Synek Katie i Josha żył tylko 132 dni i zmarł w szpitalu. Czy z tego całego cierpienia mogło wyniknąć jakieś dobro?Młode małżeństwo z utęsknieniem oczekiwało narodzin pierwszego dziecka, ale w dwudziestym tygodniu ciąży okazało się, że chłopczyk ma wykrzywione do środka stópki i dziwne zgrubienia na szyi. Lekarze podejrzewali chorobę genetyczną, lecz mimo kolejnych badań nie mogli ocenić, co dokładnie się dzieje i jakie będzie życie dziecka po narodzeniu.
Dewey Butler. Choroba genetyczna i śmierć
Dewey urodził się przez cesarskie cięcie w 39. tygodniu ciąży. Był tak mały, że według lekarzy wyglądał, jakby urodził się w 20. Katie mogła trzymać synka tylko przez chwilę, bo zaraz został zabrany na intensywną terapię noworodków. Jego kondycja okazała się bardzo niestabilna. Przez powtarzające się problemy z oddychaniem wykonano u niego zabieg tracheotomii.
Podczas kolejnego badania rodzice siedzieli za drzwiami gabinetu lekarskiego, ale pielęgniarka nie pojawiała się niepokojąco długo. W końcu wyszedł lekarz i powiedział, że niezbędna jest jak najszybsza operacja serca. Rodzice natychmiast się zgodzili, chwytając się tej możliwości jako ostatniej szansy na uratowanie życia swojego synka.
Niestety, nie udało się. Dewey umarł, mając niewiele ponad cztery miesiące.
Czytaj także:
Lekarze uznali go za zmarłego. Ale kiedy mama przytuliła go do siebie…
Odpowiedź na modlitwę
Katie i Josh zawsze chcieli mieć co najmniej kilkoro dzieci. Ich „planem idealnym” było czworo – dwoje biologicznych i dwoje adoptowanych. Kiedy dowiedzieli się o stanie Deweya ogarnął ich strach przed ponowną próbą poczęcia potomstwa, bo obawiali się, że kolejne dzieci również będą cierpieć z powodu tej samej choroby genetycznej. O swoich obawach rozmawiali także ze wspierającym ich personelem szpitalnym.
Po śmierci Deweya Katie, płacząc, poprosiła w czasie modlitwy, żeby Bóg pozwolił jej jeszcze kiedyś być matką dla jakiegoś dziecka. „Mieliśmy dla Deweya tak wiele miłości, a skoro on już jest w niebie, chcieliśmy przelać ją na inne dzieci” – wspomina.
Następnego dnia zadzwoniła do nich pielęgniarka ze szpitala. Chciała opowiedzieć małżeństwu o innym chorym chłopcu pozostawionym na oddziale, który również przeszedł tracheotomię i miał poważne problemy z płucami. Został porzucony przez swoich rodziców, ale dzięki podjętemu leczeniu, gdyby tylko miał dom, mógłby już do niego wrócić. W swoim kilkumiesięcznym życiu nigdy nie opuścił jeszcze szpitala i desperacko potrzebował kogoś, kto go pokocha.
Utrata syna i zyskanie syna
Katie i Josh natychmiast odpowiedzieli, że są zainteresowani poznaniem dziecka. Kilka dni później po raz pierwszy spotkali się z małym Braxtelem.
Pod wieloma względami jego sytuacja zdrowotna wydawała się podobna do tego, przez co przeszedł Dewey, ale w tym przypadku rokowania lekarzy były dużo bardziej optymistyczne. Para szybko pokochała Braxtela i postanowiła go zaadoptować. Okazało się, że chłopczyk musi spędzić w szpitalu jeszcze trochę czasu, ale teraz nie był już tam samotny. W końcu udało się zabrać go do nowego domu.
„Opieka nad Braxem nie jest po prostu sposobem na radzenie sobie z utratą Deweya” – mówi Josh. „Chodzi raczej o to, że on daje nam konkretny powód, żeby dalej walczyć i dalej kochać. Łatwo byłoby stracić nadzieję i wpaść w depresję. Teraz, chociaż nadal zmagamy się z egoizmem, Braxtel przypomina nam, że w naszym życiu chodzi o to, żeby postawić innych na pierwszym miejscu” – dodaje.
Czytaj także:
Adoptowali dziewczynkę bez rąk i nóg. Bo miłość wszystko zwycięża!
Radość z nowej rodziny
Braxtel jest mocno opóźniony w rozwoju, ale jego nowi rodzice poprzez intensywną rehabilitację codziennie uczą go nowych rzeczy. Uwielbia bawić się na dworze. Nie może mówić, ale próbuje porozumiewać się w języku migowym. Coraz częściej radzi sobie bez wentylatora z tlenem. „Brax jest szczęśliwym dzieckiem. Ciężko pracuje na swoich licznych terapiach. Jesteśmy z niego bardzo dumni i czujemy, jak wielkim błogosławieństwem jest być wybranym na jego rodziców” – opowiadają Katie i Josh.
„To, przez co przeszliśmy umocniło nasze małżeństwo. Zwracamy teraz większą uwagę na swoje uczucia i patrzymy na świat z innej perspektywy. Wierzę, że Bóg ma wszystko pod kontrolą. Dewey jest już w niebie, uzdrowiony, a Brax ma nową rodzinę. Mamy z czego czerpać radość” – mówi Katie.
Czytaj także:
Nie mogę sprawić, żeby te dzieci nie umarły. Ale mogę je adoptować, żeby nie umierały samotnie