Szczere świadectwo Milly Gualteroni, popularnej włoskiej dziennikarki, która przez lata walczyła z depresją.Młoda dziewczyna z lombardzkiej rodziny. Pracowita, inteligentna. Po latach wymagających studiów zostaje dziennikarką modową w Mediolanie. Pracuje dla czasopism glamour (publikuje między innymi na łamach Milano da bere). Sukces ma jednak swoją cenę…
Ból istnienia
Wyczerpujący tryb życia, rodzinne tragedie: samobójstwo starszego brata, niedługo potem także ojca – lekarza chorującego na raka, doświadczenie przemocy na tle seksualnym… Milly Gualteroni dopada depresja, która nie daje chwili wytchnienia. Nie działają żadne lekarstwa, żaden lekarz ani specjalista nie jest w stanie pomóc. Jedynym rozwiązaniem wydaje się jej samobójstwo. Jednak za każdym razem coś powstrzymuje ją w ostatniej chwili…
Tak mogłaby się zaczynać chwytająca za serce i wyciskająca łzy z oczu sentymentalna powieść dla kobiet. Ale nie o fikcję literacką tu chodzi, lecz o prawdziwe życie prawdziwej kobiety, która trzy razy chciała się targnąć na życie.
„Z depresji do wiary”, autobiografia Milly Gualteroni to szczere świadectwo kobiety, która powraca do wiary, na nowo odkrywa swoje człowieczeństwo, przyjmuje cierpienie, a w depresji odkrywa… powołanie.
Potrzeba odwagi, żeby w ten sposób się odsłonić. Silvia Lucchetti, dziennikarka włoskiej edycji portalu Aleteia postanowiła sama o to zapytać.
Depresja rodzajem powołania?
Silvia Lucchetti: W Twojej książce w pewnym momencie stawiasz sobie pytanie: a co, jeśli depresja jest pewnego rodzaju powołaniem? Jak to rozumiesz?
Milly Gualteroni: Depresja nie jest powołaniem, ale ta choroba może stać się pewną prowokacją, dzięki której usłyszymy Boże wołanie. To właśnie wydarzyło się w moim przypadku. Zrozumiałam, że cierpienie jest częścią życia, że ma swój sens i swoje znaczenie. Współczesny świat nie akceptuje cierpienia, nie przyjmuje tego, że cierpienie, podobnie jak życie, jest święte. Doświadczyłam tego, że ból przygważdża nas w teraźniejszości, natomiast ból, z którym jesteśmy pogodzeni, jeśli zaufamy Bogu, przenosi nas do wieczności. Depresja jest pewnym stanem, trudnym i dewastującym jak każda inna choroba. Jednak mając świadomość, że „wszystkie włosy na [naszej] głowie są policzone”, nie możemy nie rozważyć możliwości, że cierpienie jest pewną okolicznością, okazją, jaka jest nam ofiarowana, nawet jeśli jej sens pozostaje niezrozumiały i niewytłumaczalny. Tutaj wkraczamy już w tajemnicę krzyża, wielki paradoks krzyża. W takim sensie również depresja może stać się narzędziem do pogłębienia przesłania Jezusa. Myślę, że nic tak nie uczy pokory i nie oddala pychy, jak depresja. Nic lepiej niż depresja nie uczy radykalnego ubóstwa. To choroba, która obnaża ze wszystkiego, sprawia, że doświadczasz ekstremalnej kruchości ludzkiej kondycji. Ale właśnie w tej wielkiej nędzy dostrzegłam tę potrzebę, którą przepełnione jest nasze serce, które, jak mówił święty Augustyn, jest niespokojne, póki nie spocznie w Bogu. Depresja może więc być pewną próbą, dramatycznym wyzwaniem, które pozwala nam odkryć kim jesteśmy, odkryć nasze człowieczeństwo stworzone na obraz i podobieństwo Boga. W takim sensie staje się (po)wołaniem.
Co jest trudniejsze: zaakceptowanie cierpienia czy życie nim?
Punktem zwrotnym na mojej drodze było to, że przestałam je odrzucać. Ale aby móc je zaakceptować, potrzebowałam poznać wartość i doświadczyć czym jest pokora, cierpliwość i nadzieja. Dopóki czujesz się panem swojego życia, nie przyjmujesz cierpienia, odrzucasz je jako coś niesprawiedliwego i nie do zniesienia. Jednak perspektywa zmienia się, jeśli zrozumiesz, że jesteś dzieckiem, ukochanym stworzeniem. Jeśli do tego udaje ci się zachwycić wszystkimi małymi cudami codzienności, uczysz się przyjmować i akceptować także ból. Uczysz się, jak go przetrwać.
Pogodzić się z Bogiem
Kiedy poczułaś, że w końcu coś się zmienia?
Burzliwe historie, o których opowiadam w swojej książce ostatecznie doprowadziły mnie na uzdrawiającą drogę poznania samej siebie, co było możliwe również dzięki wierzącemu terapeucie, otwartemu na przesłanie Chrystusa. Okazało się to fundamentalne, ponieważ moja depresja opierała się na błędnym sposobie myślenia, wypaczonej mentalności, która, ze szkodą dla mnie, ukształtowana została przez trudne doświadczenia przeszłości. Aby mogło się dokonać to uzdrawiające zejście do mojego „piekła”, niezbędne było zastosowanie wiedzy psychologicznej i duchowej. Udało mi się zmienić sposób postrzegania samej siebie w relacji do innych i w życiu ogólnie pojętym. Oczywiście, ta wielka przemiana była możliwa dzięki nawróceniu serca. Jak powiedział święty Jan Paweł II: jedynie Jezus może człowiekowi ukazać w pełni jego człowieczeństwo.
Piszesz, że w pewnym momencie jeden z Twoich przyjaciół podarowuje Ci Księgę Psalmów z dedykacją: „Kto wie, może mogłabyś rozważyć możliwość pogodzenia się z Bogiem…”.
Tragiczna śmierć mojego ojca i brata (który był dla mnie niemal jak drugi ojciec) były przyczyną mojego odejścia od Boga. Odnalezienie Go na nowo pozwoliło mi z kolei pogodzić się z nimi: moimi najukochańszymi i najbliższymi, straconymi, znienawidzonymi i ostatecznie odnalezionymi, na nowo pokochanymi. Odkryłam siłę przebaczenia, które, dzięki łasce Bożej, pozwala na pojednanie i uzdrawia rany.
Mówisz też, że wybrałaś czystość. Jak dzisiaj żyjesz?
Przez wiele lat szukałam „przyjemności, które daje ten świat”, desperacko próbując wypełnić pełną cierpienia pustkę, jaką nosiłam w sobie. Zresztą, przyjemność płynąca z seksu jest prostą i natychmiastowo dostępną formą rekompensaty. Jest ona jednak dość złudna, jeśli jest celem samym w sobie. Tym, co zostaje jest smutek, o którym papież Franciszek mówi, że jest „przebrany za radość grzechu”. To radość kupiona za udawane relacje, które później pozostawiają po sobie wielką pustkę. Wybór czystości pozwolił mi odciąć się od nieuporządkowanego, chaotycznego i destrukcyjnego życia jakie wiodłam, szczególnie w wymiarze uczuciowym. Ostatnio miałam okazję poprowadzić spotkanie z parą amerykańskich naukowców dotyczące uzależnień seksualnych, które obecnie rozprzestrzeniają się po całej Italii (niepokojąca jest zwłaszcza popularność pornografii) głównie za sprawą internetu, który zalewa nas obscenicznymi treściami dostępnymi zupełnie za darmo. Zaskakujące było dla mnie zwłaszcza odkrycie różnicy na poziomie biochemicznym naszego mózgu pomiędzy stosunkiem skoncentrowanym tylko na osiągnięciu przyjemności, a tym wynikającym z miłości. W pierwszym przypadku wzrasta poziom dopaminy, co prowadzi do osiągnięcia orgazmu. Jednak po szczytowaniu, poziom hormonu gwałtownie spada pozostawiając frustrację, uczucie pustki, co popycha człowieka do powtarzania tego doświadczenia, prowadząc de facto do uzależnienia. Tymczasem, w przypadku relacji uczuciowej nie występuje ten gwałtowny spadek dopaminy, gdyż w grę wchodzi jeszcze oksytocyna, która sprawia, że uczucie przyjemności stopniowo maleje i pozostawia po sobie uczucie pełni. To coś naprawdę pięknego, ponieważ pokazuje prawdę o tym, że jesteśmy duszami wcielonymi. Jeśli stosunek płciowy jest wyrazem miłości do drugiej osoby, nasze ciało reaguje zupełnie inaczej.
Uzdrowienie
Jak wyglądała droga od terapii farmakologicznej do uzdrowienia?
Po spotkaniu psychiatry przekonanego o szkodliwości stosowania psychotropów w moim przypadku, zaczęłam je stopniowo odstawiać. Nie było to łatwe z powodu uzależnienia od tych lekarstw, również psychologicznego, jakiemu uległam. Warto zauważyć, że statystyki wykazują niespecjalnie wysoką skuteczność farmakologii w przypadku depresji. Zawsze istnieje ryzyko nawrotu choroby. Najlepsze rezultaty osiąga się w połączeniu z psychoterapią. A także, jak jestem przekonana, dzięki odnowieniu relacji z Tym, który nas stworzył, który nas podtrzymuje i zalewa swoją miłością, Tym który pokazuje prawdziwy sens naszego życia.
W książce wspominasz również o wielu wydarzeniach, w których doświadczyłaś namacalnie obecności złego ducha. Czy możesz nam o tym opowiedzieć?
W czasie kryzysów związanych z depresją zaczęłam dostrzegać obecność Złego, który wszedł w moje życie i wprowadził podział w moim sercu. W tym sensie spotkanie Jezusa mnie uzdrowiło, ocaliło mnie ofiarowując zbawienie, którego można doświadczyć już tu na ziemi. Odkrywając ogrom Bożej miłości moje serce zostało uwolnione od ciężaru grzechów, a potem napełnione na nowo tą radością, która rodzi się ze spotkania z Jezusem. Pojęłam znaczenie tego smutku, który katechizm definiuje jako zasmucenie ducha i skruchę serca. Dlatego jestem wdzięczna Kościołowi, który jest miejscem, gdzie mogę usłyszeć Jego Słowo i przyjąć Sakramenty; jest moim upragnionym portem po tej długiej, niespokojnej podróży po wzburzonym morzu.
Czy masz jakieś przesłanie, którym chciałabyś się podzielić z tymi, którzy wciąż walczą w tej bitwie, którą Ty już wygrałaś?
Gdy miałam 20 lat i uważałam się za agnostyczkę sądziłam, że jedynym sposobem na konfrontację z otchłanią depresji są psychotropy. Potem odkryłam, że jesteśmy czymś więcej niż tylko mózgiem, na który składają się synapsy i zacinające się mechanizmy. Jesteśmy ciałem i duszą. Duszą, której nie jest dziś łatwo, która doświadcza pustyni i jest przytłoczona logiką życia prowadzonego tylko w wymiarze horyzontalnym. Jednak ta dusza, gdy tylko zaczyna oddychać Chrystusem, odnajduje prawdziwe życie. Wraca do relacji z naszym Bogiem, który jest miłosierny, zawsze gotów uchwycić naszą dłoń, aby wyciągnąć nas z naszych otchłani, nawet tych niewielkich przepaści życia codziennego, pod jednym tylko warunkiem, że my tę rękę do Niego wyciągniemy. Każdemu, kto cierpi na depresję chciałabym powiedzieć, aby powierzył się Bogu i zaufał Mu. Aby nie patrzył na to cierpienie jak na udrękę, która od Niego oddala, ale jak na ograniczenie, ranę, przez którą może działać Jego miłość. Możesz być pewien, że po nocnych ciemnościach zawsze nadchodzi światło poranka.
Czytaj także:
Depresja – czym tak naprawdę jest i jak ją rozpoznać?
Tekst pochodzi z włoskiej edycji portalu Aleteia