Akceptacja samej siebie jest niezwykle ważna, a wręcz niezbędna do normalnego funkcjonowania. Ale co w sytuacji, kiedy ktoś kocha samego siebie tak bardzo, że akceptuje nie tylko wady, ale i choroby? Nam, kobietom, można by fundować lekcje z akceptacji samej siebie już od przedszkola. Większość z nas ma z tym duży problem, bo zawsze znajdzie się w naszym ciele/wyglądzie coś, co jest niefajne, co chętnie byśmy poprawiły (albo co skrzętnie ukrywamy).
Kochaj samą siebie!
Co ciekawe, mężczyźni nie mają takich problemów. A na pewno nie na taką skalę. Kojarzycie taki mem – stoi ładna kobieta przed lustrem, a w odbiciu widzi jedynie zmarszczki, odstający brzuch, cellulit i fałdki tłuszczu. Taka sama sytuacja, tylko, że z mężczyzną – dodajmy, bo to ważne – niskim, łysiejącym, po prostu brzydkim. Kogo on widzi w lustrze? Niemalże greckiego boga, prężącego olśniewającą muskulaturę.
Dlatego, co podkreślam na samym wstępie – lekcje samoakceptacji dla kobiet powinny być refundowane w ramach NFZ. Ok, może nie aż tak, ale niewątpliwie jest to ważne i potrzebne. I być może również dlatego taką furorę w sieci robią couchowie (czy ktokolwiek), kto niczym mantrę powtarza swoim odbiorczyniom: Kochaj siebie, jesteś piękna, taka jaka jesteś, nie musisz nic zmieniać, jesteś cudem.
Skoro to ważne, a ekosystem trenerów i ich odbiorców (jest popyt, jest podaż), działa sprawnie, to w czym problem?
Read more:
Akceptacja siebie nie wyklucza próby stawania się lepszym.
Akceptacja siebie czy… choroby?
Może mam nie tyle problem, co widzę pewien zgrzyt. A właściwie, zastanawiam się, czy można akceptować samą siebie za bardzo? Zaraz ktoś się obruszy i powie, że to po prostu pewność siebie, może nawet bardzo duża, ale nic ponadto. Ale ta kwestia nie daje mi spokoju, odkąd obejrzałam pewien film dokumentalny na Netfliksie. Produkcja dotyczyła ogromnego wzrostu spożycia cukru, a co za tym idzie – epidemii otyłości.
Jeden z lekarzy powiedział zdanie, które rezonuje mi echem w głowie. Mówił o szkodliwości – dokładnie tak! – wszystkich tych osób, które zachęcają ludzi do bezwarunkowej akceptacji samych siebie. To już nie zachęcanie do akceptacji samego siebie, ale zachęcanie do akceptacji choroby.
Co z tym fantem zrobić?
Na kompleksy… słoik Nutelli?
Oczywiście, każda z nas ma wady (bo nie ma ludzi bez wad). Każda pewnie znalazłaby w swoim ciele coś, co chciałaby poprawić, zmienić. I to jest przestrzeń, w której właściwym lekarstwem jest samoakceptacja. Chodzi o skończenie z czepialstwem względem samej siebie i zaprzestanie wyszukiwania tych elementów naszego ciała, które nie pozwalają nam się pokochać takimi, jakimi jesteśmy. Chodzi też o nieuzależnianie naszego poczucia piękna od dwóch zmarszczek w tą czy tamtą albo kilku rozstępów więcej, bo… one zawsze będą.
Zgrzyt pojawia się wraz z zachęcaniem do samoakceptacji kogoś, kto ma ewidentny problem – i to problem, w który sam siebie wpędza. W tym przypadku mowa o dużej nadwadze czy już wręcz otyłości (dokument na Netfliksie tej kwestii dotyczył), bo to jest właśnie namawianie do akceptacji choroby. Ba, co więcej, choroby, z którą można walczyć, choć oczywiście kosztuje to wiele wysiłku – całkowitej zmiany diety, wprowadzenia ćwiczeń, aktywności fizycznej, zmiany codziennych zwyczajów, a czasem konsultacji ze specjalistycznymi lekarzami.
Read more:
Jak polubić siebie? 5 rad, które pomogą ci dobrze o sobie myśleć
Piękno nie zależy od wskazówki na wadze, ale…
Wiem, nie jest to łatwe. Wiem, bo sama próbuję – raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem – zrzucać nadprogramowe kilogramy (na przykład po ciąży). Ale wiem, że – choć trudne, to jest to możliwe. Oczywiście, łatwiej jest powiedzieć – nie przejmuj się, i tak jesteś piękna, a te pół słoika Nutelli na śniadanie – to oj tam, zdarza się. Na poprawę humoru!
Ok, jeśli zdarza się raz na dłuuuuuuugi czas – nie widzę problemu. Każdy z nas miewa czasem gorszy dzień. Gorzej, jeśli zdarza się znacznie częściej, w dodatku – osobie, która ma ewidentne problemy z nadwagą. Powtarzanie jej, by po prostu zaakceptowała samą siebie to chyba najgorsze, co można zrobić, bo wpędzające w jeszcze większą chorobę (a co za tym idzie, w jeszcze większe problemy i kompleksy). Na dłuższą metę to beznadziejny pomysł, bo słodycze to nie jest pocieszasz czy polepszacz humoru.
Dla jasności – nie uzależniam poczucia piękna od wskazówki na wadze. Uważam, że jestem tak samo piękna nawet wtedy, kiedy ta wskazówka pokazuje nieco więcej, niż bym chciała. Ale to nie argument do tego, by objadać się łakociami (w ramach dogadzania sobie), a później uciszania wyrzutów sumienia (czy już wyrzutów samego ciała) zachętami do akceptacji samej siebie.
Trzeba ukochać samą siebie całym sercem – to święta prawda. Ale trzeba to robić także z głową.
Read more:
Znana trenerka pokazuje ciało po ciąży. „Nie będę oszukiwać”