„Nie dotykaj, bo się zarazisz!” – mówiłam, by kulturalnie, acz stanowczo, odpędzić wyciągające się w kierunku mojego ciążowego brzuszka dłonie. Okazuje się, że miałam więcej racji, niż bym kiedykolwiek mogła się spodziewać.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Naukowcy z Uniwersytetu Bocconi (Włochy) i Uniwersytetu w Groningen (Holandia) połączyli siły, by przyjrzeć się bliżej mechanizmom wpływającym na decyzję o posiadaniu potomstwa. Nie trzeba być profesorem, by zdawać sobie sprawę, że jest to złożony proces, obejmujący czynniki ekonomiczne, biologiczne czy religijne.
Wirus macierzyństwa
W przeprowadzonym badaniu wzięto pod lupę czynniki socjologiczne. Celem było sprawdzenie na podstawie analizy życia ok. 2000 kobiet w wieku reprodukcyjnym, czy ciąża naszych przyjaciół (skupiono się na relacjach utrzymywanych od liceum), wpływa na nasze własne plany rodzicielskie.
Wydaje się, że owszem, możemy zachwycić się słodkim noworodkiem koleżanki i rzucić przy tej okazji w kierunku męża: „Kochanie, zobacz jaki słodziak, może zrobimy sobie takiego?” :). Czy jest to jednak wystarczający powód, by rzeczywiście wywrócić swoje życie do góry nogami „wizytą bociana”? Otóż wiele wskazuje na to, że jednak tak! Badania opublikowane w American Sociological Review potwierdzają korelację pomiędzy planami rodzicielskimi wśród bliskich znajomych.
To znaczy, że jeśli Twoja przyjaciółka spodziewa się dziecka, zdecydowanie ułatwi Ci to decyzję o własnej ciąży. Efekt „macierzyńskiego wirusa” przyjmuje na wykresie kształt odwróconego U, który osiąga szczyt po dwóch latach, po czym opada. Gdy pierwszy raz o tym przeczytałam, wydało mi się to szaleństwem. Zaczęłam zastanawiać się nad możliwymi powodami.
Czytaj także:
Znowu ciąża?! Gdy rodzice nie akceptują kolejnych dzieci swoich dzieci
Tak jest łatwiej?
Najbardziej prozaiczny, który przychodzi mi do głowy, to fakt, że znajomi z liceum są w bardzo zbliżonym wieku, więc naturalnym jest wejście w tym samym czasie w poważne związki i czas zakładania rodziny. Poza liczbą wiosen na tym świecie, łączy nas zazwyczaj z bliższymi przyjaciółmi jeszcze więcej.
Zazwyczaj (choć nie zawsze), są w pewien sposób do nas podobni obyczajowo, pod względem priorytetów czy światopoglądu, co również może odzwierciedlać się np. w liczbie posiadanego potomstwa.
Poza tym poczęcie dziecka jest tak ogromną życiową zmianą, że być może w pewien sposób, widząc naszych przyjaciół na tym etapie, zaaferowanych i pochłoniętych przez rodzicielstwo, sami również pragniemy dołączyć do „kręgu wtajemniczenia”. Być na bieżąco ze swoimi problemami, co pomaga być dla siebie wsparciem.
Choćby czysto praktycznie – wymieniać się nieużywanymi już ubrankami, przewijakiem i poradami na domowe sposoby na kaszel. Może to zakodowana głęboko potrzeba stworzenia tej wspólnej wioski, której podobno potrzeba, by wychować dziecko? Nie da się ukryć, że pewne normy społeczne ustanawiamy obserwując innych, porównując się i odnosząc do otoczenia. Jeśli nasz sąsiad wiesza świąteczne ozdoby na domu, potem dołączy do niego kolejny, to może i my w kolejnym roku do nich dołączymy, bo przecież to „normalne” i „tak się robi”.
Czytaj także:
Tych 5 rzeczy pod żadnym pozorem nie mów kobiecie w ciąży!
Siła świadectwa
Uważam też, że niedocenianą, a ogromną siłą jest świadectwo. Sama poznałam w ostatnim czasie wiele rodzin wielodzietnych. My z naszą trójką, która na polskie standardy jest dużą rodziną, mieliśmy wrażenie, że niewiele wiemy o rodzicielstwie.
Otaczało nas rodzeństwo – 9 braci i sióstr ze swoimi małżonkami i dziećmi, których każda para miała minimum 3, max 7. Mam świadomość, że widzieliśmy tylko radosny wycinek ich życia, bez trudów i zmęczenia, które na pewno również im towarzyszą.
Jednak samo przebywanie wśród nich nie sprawiło co prawda, że zdecyduję się na czwarte dziecko, ale zdecydowanie przekonało mnie, że poradzilibyśmy sobie z kolejnym, a może nawet dwojgiem. I że rzeczywiście to w dużej mierze kwestia mentalności i akceptacji otoczenia.
Świadectwo dodaje odwagi, inspiruje i ma realny wpływ na innych. Nie zapominajmy o tym, że i my dajemy je naszym życiem. Może warto nie czekać na innych i – jeśli w dobrym celu – samemu stać się pierwszym ogniwem, od którego niech inni się „zarażają”.
Czytaj także:
„Mój synek nie był planowany. Ale to najpiękniejsze, co mnie w życiu spotkało”