Słynny reżyser szukał Boga zarówno w życiu, jak i w twórczości. Czy Go znalazł? Nie wiem, ale swoimi filmami wielu do Niego zbliżył. W kolejną rocznicę jego śmierci warto przypomnieć, co myślał o Stwórcy. O filmach Krzysztofa Kieślowskiego powiedziano i napisano już właściwie wszystko. Dominowały w nich wątki egzystencjalne: poszukiwanie sensu życia, rozprawy nad licznymi dylematami moralnymi, mierzenie się z okresami zwątpienia, walka ze słabościami itp. Popularność filmów – zarówno dokumentalnych, jak i fabularnych – tworzonych przez Kieślowskiego wynikała chyba z tego, że każdy z nas mógł w nich dostrzec samego siebie i miał możliwość głębszego spojrzenia na życie człowieka.
Krzysztof Kieślowski: I’m So-So
Pod koniec życia słynny reżyser, będąc u szczytu sławy, wycofał się z uprawiania swego zawodu (ograniczył się jedynie do pisania scenariuszy). Zmęczony realizowaniem kolejnych wyczerpujących produkcji, czujący również coraz większe ograniczenia fizyczne, postanowił zatrzymać się i dokonać pewnego podsumowania swojego życia. Reżyser słynnego serialu „Dekalog” coraz częściej poruszał wtedy również wątek Boga i wiary.
Kilka przemyśleń w tych kwestiach możemy poznać m.in. z filmu dokumentalnego „Krzysztof Kieślowski: I’m So-So” zrealizowanego przez Krzysztofa Wierzbickiego oraz autobiograficznej książki reżysera, którą opracowała Danuta Stok. Nie zawsze były to łatwe w odbiorze i jednoznaczne myśli.
Czytaj także:
Czasy się zmieniają, dylematy moralne nie. Powrót do „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego
Kieślowski: Bardziej podoba mi się Bóg ze Starego Testamentu
Jaka była jego wizja Stwórcy?
Istnieje jakiś punkt odniesienia, który jest bezwzględny. Przy czym muszę powiedzieć, że jeżeli myślę o Bogu, to dużo częściej i właściwie bardziej podoba mi się Bóg ze Starego Testamentu. (…) Bóg ze Starego Testamentu zostawia dużo wolności i narzuca wielką odpowiedzialność. Patrzy, jak korzystasz z tej wolności, a potem bezwzględnie nagradza cię lub karze i nie ma już odwołania, nie ma wybaczenia. To jest coś trwałego, absolutnego, nierelatywnego. Taki musi być punkt odniesienia, zwłaszcza dla ludzi takich jak ja, którzy są słabi, którzy szukają, którzy nie wiedzą – pisał w autobiografii.
„Pamiętam bardzo dobrze swoją pierwszą spowiedź i pierwszą Komunię Świętą. Myślę, że było w tym coś bardzo poruszającego i coś bardzo oczyszczającego. Przypuszczam, że to się bierze z naiwności dziecka. Prawdę mówiąc, ta naiwność jest czymś bardzo dobrym. Jeżeli można bez żadnych dodatkowych myśli i dodatkowych zobowiązań być blisko czegoś w co się wierzy. Znam bardzo dużo ludzi, którzy są szczęśliwi, że wierzą w Boga. Musi być jakiś punkt odniesienia, to znaczy, że musi być coś takiego do czego musimy się odwołać, co jest jakimś ostatecznym kryterium dla wszystkiego, co robimy” – opowiadał swojemu przyjacielowi Krzysztofowi Wierzbickiemu w filmie dokumentalnym.
Czytaj także:
Kim jesteś? Czego byś chciał?
Trudna relacja z Kościołem
Krzysztof Kieślowski nie był zbyt blisko związany z Kościołem katolickim, któremu zarzucał m.in. zbyt duże ingerowanie w życie ludzi i ich indywidualne wybory. Szukał jednak Boga w życiu codziennym.
„Mam takie wrażenie, że mam dobre kontakty z Panem Bogiem – bardzo osobiste, bardzo prywatne, bardzo własne. (…) Proszę Go o to, żeby coś się ułożyło, proszę Go o to, żeby tak a nie inaczej potoczyły się jakieś wydarzenia, proszę Go o to, żeby dał mi to czego akurat potrzebuję – to przeważnie dotyczy sfery umysłowej, aby dał mi jakąś jasność, albo sfery uczuciowej, aby dał mi jakieś uczucie, które wydaje mi się potrzebne w tej chwili” – tak opisywał swoją relację ze Stwórcą w filmie „Krzysztof Kieślowski: I’m So-So”.
Przytoczone wyżej refleksje reżysera mogą być dla wielu osób dość kontrowersyjne. Cenię jednak niestrudzone próby odnalezienia Boga, które stale podejmował Krzysztof Kieślowski. Warto je poznać i samemu udać się w podobną podróż w głąb własnej duszy.
Jeśli nie widzisz wideo kliknij TUTAJ
Czytaj także:
Zbigniew Zamachowski: Mam szczęście do reżyserów [wywiad]