Wypowiadanie klauzuli opt-out to dalszy ciąg protestu medyków, choć już w innej formie. Lekarze nie chcą się dłużej godzić na łatanie dziur w służbie zdrowia kosztem siebie i bezpieczeństwa pacjentów.W październiku 2017 roku głośnym echem w mediach odbiła się akcja protestacyjna Porozumienia Zawodów Medycznych. Pisaliśmy o niej i my, naświetlając główne postulaty protestujących. Głodówka młodych lekarzy, ratowników i innych przedstawicieli ochrony zdrowia niedługo potem się zakończyła, nie był to jednak koniec całej akcji protestacyjnej.
Czytaj także:
O co tak naprawdę chodzi w proteście medyków?
Wzrost nakładów na ochronę zdrowia
Podjęto rozmowy z rządem, ale nie były one wystarczająco satysfakcjonujące dla żadnej ze stron. Główny postulat walczących to wzrost nakładów na ochronę zdrowia. Według propozycji kompromisowej, oczekiwane zwiększenie miałoby wynieść z obecnych 4,7% do 6% PKB w 2023 roku (w Europie jest to 6-11% PKB). Na marginesie warto dodać, że zachodzi wyraźna korelacja pomiędzy wysokością nakładów na ochronę zdrowia a wskaźnikami dotyczącymi zdrowotności społeczeństwa.
Protestujący biją więc na alarm – Polaków nie ma kto leczyć, a będzie tylko gorzej. Brak personelu medycznego można odczuć, czekając kilka miesięcy na wizytę u specjalisty, ale widać go także w liczbach. W Polsce na 1000 mieszkańców mamy tylko 24,6 osób zatrudnianych w sektorze medycznym (w tym lekarzy: 2,2; pielęgniarek: 5,1). Dla porównania, w Niemczech jest to 61,4 osób, a we Francji 63,5.
Deficyt personelu medycznego
Odpowiedzią resortu na braki kadrowe jest projekt nowej ustawy wprowadzającej zmiany w ustawie o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Czytając opis projektu, trudno nie odnieść wrażenia, że to tylko powierzchowna kosmetyka.
Najistotniejszymi punktami, w których ministerstwo upatruje poprawę deficytu personelu medycznego, jest ułatwienie ścieżki specjalizacji dla cudzoziemców (w praktyce są to głównie Ukraińcy i Białorusini), by mogli szkolić się na tych samych zasadach, co obywatele Polski. Jest to o tyle nietrafione, iż co roku młodzi lekarze buntują się przeciwko zbyt małej w stosunku do potrzeb ilości miejsc rezydenckich, niewystarczających nawet dla rezydentów naszego kraju.
Druga zmiana to mająca zapobiec emigracji zawodowej umowa lojalnościowa. Najprawdopodobniej byłaby dodatkiem pieniężnym, wymagającym odpracowania po zakończeniu specjalizacji, przez czas co najmniej równy okresowi szkolenia.
Jeden lekarz – 48 godzin pracy tygodniowo
Sytuacja w ochronie zdrowia pozostaje więc nadal właściwie bez zmian, podjęte działania nie rozwiązują problemów. W związku z tym akcja protestacyjna trwa, tylko w zmienionej formie. Nie chcąc dłużej łatać dziury kosztem swego zdrowia i bezpieczeństwa pacjenta, lekarze decydują się na pracę zgodną z kodeksem pracy, wypowiadając klauzulę opt-out.
Dyrektywa o klauzuli opt-out stanowi, iż lekarz może dobrowolnie wyrazić zgodę na wydłużenie czasu pracy powyżej 48 godzin na tydzień. Co z jednej strony pozwalało mu „dorobić” na dodatkowych dyżurach, a z drugiej pokrywało niedobór pracowników, zwalniając placówkę z obowiązku zatrudnienia kolejnych pracowników.
Zagrożeniem klauzuli jest dość nieprecyzyjny zapis „ponad 48h”, ponieważ nie określa on maksymalnej liczby godzin pracy. Dodatkowy czas pracy może narażać pacjentów na błąd lekarza, nie mówiąc już o tym, że przecież dzieje się to zawsze kosztem rodziny i odpoczynku medyka. A zgodnie z projektem rozporządzenia ministra zdrowia, od nowego roku jeden lekarz może mieć pod opieką dyżurową nawet kilka oddziałów naraz, i to niekoniecznie zgodnych z posiadaną specjalizacją (!).
Trzeba też wiedzieć, że zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego, to na lekarza, a nie szpital, spada odpowiedzialność za błędy wynikające ze złej organizacji pracy.
Klauzulę opt-out wypowiedziało ponad 3 tys. lekarzy
Według danych zebranych przez wojewodów, klauzulę opt-out wypowiedziało ponad 3 tys. lekarzy. Trudno ocenić jednoznacznie, czy to dużo, czy mało. W skali kraju ta liczba nie robi większego wrażenia, a jednak już te 3 tys. wystarczyły, by zabrakło obsady dyżurowej w wielu polskich szpitalach, skutkiem czego zamknięto niektóre oddziały szpitalne, m.in. we Wrocławiu, Opolu, Oleśnicy czy Kluczborku.
To doskonały przykład pokazujący skalę problemu – braki są tak ogromne, że niewiele trzeba, by sparaliżować ochronę zdrowia w Polsce. Liczba osób deklarujących chęć przyłączenia się do akcji rośnie, mimo że w niektórych miejscach dyrekcja naciska na ponowne podpisywanie klauzuli (przypominam, że nie jest ona obowiązkowa i z założenia ma być dobrowolna!), grożąc w razie odmowy przejściem na system pracy zmianowej.
Części lekarzy powyższe dane w ogóle nie dotyczą, bo np. nigdy dotąd nie podpisywali klauzuli opt-out lub pracują w przychodni dziennej, bez dyżurowania.
Zmiana na stanowisku ministra zdrowia jeszcze nic nie zmienia, czas pokaże, jakie nastąpią po niej działania. O które będzie trudno, bo, niezależnie od dobrych chęci, minister Szumowski nie będzie w stanie wprowadzić realnych i prawdziwych zmian bez zwiększenia przez rząd finansowania ochrony zdrowia w Polsce.
Czytaj także:
Rzeczywistość „białego fartucha” okiem młodej lekarki
Czytaj także:
Mężczyzna, który stracił żonę, pisze list do lekarzy. Będziecie zaskoczeni jego treścią
Czytaj także:
“Na emeryturze bym się zanudziła!” – mawiała 92-letnia chirurg