„U nas bardzo trudny czas. Nawet więcej: jest beznadziejnie. Nie dogadujemy się. Ciągle się kłócimy. To wszystko nie ma sensu. Chyba czas się rozejść, w różne strony” – takich maili dostaję na pęczki.To wbrew pozorom dobra wiadomość. Bo jeśli u Ciebie w małżeństwie aktualnie nie jest tęczowo, to nie musisz czuć się wyjątkowa. Burze przechodzą nad każdym domem. Czasem tornada. I mijają.
Nie są dowodem na istnienie Waszej nie-miłości. Są przypomnieniem, że warto wzmocnić fundamenty. I dach. I okna. I drzwi. I ściany. I usiąść blisko siebie, może z Netflixem i kubkiem kakao, bo tak dawno już tego nie robiliście. Po co? Żeby być w tej zawierusze. Nadal razem. Mimo wszystko.
Czytaj także:
Nie mów, że miłość w Twoim małżeństwie się wypaliła. Bo miłość to Ty
Razem. Na dobre i na złe
Decyzję o swojej przyszłości, dobrze jest podejmować NIE w czasie kryzysu – kiedy nad naszymi głowami latają już i dzieci i teściowie, i praca, i pieniądze. Kiedy emocje drgają jak napięta struna. Kiedy codzienność staje się chaosem. Kiedy tak trudno, po ludzku, złapać nową perspektywę – ale wtedy gdy jest d o b r z e.
Po co? Po to, żeby podczas burzy móc się odwołać do danego sobie słowa. Pierwszym takim „dobrym czasem” jest przysięga małżeńska, wypowiedziana w dniu ślubu.
Kolejnym, ta sama przysięga mówiona jak pacierz na dobranoc. Bogu i sobie wzajemnie. Czemu by nie zrobić z niej stałej części wspólnej modlitwy albo comiesięcznego rytuału, w określony i zapisany w kalendarzu dzień?
Czytaj także:
Przysięga małżeńska – najpiękniejszy list miłosny
Cementować przyszłość, to znaczy podejmować tę samą decyzję
Ale że tak bez sukni, chóru i świadków? No właśnie tak! W dresie, bo dopiero skończyłeś myć kuchnię. Bez makijażu, bo karmisz dziecko nocami i nie masz na to siły. W salonie, między ulubionym serialem a kąpielą po wymagającym dniu pracy. Właśnie w tym miejscu i w tym czasie. W Waszym domu, w którym dzieje się życie i ma zadziać się miłość. Cementować przyszłość, to znaczy podejmować tę samą decyzję, tu i teraz, ciągle na nowo, raz po raz.
– Wiesz co Donna? Ważne, że kiedy widzisz się w Paryżu albo gdzieś indziej, ja też tam jestem. Tak?
– Nie wiem. Nie zawsze. To znaczy nie ma tam nikogo innego, ale czasem jestem sama. Chodzi mi o to, że nie wiem. Żadne z nas nie wie. A ten pierścionek, to tylko głupia, szkolna obietnica. Jeśli mamy być razem, to będziemy razem.
– Nie. Jeśli chcemy być razem, to musimy mówić, że będziemy razem i potem być razem.
– Daj spokój. Przecież jesteśmy razem teraz. To za mało?
– Nie! To znaczy… cholera, Donna! Jeżeli widzisz swoją przyszłość beze mnie i to Ci nie łamie serca, to nie jest tak, jak myślałem.
(cytat pochodzi z sitcomu „Różowe Lata 70”.)
Czytaj także:
Kamil Stoch: najpiękniejsze, co mnie w życiu spotkało, to Ewa
Małżeństwo. Boska rzeczywistość
Gdzieś kiedyś przeczytałam pytanie: co byś zrobił, gdybyś jutro obudził się z tym, za co podziękowałeś dzisiaj przed snem? Ta myśl wraca do mnie jak bumerang. I przesiewa moje priorytety. Bo tak bardzo uzmysławia, że to co mam – nie należy do mnie. Jest darem. I że moje „jutro” bez męża, bez dzieci, bez tego powyginanego doświadczeniami domu – złamałaby mi serce.
Małżeństwo staje się przez wypowiedziane «słowo» i dopełnia w «ciele». „Jeśli chcemy być razem to musimy mówić, że będziemy razem i potem być razem”. Słabe to romansidło. Ale za to boska rzeczywistość.
Czytaj także:
O rzeczy boskiej w małżeństwie