Wierzące dziewczyny zazwyczaj ostrożnie mówią o swoich pragnieniach, planach czy motywacjach. Bezgranicznie ufają za to sformułowaniu, trochę takiemu „nie do przebicia”, tzn. chcą, żeby w ich życiu wypełniała się wola Boża. Ty składasz życzenia w stylu: „Abyś poznała wspaniałego faceta”, a ona Ci na to – „Niech się dzieje wola Boża”. Ty mówisz: „Żebyś dostała kredyt, kupiła mieszkanie, zdała egzaminy, znalazła pracę marzeń, urodziła dziecko” – w odpowiedzi otrzymujesz – „tylko jeśli Pan Bóg tego zechce”.
Ucieczka od samodzielnych decyzji?
Nie mówię, to najpiękniejsza rzecz na świecie uważać nastawienie Boga do nas, za wspierające i pełne miłości. To łaska wierzyć, że jako nasz Tato, głęboko interesuje się naszym istnieniem, angażuje się w nasze życie, afirmuje je i pragnie w nim działać. Myślę jednak, że czasem zamykamy Bożą Opatrzność w sloganie. Chronimy się w pewnym układzie, jak przed deszczem. W naszych sercach pojawia się lęk przed samodzielnymi decyzjami. Potrzebujemy potwierdzeń. Bożych.
Pierwszy przełom przyszedł do mnie na rekolekcjach ignacjańskich, kiedy osoba, która towarzyszyła mojej drodze zapytała: Magda, jakie masz pragnienia? Zdziwiło mnie to do głębi. Pragnienia? Jakie ja mam? Okazało się, że chodzi o takie konkretne, poskładane. Zawodowe. Relacyjne. Jakiekolwiek.
Poczułam się śmiesznie pusta. Teoretycznie, ba!, nawet praktycznie byłam poddana temu, co zamierza Bóg. Po cichu liczyłam, że podpisuje się pod moimi decyzjami. Miałam nadzieję na błogosławieństwo.
Poznać siebie
W rzeczywistości, w snuciu pragnień widziałam pewne zagrożenie wobec tego, jaką On ma wizję na moje życie. Bałam się, że nie będzie synchronizacji. Jak gdyby moje życie było bardziej skomplikowaną odmianą Sapera – staraniem, aby nie nacisnąć na kratkę z bombą. Dociskałam ten temat do granic możliwości. Nie wybiegałam w przód. Patrzyłam, co życie przyniesie. Mimo mojego nastawienia, czasem wchodziłam na miny. Rozpruwały mnie, a ja godzinami szukałam w tym jakiegoś sensu.
Dziś myślę, że Bóg nie miał nic wspólnego z tą moją „nakrętką”. Po prostu, tak jak każdy człowiek w moim wieku, starszy lub młodszy, przeszłam przez niezbyt przyjemny proces socjalizacji. Tak przyszedł do mnie Drugi Przełom. Któregoś dnia odkryłam, że kompletnie nie mam pojęcia o tym, jak smakuje radość płynąca bezpośrednio ze mnie – do mnie. Właśnie na tej linii. Co mnie cieszy? Co sprawia, że się uśmiecham? Co przywraca mi spokój?
„Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”
Nie będzie to dla Was zapewne zdziwieniem, kiedy napiszę, że odkryłam to dzięki mojemu synowi.
Ten półroczny chłopiec nie potrzebuje mojej aprobaty ani poklasku, gdy – w naszym dorosłym rozumieniu – coś mu się „uda”. Jest zafascynowany sobą i swoim życiem w absolutnie prosty i pełen radości sposób. Ze zdziwieniem odkrywa, że jego radość cieszy także nas. Ale to dopiero drugi etap. Pierwszym jest przekonanie o tym, co sprawia, że on to on.
Nie motywuje go nic zewnętrznego – ani moja uwaga, ani pieniądze, ani chęć władzy, ani próba udowodnienia komuś czegoś. Ma w sobie coś, co my nazywamy „dziecięcą ciekawością”, chęcią poznania. To właśnie to uczucie generuje w nas najprawdziwsze pragnienia.
Kiedy decydujemy się dojść do miejsca w sobie, w którym nic ani nikt nie dyktuje nam warunków, nie wartościuje nas choćby najsłodszym pochlebstwem, odkrywamy radość prawdziwego oczyszczenia i spotkania z Bogiem. Olśniewa nas fakt, że Bóg patrzy we mnie i pragnie patrzeć przeze mnie. On widzi moje życie od środka. Słyszy mój głos od środka.
Wolność polega na jednym – nie muszę zasługiwać na miłość. To właśnie oznaczają piękne, acz wyświechtane słowa: „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Gdy to odkryję, mogę w wolności zdecydować się, jakiej przyjaźni pragnę, czy chcę miłości mężczyzny, ile chcę zarabiać i co chcę powiedzieć. Mogę zapełnić planami swoje serce.
Read more:
Magda Frączek: Nie wiem, czy Bóg ma dla mnie plan. Wiem, że mówi “Jestem”
Read more:
Matka Polka do góry nogami. Zaufaj swojemu dziecku
Read more:
Jak Maryja może nam pomóc osiągnąć nasze cele w 2018 roku