„Zawsze staraj się odnieść sukces w tym, co robisz, ale pamiętaj, że często Bóg bywa uwielbiony w twoim niepowodzeniu” – mówiła australijska święta.
Pierwsza australijska święta
Mary MacKillop to pierwsza australijska święta i jedna w długim szeregu postaci, które za życia ostro doświadczane (by nie powiedzieć: mobbingowane) przez przedstawicieli instytucjonalnego Kościoła, po śmierci zostają przez ten sam Kościół wyniesione na ołtarze.
Czytaj także:
Karol Habsburg: „Teraz, kochana, musimy pomóc sobie nawzajem dojść do Nieba” [Wszyscy Świetni]
Odkąd dowiedziałem się o niej po raz pierwszy (bodaj z nabytej kiedyś w Australii książki – zbioru korespondencji Mary MacKillop z jej długoletnim współpracownikiem, ks. Julianem Woodsem), jej CV jest dla mnie znakomitym przypomnieniem, że czasem tak intensywnie koncentrujemy się w naszym życiu na otrzymywanych razach i krzyżach, że zapominamy, iż często to my jesteśmy (w życiu innych) tymi, którzy te razy i krzyże rozdajemy, fundujemy.
Zgromadzenie sióstr józefitek
Mary MacKillop Australijką była w drugim pokoleniu, jej rodzice przyjechali tu w pierwszej połowie XIX wieku ze Szkocji. Łatwo im nie było. Tato zaliczał zakręty finansowe, rodzinę (w tym rodzeństwo) Mary dziesiątkowały choroby. Mary wcześnie zaczęła pracę nauczycielki, a wkrótce okoliczności postawiły ją (wówczas dwudziestoparoletnią) na czele jednej z nielicznych wówczas szkół katolickich na (głównie zanglikanizowanym) kontynencie.
Organizacja działań oświatowych poszła jej sprawnie, a charyzmat, który objawił się przy okazji (zapewniać dostęp do edukacji i do katechizacji wszystkim, a zwłaszcza tym, których nie stać na żadną edukację), pociągnął kolejne dziewczyny spragnione czegoś więcej niż tylko udziału w XIX -wiecznym wyścigu szczurów.
Tak powstało zgromadzenie sióstr józefitek (Zgromadzenie Sióstr Świętego Józefa od Najświętszego Serca), które po trzech latach działania miało już kilkadziesiąt członkiń – nauczycielek pracujących w ponad dwudziestu szkołach w całej zamieszkałej podówczas części Australii.
„Nawiedzona baba”
Święta Mary bardzo mocno przywiązana była też do przekonania, że wszystkie działania jej sióstr powinny opierać się o zaufanie do Bożej Opatrzności. Siostry utrzymywały się więc w całości z „finansowania społecznościowego”, czyli żebrania. Było to mocno nie w smak niemal wszystkim kościelnym oficjelom, w tym biskupom, z którymi przyszło współpracować świętej Mary.
Czytaj także:
Bł. Maria Teresa Ledóchowska. Specjalistka od robienia wiele z niczego [Wszyscy Świetni]
Rzeczywiście, ówczesne prawo kanoniczne wymagało, by zakony (nawet te żebracze) miały własność, zabezpieczający ich działanie kapitał (czy to w pieniądzu, czy w nieruchomościach), widząc w tym ochronę stałości i niezależności od czynników zewnętrznych. Nasza święta nie mogła się z tym pogodzić, przekonana, że dla chrześcijanina Bóg i jego Słowo jest zabezpieczeniem dużo bardziej efektywnym niż browar, gospodarstwo rolne, rachunek w banku albo kamienice.
Kolejną kością niezgody w jej relacjach z kościelną władzą było to, że w konstytucjach zgromadzenia zastrzegała, że siostry podlegać będą władzy zakonnej, a nie miejscowym biskupom. Hierarchowie otwarcie zgłaszali, że czują się dotknięci tym, że w paradę wchodzi im jakaś „nawiedzona baba”, „jakaś pani z Adelajdy”, która śmie domagać się zwierzchności nad swoimi siostrami.
Obrzydliwe spiski przeciw józefitkom knuł pewien wysoko postawiony franciszkanin, którego kompana siostry zadenuncjowały jako pedofila i doprowadziły do usunięcia go z diecezji i wydalenia do rodzinnej Irlandii.
Ekskomunikowana
W ciągu kolejnych lat do ostatecznego zatwierdzenia konstytucji zakonu przez papieża Leona XIII w 1888 r. nie było takiej kalumni, jakiej nie rzucono by na siostry i ich założycielkę. Oskarżano je nie tylko o malwersacje finansowe, ale nawet o prostytucję, o usiłowanie morderstwa, a samą Mary o alkoholizm (bo lekarz przepisał jej w celach rozkurczowych spożywanie dwóch łyżeczek brandy dziennie; znaleźli się świadkowie, którzy przysięgając na krucyfiks zeznali, że Mary się upija).
W 1871 roku Mary MacKillop została nawet na pół roku ekskomunikowana. Wszystkie wszczęte postępowania kontrolne jedno po drugim wykazywały całkowitą bezzasadność zarzutów.
Mimo rzucania im kłód pod nogi, siostry starały się pracować i rozwijać swój charyzmat, zwłaszcza wśród najuboższych Australijczyków: rdzennej ludności, górników, farmerów, budowniczych kolei, byłych więźniów (Australia była przecież brytyjską kolonią karną). Prowadziły Domy Opatrzności Bożej i Domy Samotności dla trudnej młodzieży, dla chorych i samotnych.
Gdy jakiś biskup strzelał focha i wyrzucał je ze swojej diecezji, ryzykował zwykle poważne protesty ludzi, którzy widzieli, z jakim oddaniem pracują „kangurki” na rzecz tych, których z wysokości swoich katedr panowie w purpurowych piuskach nie raczyli dostrzegać.
Przywracanie do pionu wykluczonych
Mary MacKillop do końca życia (mimo iż parę lat przed śmiercią przeżyła udar, który skończył się częściowym paraliżem) wybierana była na przełożoną generalną zgromadzenia i pilnowała, by siostrom nie strzelały do głów (a strzelały) pomysły takie, jak otwieranie ekskluzywnych szkół dla najzamożniejszych.
Czytaj także:
Bł. Jan Beyzym: Obym tylko drugich zbawiając, sam się nie potępił
Dziś jej zgromadzenie liczy prawie tysiąc zakonnic, nadal poświęcających się pracy nad zasypywaniem dołów, jakie wykopali między sobą ludzie: na przywracaniu do pionu wykluczonych, nad pojednaniem potomków białych kolonizatorów i rdzennej ludności Australii.
Jedna z sióstr józefitek, Irene McCormack, pracująca na misjach w Peru, została tam w 1991 r. zabita przez terrorystów ze Świetlistego Szlaku i być może niebawem dołączy do matki założycielki jako święta, proces jest w toku.
Aplikować Ewangelię w całości
Patrząc na losy Mary MacKillop, trudno nie zadawać sobie pytania, jak ona to wszystko wytrzymała. Skąd, mimo doświadczanych zewsząd szykan, jakich nie doświadcza zdecydowana większość tych, którzy decydują się robić w swoim życiu nie dobro (jak ona) tylko zło, taka pogoda ducha. Taka nieziemska cierpliwość (która – jak wskazuje to słowo – jest zdolnością do znoszenia cierpień).
Mary MacKillop wiedziała chyba po prostu, gdzie jest meta tego wyścigu, wiedziała, gdzie ustawić punkt odniesienia, że jeśli ustawimy go na końcu naszego czasu, ugrzęźniemy w ziemskiej perspektywie, będziemy w stanie zrobić tylko to, na co pozwolą nam okoliczności, ludzie, władze, pieniądze (i nasze własne lęki z nimi powiązane). Co chwila wzywała swoje przerażone i zaniepokojone biegiem zdarzeń współpracownice, by się nie bały („Nie trać odwagi, nie żyjemy tu przecież bez końca”).
Odwagę, jeden z darów Ducha Świętego, często myli się dziś z brawurą, nieroztropnością, zuchwalstwem. Święta Mary MacKillop przypomina, że jeśli tylko wierzysz, że śmierć nie jest końcem, nie masz żadnego powodu, by nie sięgać odważnie po Ewangelię i aplikować ją w całości, do ostatniego przecinka i litery, do swojego życia. I – jeśli Bóg rzeczywiście jest z Tobą – nikt nie będzie w stanie cię na tej drodze zatrzymać.
Czytaj także:
Jezus do św. Faustyny: „Rozdawaj łaski, jak chcesz, komu chcesz”. Korzystajmy z tego!
Jest to tekst Szymona Hołowni z cyklu realizowanego dla Aletei, zatytułowanego: Wszyscy Świetni – Wszyscy Święci. Codziennie (zapraszamy na profil FB). Więcej nieoczywistych historii świętych znajdziesz w książce „Święci pierwszego kontaktu”.