Prezydent Palestyny wspomina Małą Arabkę
Betlejem ma szczególne miejsce w moim życiu, dlatego zawsze powracam z wielkim entuzjazmem do tego niezwykłego miasta, które wybrał sam Bóg na swoje narodziny. Kiedy nie mogę tam być, tęsknię.
Myślę o moich znajomych, o zapachu jedynej w swoim rodzaju arabskiej kawy, o długich pieszych wycieczkach. Jeśli więc tylko jest możliwość podróży, to „rzucam wszystko” i jadę do Betlejem i Jerozolimy za ostatnie nawet pieniądze.
Tak też było kilka lat temu, kiedy z grupą dziennikarzy z Polski wybrałam się do Izraela i Palestyny. Sierpień, gorączka ponad 40 stopni, a my wszyscy zaproszeni do Ramallah na spotkanie z prezydentem Palestyny, Mahmudem Abbasem.
Kiedy zbliżało się spotkanie i konferencja prasowa w pałacu prezydenckim, każdy z nas przygotowywał pytania, najczęściej na tematy palestyńsko-izraelskie. Ku naszemu zdziwieniu najważniejszą częścią konferencji była opowieść prezydenta o wspólnej wizycie z prezydentem Izraela w Watykanie na zaproszenie Franciszka, wspólnym zasadzeniu drzewka oliwnego w ogrodach watykańskich i o kanonizacji Małej Arabki…
Nieszczęśliwy upadek
Po spotkaniu szczęśliwi powracaliśmy do Betlejem. Kiedy już byliśmy w pobliżu hotelu, otoczyła nas grupa dzieci oferujących kupno drewnianych piszczałek za „one dolar”. Słysząc błagalne prośby dzieci, zachęcające do kupna, pomimo mieszanych uczuć, zawróciłam się i przyśpieszyłam kroku, aby zachęcić wszystkich do nabycia fletów. Niestety, nie zauważyłam „uskoku” w chodniku i nieszczęśliwie upadłam, „centralnie” na twarz.
Nie mogłam wstać. Widziałam tylko przez mgłę ludzi pochylających się i ubolewających nade mną. Pamiętam pomoc medyczną, silne leki przeciwbólowe. I koleżankę Alinę, która przez całą noc czuwała i poddawała mi co rusz „świeży” lód, który mogłam przykładać na obrzęknięte oko i gigantyczny guz przy skroni, wielkości pięści. „Pochlipywałam” w nocy, wojując ze strachem i bólem.
Nad ranem przypomniało mi się, że dokładnie w dniu wypadku i o tej samej godzinie odbyła się w mojej rodzinnej miejscowości msza święta w mojej intencji: O szczęśliwą i bezpieczną podróż… o którą poprosiła moja mama. Nazajutrz, ku zdziwieniu wszystkich, guz całkowicie się wchłonął… Poczułam się znacznie lepiej.
Aloes i Fatima
Postanowiłam wybrać się pieszo do Home of Peace. Twarz, zwłaszcza okolice prawego oka, była bardzo posiniaczona, z krwiakiem pod okiem. Przypomniałam sobie, że najlepszym „medykamentem” są mięsiste liście aloesu. Spacerowym krokiem ruszyłam w drogę.
Rozglądałam się za tą rośliną, a po jakimś czasie dostrzegłam upragniony aloes o rozłożystych liściach, przy jednym z domostw, w pobliżu chodnika. Pochyliłam się i urwałam dwa liście. W tym momencie wyszedł z domu gospodarz. A mnie trochę „sparaliżowało”, trzymając listki w dłoni.
Zaczęłam przepraszać na przemian po arabsku i angielsku. Ale mężczyzna patrząc na moją poranioną twarz, stanowczym gestem poprosił, abym poczekała. Po chwili wrócił razem ze swoją żoną, ubraną w tradycyjny strój muzułmański, ze swojsko brzmiącym imieniem Fatima.
W palestyńskim domu
Z delikatnym zadziwieniem, ale też i troską w oczach Fatima zaprosiła mnie do swojego domu. Nie wiedziałam, co robić. Przecież nie znam tej rodziny. Ale oni też nie znają mnie… a mimo to zapraszają do swojego domu. Czułam, że nie mogłam odmówić.
Z nieśmiałością, ale też i z dużym zaciekawieniem przekroczyłam próg domu. Fatima wskazała mi tapczan. Usiadłam, a po prawej i lewej mojej stronie, trochę się „czając”, usiadły wnuczki Fatimy. Poznałam też mamę dzieci. Esraa – kobieta o pięknych, wyrazistych rysach i promiennym uśmiechu wydobywającym się spod zawiniętej chusty.
Fatima położyła na stół świeżo zerwaną miętę razem z trawą. Zaczęła oczyszczać miętę, a ja się dołączyłam. Trwało to z pół godziny, po czym Fatima zaparzyła mi miętową herbatę, chyba w najpiękniejszej filiżance, jaką miała. Zastanawiałam się, czy już mam podziękować i wyruszyć w drogę, ale okazało się, że pani domu przygotowuje obiad. Trwało to około dwóch godzin.
Muzułmańska gościnność
Ale wśród zabawy i śmiechu dzieci i rozmowy z Essrą, czas szybko płynął. W którymś momencie Fatima położyła na stole przede mną dwa duże, białe talerze, jeden do baraniny, a drugi do warzyw. Fatima, Essra i wnuczki stanęły na baczność i zachęcały do zjedzenia obiadu. Poczułam się trochę nieswojo, ale domyśliłam się, że widocznie nie mogą przysiąść się do mnie i jeść razem.
W pewnym momencie otworzyły się drzwi domu i pojawił się najmłodszy syn Fatimy, Khader, który wrócił z pracy z pobliskiego szpitala. Wymieniliśmy pozdrowienia i na moje błagalne spojrzenie przysiadł się do stołu. A ja szybko pusty talerz przeznaczony na warzywa podsunęłam domownikowi. I delikatnym gestem, czekając z łyżką w powietrzu na akceptację, zaczęłam nakładać trochę baraniny, trochę falafelków i warzyw z mojego talerza na jego.
Khader uśmiechnął się i zaczęliśmy jeść. Po obiedzie wymieniłam się z Essrą, żoną najstarszego z synów Fatimy, „namiarami” na Facebooku. Pozdrowiliśmy się serdecznie, a ja wyruszyłam w dalszą drogę.
Palestyńska wersja mojego imienia
Mijały miesiące, a ja często powracałam myślami do „mojej” palestyńskiej rodziny, do Fatimy. Któregoś dnia dowiedziałam się od Khader, że mama umarła na raka, i że ciężka choroba „ciągnęła” się wiele miesięcy. Dopiero wtedy domyśliłam się, że Fatima przygotowując dla mnie obiad, już wtedy była ciężko chora.
Próbowałam to wszystko ogarnąć. Ale przecież miłości nie da się ogarnąć. Kilka tygodni temu, będąc w Betlejem, wybrałam się do rodziny Fatimy, aby się zobaczyć i przekazać świąteczne upominki. Domownicy przyjęli mnie życzliwie i wspominaliśmy żonę gospodarza domu. Starszy już człowiek podziękował za pamięć.
Kiedy już wychodziłam z domu i chciałam dołączyć do czekających na mnie przyjaciół z Polski, powiedział do mnie, że mnie odprowadzi, choć było to może zaledwie 50 kroków. Przybliżając się do moich przyjaciół, Isamil powiedział: „Przyprowadziłem wam moją siostrę Ifjułonę”. A ja po raz pierwszy usłyszałam palestyńską wersję swojego imienia, które zawsze będę przechowywać w sercu i pamięci.