Dominika Savio
To była czwarta ciąża mamy Dominika Savio. Któregoś dnia kobieta poczuła się źle i z czasem jej stan coraz bardziej się pogarszał. Doszła do etapu, kiedy marzyła już tylko o tym, żeby móc jeszcze przed śmiercią uściskać swojego syna, który przebywał w oratorium ks. Bosko, a więc ok. czterdziestu kilometrów od domu.
Ku jej zdziwieniu któregoś dnia drzwi domu się otworzyły i stanął w nich Dominik. Podbiegł szybko do niej i mocno uściskał, obejmując za szyję, po czym ucałował i wyszedł. Całe wydarzenie wydawałoby się snem, gdyby nie wstążka na szyi matki, na której zawieszony był obszyty starannie kawałek płótna. I to, że mama Dominika od razu wyzdrowiała.
Skąd chłopiec wiedział o sytuacji w domu? A przede wszystkim, skąd była w nim ta pewność, że Maryja chce uzdrowić jego matkę i to za pośrednictwem właśnie takiego sakramentalium? Wychowawca Dominika, (także święty) Jan Bosko był pewien, że to owoc głębokiego życia religijnego jego podopiecznego. Zresztą właśnie tą myślą kierowany pozwolił chłopcu pojechać do rodzinnego domu.
Łatwo jest zostać świętym
Wszystko zaczęło się od kazania ks. Jana, w którym mówił o tym, że łatwo zostać świętym. Chłopiec na te słowa się rozmarzył i umknęła mu część, że tak powiem, metodologiczna kazania, więc wymyślił sobie swój własny sposób. Opracował cały plan postu i umartwień, ale ominął ważny punkt: nie skonsultował tego ze spowiednikiem. Po kilku dniach był wycieńczony, przybity i przekonany, że jest skazany na klęskę.
Zauważył to ks. Jan i zapytał Dominika, co się dzieje. Wysłuchał jego opowieści o pragnieniu, jakie rozpalił w sercu podopiecznego i próbach jego realizacji. Pierwsze pochwalił, drugie polecił zmodyfikować – droga do świętości jest zwyczajna, zaczyna się od starannego wypełniania codziennych zadań i robienia tego z miłością i wrażliwością na drugiego człowieka.
Chłopiec ma być chłopcem, a nie młodocianym mistrzem przesadnej ascezy. W jego życiu ma być miejsce na radość, zabawę, naukę, a jedyne, o co trzeba się troszczyć, to aby pamiętać o modlitwie i ofiarowywaniu Bogu wszystkiego, co się nam w życiu przydarza.
Wielki efekt niewielkim kosztem
Dominik Savio przyjął rady wychowawcy całym sercem i z wielką prostotą. Codziennie starannie i ze skupieniem służył do mszy, opiekował się młodszymi i słabszymi chłopcami w oratorium, pomagał w nauce tym, którzy tego potrzebowali. Kiedy przychodził czas postu, pościł, a kiedy czas zabawy – bawił się.
Równolegle bardzo szybko dojrzewał duchowo. Wkrótce stał się mistykiem. I choć jego przeżycia duchowe pozostały w dużej mierze tajemnicą, część z nich miała swoje odbicie w jego zachowaniach, jak choćby historia ze szkaplerzem dla matki. Zachowała się też inna podobna opowieść.
Otóż pewnego dnia przyszedł do ks. Jana i zaczął nalegać, żeby ten wziął stułę i wszystko, co potrzebne do udzielenia sakramentu chorych oraz wiatyku i poszedł z chłopcem. Dominik zaprowadził księdza, idąc z całkowitą pewnością, do jednego z domów w miasteczku i tam zastukał do drzwi. Okazało się, że mieszka za nimi umierający protestant, który na łożu śmierci zapragnął się nawrócić, ale nie miał jak prosić o przyprowadzenie kapłana.
Żyjąc krótko, przeżyć czasów wiele
Dominik zmarł, mając 15 lat, w wyniku ciężkiej choroby. Zdawał sobie sprawę z tego, że umiera – już żegnając się przed wyjazdem do domu z wychowawcą i chłopcami w oratorium, powiedział, że już tam nie wróci.
Rzeczywiście zmarł na wiosnę 1857 r. Umierając, powiedział do swego taty, że widzi piękne rzeczy. Zostawił po sobie świadectwo, że rzeczywiście łatwo zostać świętym oraz szkaplerz, któremu wiele kobiet na świecie zawdzięcza poczęcie i zdrowy przebieg ciąży. Jasny ślad szybującej szybko ku niebu gwiazdy.