Choć mechanizm powstawania zaćmień znany jest nauce od przeszło 2 tys. lat, to i dzisiaj, z uwagi na zapisy ewangeliczne, nie sposób odrzeć to zjawisko z pewnej symboliki eschatologicznej.
Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Po tych słowach wyzionął ducha – zapisał św. Łukasz (Łk 23,44-46).
Zaćmienie słońca w dniu ukrzyżowania?
Czy jest możliwe, aby on i pozostali ewangeliści (Mk 15,33; Mt 27,45) opisali po prostu w swych Ewangeliach naturalne zjawisko astronomiczne, które przypadkowo (?) zbiegło się w czasie z męką ukrzyżowanego Chrystusa, tak jak pojawienie się Gwiazdy Betlejemskiej niektórzy naukowcy przypisują dziś przelotowi meteorytu czy też wybuchowi supernowej?
Mapy i wyliczenia NASA zdają się taką tezę obalać. 24 listopada 29 r. n.e. doszło co prawda na Bliskim Wschodzie do całkowitego zaćmienia, ale szansę na jego ujrzenie miałby raczej św. Paweł, gdyby zdecydował się wybrać do Syrii o kilka lat wcześniej (i musiałby skierować się on jeszcze kawałek na północny wschód od Damaszku).
Na tym zresztą biblijno-astronomiczne wątpliwości się nie kończą. Jak bowiem podają wspomniani wyżej ewangeliści (i jeszcze nieco inaczej podaje Jan), Jezus umęczony został w drugim dniu żydowskiego święta Pesach, którego początek wyznacza w tradycji żydowskiej pełnia księżyca. Takie postawienie sprawy wyklucza zaś możliwość zaistnienia w tym czasie tradycyjnego zaćmienia słonecznego, które możliwe jest jedynie, gdy ziemski satelita znajduje się w nowiu.
Niecodzienne zjawisko astronomiczne
Chłodny naukowy umysł zapytałby jeszcze pewnie, co to za zaćmienie, które spowija ciemnością jedno tylko miasto i to na całe trzy godziny (choć od początku do końca przejścia przez tarczę słoneczną mogłoby minąć niewiele mniej), albo jakie jest prawdopodobieństwo, że zbiegnie się ono w czasie z trzęsieniem ziemi (ale przypominam – wciąż widziała nasza planeta takich koincydencji więcej niż przypadków zmartwychwstań!). Mniej chłodny próbuje połączyć obie „anomalie” wybuchem wulkanu. A z drugiej strony... dlaczego Pan Bóg miałby nie wybrać dla tak doniosłego momentu jak odkupienie grzechów ludzkości dnia również tak po ludzku niezwykłego?
To już oczywiście pytania trochę jak o liczbę aniołów na główce szpilki. Niemniej, posługując się przywołanymi już wyżej mapami i wyliczeniami NASA zauważyć możemy, że wieczorem, w dniu przyjmowanym przez naukowców jako najbardziej prawdopodobną datę śmierci Chrystusa, 3 kwietnia 33 r. n.e., mieszkańcy Jerozolimy mogli jednak oglądać pewne niecodzienne zjawisko astronomiczne. Mało tego, zostało ono wcześniej zapowiedziane przez jednego z proroków!
I uczynię znaki na niebie i na ziemi: krew i ogień, i słupy dymne. Słońce zmieni się w ciemność, a księżyc w krew, gdy przyjdzie dzień Pański, dzień wielki i straszny. Każdy jednak, który wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony, bo na górze Syjon [i w Jeruzalem] będzie wybawienie, jak przepowiedział Pan, i wśród ocalałych będą ci, których wezwał Pan – możemy przeczytać w Księdze Joela (Jl 3,3-5).
Krwawy księżyc
I o ile możliwość zaistnienia w tamtym czasie tradycyjnego zaćmienia słonecznego właściwie wykluczyliśmy (choć prócz ewangelistów wspominają o nim też niektórzy antyczni historycy z Flegonem na czele), to już zjawisko „krwawego księżyca” jak najbardziej wpisuje się w obraz tragicznych wydarzeń 3 kwietnia 33 r. Tego dnia wieczorem doszło bowiem nad Judeą do zaćmienia... zachodzącego satelity ziemskiego, który z uwagi na położenie nisko nad horyzontem i częściowe przysłonięcie swej tarczy przybrał wedle wszelkiego prawdopodobieństwa barwę krwistoczerwoną (z oczywistych względów zaćmienia słońca i księżyca nie mogą wystąpić jednocześnie).
Czy jednak nawet to spełnione starotestamentowe proroctwo warte jest kontemplacji głębszej niż największa z wypełnionych tamtego dnia tajemnic – odkupienie człowieka? Z tym pytaniem to już was zostawiam...