Piotr Zieliński kupił dwa domy dziecka – mogliśmy przeczytać kilka tygodni temu na portalach internetowych. Piękny gest polskiego pomocnika to – na szczęście – nieodosobniony w świecie piłki przypadek. Ale czy zawsze było tak pięknie?
Co piłkarze robią z pieniędzmi?
Trudno powiedzieć, czy w coraz bardziej profesjonalizującym się futbolowym biznesie takie gesty wsparcia to element CSR, czy też poryw serca. Wydaje się, że trochę jedno i drugie. Współcześni piłkarze doskonale już wiedzą, w jaki sposób obchodzić się z pieniędzmi, jak je pomnażać i w co inwestować, by po zakończeniu kariery nie musieli troszczyć się zbytnio o przyszłość. Są więc biznesmenami otoczonymi wianuszkiem menedżerów, w tym speców od PR, którzy doskonale znają wizerunkową wartość działalności charytatywnej.
Z drugiej strony jednak trudno ukryć: dojrzałość współczesnych futbolistów sprawia, że zamiast podbijać świat wybrykami czy szastać pieniędzmi na prawo i lewo, dostrzegają realne problemy innych, chcąc udzielać wsparcia. Wystarczy przypomnieć znamienne słowa Jakuba Błaszczykowskiego, jednego z najbardziej aktywnie pomagających piłkarzy, który wyznał kiedyś: „Zarabiamy zdecydowanie zbyt wiele”. I można mu wierzyć, szczególnie, że sam „Błaszczu” stał się niemal symbolem sportowca wspierającego słabszych.
Czytaj także:
Ronaldinho. Dar, który dostał od Boga
Maradona i reszta
Nie zawsze jednak piłkarze potrafili radzić sobie ze sławą i pieniędzmi. Bodaj najbardziej znanym przykładem utracjusza w świecie piłki jest Diego Maradona. Ten znakomity argentyński napastnik, nie tylko sięgnął wyżyn sukcesu, stając się niemal przedmiotem kultu w swojej ojczyźnie. Maradona słynął jednak i z tego, że czerpał z życia – nie garściami, lecz czym tylko mógł. Uzależniony od używek, luksusu oraz epickich imprez, wręcz uwielbiał przypisywać sobie boskie atrybuty.
W autobiografii „Jestem Diego” bez cienia żenady opisał scenę spotkania z papieżem Janem Pawłem II. Do Ojca Świętego udał się wraz z rodziną. Po krótkiej rozmowie następca św. Piotra postanowił obdarować jego i bliskich różańcem. „To specjalnie dla ciebie” – szepnął Wojtyła do Diego, a temu z podniecenia aż błysnęły oczy. Wyszedłszy jednak z miejsca audiencji spojrzał na swój różaniec, prędko porównał z różańcami, jakie otrzymali jego towarzysze i święcie się oburzył. „Zostałem okłamany. Nie dostałem żadnego specjalnego różańca” – skwitował.
Ta opowieść brzmi niczym anegdota, ale to właśnie pyszałkowatość oraz dziecięca naiwność okazały się najbliższymi Maradonie przyjaciółmi. I pozostały z nim na dobre i złe. Ale wystarczy cofnąć się o kilka dekad a zobaczymy podobnego Maradonie „dzieciaka”, piłkarza, który nie dorósł ani do sławy, ani pieniędzy, jakimi go obsypano.
Czytaj także:
Boruc. Facet, który powstaje
To George Best, jeden z największych talentów w historii piłki. Jego popisy na boisku zapierały dech w piersiach. Grający w barwach Manchesteru Anglik potrafił minąć niemal wszystkich piłkarzy drużyny przeciwnej, a stanąwszy następnie przed pustą bramką czekał, aż go dogonią, by móc powtórzyć wyczyn. Ot, romantyk! Best żył jednak niczym bestia – kochał życie, jak zwykło się mówić, co w praktyce oznacza, iż dokonywał dzieła samozniszczenia. „Wydałem mnóstwo pieniędzy na pijaństwo, dziewczyny i szybkie samochody, a resztę roztrwoniłem” – wyznał.
Podobnych przypadków w historii futbolu było oczywiście znacznie więcej. Całkiem niedawno jeszcze po europejskich boiskach biegał wybitny napastnik, Ronaldo Luiz Nazario de Lima. Gole potrafił strzelać niemal na zamówienie, ale od bardzo młodego wieku poddawany był nieprawdopodobnej presji. Nierzadko więc pękał. W 1998 roku, przed meczem o mistrzostwo świata we Francji, zapadł na dziwną chorobę, z której wyszedł w mgnieniu oka, by wybiec na boisko przeciwko gospodarzom. Snuł się jednak po boisku niczym cień, nie przypominając błyskotliwego Ronaldo, jakiego poznał świat. Później wielokrotnie trapiły go kontuzje. Kompletnie nie potrafił też poukładać sobie życia prywatnego.
Zguba i chwała
Futbol bowiem to nie tylko pasjonujące mecze, taktyczne szachy, fantastyczne dryblingi, poruszające historie, ale także wielki biznes, który wciąga i połyka każdego, kto nie jest przygotowany na zderzenie z nieustanną presją ze strony pryncypałów, sponsorów czy kibiców.
Najciężej mają zaś piłkarze z uboższych regionów świata, zwykle z Ameryki Południowej. Europejskie kluby, opływające w dostatek, cenią magików z Brazylii, Urugwaju czy Argentyny. Ale też deprawują ich, odbierając dzieciństwo. Ubogi chłopak, wychowany w prostej rodzinie, zaniedbujący naukę, by poświęcić wszystko piłce, szybko staje się ofiarą niemal mafijnych układów, pragnących sprzedać do Europy zdolnego młodzieńca za możliwie najwyższą sumę. Liczoną oczywiście w euro.
Na Starym Kontynencie na prostego chłopaka, który w domu każdego wieczoru zasypiał przytulony do piłki, czekają tłumy oddanych wielbicieli oraz setki milionów euro na kontach – pokusy, które mogą przyprawić o zawrót głowy.
Chwała Bogu, piłkarze nauczyli się radzić sobie z ta nieustanną presją. Przykład Zielińskiego jest budujący, ale przecież nie jedyny, wszak wsparcia słabszym czy cierpiącym udziela dzisiaj wielu sportowców. Gest – jak w przypadku „Ziela” – wsparcia dla ubogich dzieci, to przykład wielkiej pokory. Nic bowiem nie jest dane raz na zawsze – to prawda znana od lat. I sławę, i pieniądze można z łatwością rozmienić na drobne. Czego przykładami są trącące już myszką historie piłkarskich gwiazd.
Czytaj także:
„Złoty chłopak”. Znany piłkarz kupił dwa domy dziecka