!” – mówi Joanna.
Joanna Stovrag ukończyła slawistykę na UJ, jest tłumaczem przysięgłym języków: chorwackiego, bośniackiego i serbskiego. Pasjonatka podróży po malowniczych, pełnych kontrastów Bałkanach, miłośniczka szmaragdowej Neretwy, błękitnego Adriatyku, chorwackich wysepek. Zamiast obiadu woli zjeść słodką baklavę oraz delektować się smakiem i aromatem mocnej kawy zaparzonej w džezvie. Uwielbia bałkańską muzykę, a zwłaszcza melancholijne bośniackie sevdalinki. Prowadzi stronę: www.chorwacki.pl
Ewa Maciąg: Rok 1989. Z rodzinnego domu w Krakowie, wyjeżdża Pani, studentka slawistyki UJ na stypendium naukowe na Bałkany.
Joanna Stovrag: Wyjechałam z szarej Polski, by studiować w wielokulturowym, wielobarwnym Sarajewie, duch tego niezwykłego miasta natychmiast mnie oczarował. Fenomen Sarajewa – miasta otwartości, dialogu i tolerancji, a właściwie fenomen całej Bośni był wynikiem nawarstwienia i współistnienia od dawien dawna na tym obszarze wielu kultur, wpływów i religii.
Tam od wieków ścierały się, ale zarazem splatały Wschód z Zachodem, prawosławie z katolicyzmem, a po opanowaniu tych obszarów przez Turków całe chrześcijaństwo z islamem… Tam żyli obok siebie Chorwaci, Serbowie, Muzułmanie, Żydzi, Romowie… W centrum miasta, na przestrzeni stu metrów kwadratowych zobaczyłam cztery różne świątynie – katedrę katolicką, cerkiew prawosławną, meczet i synagogę. Sarajewo było niczym Jerozolima Europy. Tam właśnie, w tym niezwykłym miejscu spotkałam moją bałkańską miłość.
W uniwersyteckim barku poznała Pani młodego studenta. I, jak mówią Francuzi – coup de foudre (piorun z nieba). Pisze Pani: „Jasny promień z nieba otulił nas znienacka i na zawsze”. To naprawdę była miłość od pierwszego wejrzenia?
Miał zielone oczy, łagodne spojrzenie… Niektórzy nie wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia. A ja? Od naszej pierwszej nieśmiałej rozmowy w tętniącym gwarem uczelnianym bufecie wiedziałam, że wydarzyło się coś wyjątkowego. Dlaczego? Bo nagle, przy dopiero co poznanym młodym mężczyźnie, zupełnie dla mnie niespodziewanie, poczułam klimat mojego rodzinnego domu. Klimat ciepła, bezpieczeństwa i spokoju – po prostu klimat miłości.
Co was łączyło, a co było przeszkodą na początku. Jak wspomina Pani ten czas?
Z dnia na dzień stawaliśmy się nierozłączni. Byliśmy szczęśliwi i pełni życia. Chodziliśmy do kultowych sarajewskich kawiarni na niezwykle mocną aromatyczną kawę parzoną w tygielku zwanym džezva. Biegaliśmy na dyskoteki, koncerty i… w góry. Leżące w kotlinie miasto jest otoczone pięknymi masywami górskimi. To były najwspanialsze dni mojej młodości. Wcale nie zastanawiałam się wtedy, co będzie dalej. Nie myślałam, że kiedyś moje stypendium naukowe się skończy.
Chłonęłam każdą chwilę. W środowisku studentów znalazłam wielu przyjaciół różnej narodowości. Wtedy jednak nikt nie musiał określać, kim jest, jakie ma pochodzenie, ani jaką wyznaje religię. Panował tam wyjątkowy duch akceptowania szeroko rozumianej inności. Chętnie dostosowałam rytm swojego życia do ich tolerancyjnego, ale niezwykle żywiołowego tempa. A oni studiowali, spacerowali, tańczyli, śpiewali, a nawet mówili z bałkańskim temperamentem. Wszystko robili głośniej i bardziej spontanicznie niż my, Polacy.
Koledzy urządzili wam nieformalne wesele. Pół żartem. Jakby widzieli, że jesteście sobie pisani. Ale potraktowaliście to poważnie…
Moi sarajewscy przyjaciele… Żartowali, serdecznie poklepywali się po plecach, zmniejszając jakikolwiek dystans, prześcigali w śmiesznych wybrykach, bez zażenowania pluli na ulicy, dla ochłody wskakiwali do okazałej fontanny stojącej przed akademikiem… Pewnego dnia, po prostu przygotowali nam niespodziankę. Uważali, że to świetny pomysł i byli dumni, że na to wpadli. Studenckie wesele urządzili nam w bufecie, w którym się poznaliśmy i rozegrali to tak doskonale, że nawet jeden z wykładowców złożył nam życzenia szczęścia na nowej drodze życia! Wszyscy byli przekonani, że naprawdę się pobraliśmy. Kiedy teraz o tym myślę, uśmiecham się do tamtych chwil, ale też wiem, że wielu z tych, którzy uczestniczyli w naszym studenckim weselu nie przeżyło wojny…
Wróciła Pani do Polski, Sejo miał przyjechać na wakacje do Krakowa, ale w Sarajewie już była wojna, nie można było wydostać się z miasta. Żadnego kontaktu. Co robić?
Wojna wybuchła niespodziewanie. Żyjący w wielonarodowym Sarajewie Bośniacy nie spodziewali się jej, nawet nie przeczuwali zbliżającego się koszmaru. Mimo że w Chorwacji trwały walki, w Sarajewie nikt nie przypuszczał, że coś podobnego zdarzy się w Republice Bośni i Hercegowiny.
A jednak stało się inaczej… Mój jasny, szczęśliwy świat rozsypał się na drobne kawałeczki. Dla mnie wybuch tej straszliwej wojny oznaczał wieloletnią rozłąkę z człowiekiem, którego pokochałam. Ja byłam w Polsce, a on pozostał w oblężonym Sarajewie. To przepiękne miasto-legenda zostało odcięte od świata na 44 miesiące! Po najpiękniejszych dniach mojej młodości nastąpił najtrudniejszy okres w moim życiu. Niepokój, rozterki, tęsknota, nadzieja, trudne wybory…
Opowiedziałam o tym w „Chwili na miłość” otwarcie, tak jak było naprawdę. Napisałam o swoich chwilach słabości, kiedy wydawało się, że sytuacja mnie przerasta. Ciężko jest być z dala od ukochanej osoby, ale gdy ta osoba codziennie, przez lata jest narażona na utratę życia, to jest to niezwykle ciężkie brzemię. Przez ten wojenny czas, trwający wiele lat, poznałam gorycz prawdziwej bezsilności. Z oblężonym Sarajewem nie było łączności. Nie dało się tam dodzwonić, wyjechać z miasta, ani do niego wjechać. Ja jednak, choć nie byłam dziennikarką ani pracownikiem misji pokojowej, ubrana w hełm i kamizelkę kuloodporną dotarłam do oblężonego miasta, w którym przebywał mój ukochany.
Czytaj także:
Ta starożytna modlitwa za wstawiennictwem św. Józefa podobno nigdy nie zawodzi
Skąd tyle siły do działania?
Napisałam w książce: „Wsparcie i współczucie ludzi, którzy są przy nas w trudnym czasie, oświetla każdą drogę silnym światłem, a światło prowadzi dalej…”. W czasie tych długich lat rozłąki z człowiekiem, którego pokochałam, byli przy mnie ludzie dobrego serca. To dzięki nim przetrwaliśmy. Bezinteresownie nas wspierali, podtrzymywali na duchu. Pomagali przesyłać paczki, przekazywali listy, które teraz dołączam do książki, a które obrazują prawdziwe życie w oblężeniu.
W książce jest też wiele fotografii, począwszy od roku 1989. Obrazują one moje życie. Rodzina i przyjaciele zawsze stali przy mnie, ale wśród ludzi dobrej woli były też nieznane mi wcześniej osoby, które wyciągnęły do mnie pomocną dłoń. Byli to m.in. niezwykła kobieta-bohater Janina Ochojska (to ona pożyczyła mi kamizelkę kuloodporną, kiedy z akredytacją UNPROFOR leciałam do oblężonego, ale nieugiętego Sarajewa), dziennikarze Konstanty Gebert, Wojciech Tochman, nieżyjący już dziś Waldemar Milewicz i wielu, wielu innych. Pamiętam ich dobroć i serce, bo „pamięć stanowi o wdzięczności”. Ta książka jest moim swoistym podziękowaniem, które kieruję do bardzo dużego grona życzliwych mi osób.
Co powiedziałaby Pani kobietom, które z jakichś powodów muszą, podobnie jak Pani walczyć o swoją miłość, czekać na nią, znieść długie rozstanie. Napisała Pani, że „rozłąka jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia. Małą gasi, wielką roznieca”. Może więc puenta jest taka, że jeśli miłość jest prawdziwa zawsze przetrwa?
Nigdy nie wiemy, co szykuje nam los. Życie to wielka niewiadoma, wieczna huśtawka dni pełnych radości, spokoju i spełnienia na przemian z dniami wypełnionymi smutkiem, bólem i cierpieniem. Rozłąka i wszechogarniająca cisza, której ja doświadczyłam, choć wydawała się trudna do zniesienia, okazała się jednak do przeżycia.
Powiedzenie: „Rozłąka jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia: gasi małą, a roznieca wielką” chyba sprawdziło się w naszym życiu. Uczucie zakochania przeobraziło się w miłość. Przetrwaliśmy, przeżyliśmy i mimo upływu lat trzymamy się razem. Za kilka dni będziemy obchodzić 22. rocznicę ślubu – pobraliśmy się w oblężonym Sarajewie, kiedy wokół szalała wojna. Gdybym miała podsumować, jakie jest przesłanie mojej bałkańskiej opowieści o triumfie miłości nad bezsilnością i strachem, która z uwagi na radosny finał, może być pokrzepieniem dla serca, powiedziałabym krótko: Po prostu kochaj, a miłość cię sama poprowadzi i wyprowadzi z każdej ciemnej doliny.
Mnie i mojemu mężowi pomogła przetrwać długie lata wojny na Bałkanach. Na koniec jeszcze jeden cytat: „Jak śmierć potężna jest miłość” (Salomonowa „Pieśń nad pieśniami”, rozdział 8, wiersz 6-7). Miłość jest mocna jak życie. Miłość jest samym życiem… Jeśli kogoś zainteresuje moja bałkańska opowieść, proszę, drodzy Czytelnicy, czytajcie sercem, bo ona jest sercem napisana.
Czytaj także:
„Która godzina?” – tak się zaczęło. Historia miłości Polki i Palestyńczyka
Czytaj także:
Miłość to czyny, a nie uczucia!
Czytaj także:
Za każdym sukcesem mężczyzny stoi… mądra kobieta! 5 inspirujących historii