Co, poza medalami widać, kiedy patrzy się na Kamila Stocha? Niezwykłą skromność okraszoną pogodą ducha. Ot, zwyczajny człowiek. Z tym, że mistrz. Moje umiejętności matematyczne nie wystarczają, by zliczyć ilość zwycięstw Kamila Stocha. Kryształowa kula, dwukrotny mistrz olimpijski z 2014 roku, indywidualny mistrz świata z 2013 roku, drużynowy mistrz świata z 2017 roku, ośmiokrotny indywidualny mistrz Polski, uznany w 2014 roku za najlepszego sportowca w kraju, do tego odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Zwycięzca 66. Turnieju Czterech Skoczni, a przede wszystkim mistrz olimpijski 2018!
Co, poza medalami, widać, kiedy patrzy się na Kamila Stocha? Niezwykłą skromność okraszoną pogodą ducha. Ot, zwyczajny człowiek. Z tym, że mistrz.
Oto kilka życiowych lekcji, które „sprzedaje” nam między wierszami.
Głowa musi być na karku, a nie w chmurach
Po wyczynie Stocha sprzed kilku dni, trudno trzymać emocje na wodzy. Te udzieliły się też dziennikarzowi TVP Sport, który oznajmił Stochowi, że oto właśnie przechodzi do historii.
Stoch odpowiedział z lekkością i całkiem zwyczajne: „No, miło mi bardzo”. Po czym dodał, że głowę ma na szczęście na karku, a nie w chmurach.
Dodajmy, że Polak po raz pierwszy w historii wygrał noworoczny konkurs w Garmisch-Partenkirchen i jest na prowadzeniu w klasyfikacji generalnej Turnieju Czterech Skoczni.
Czytaj także:
Dzięki tym 5 rzeczom przestałem postanawiać i zacząłem realizować
Nie jestem najważniejszy
Kto jak kto, ale Stoch ma powody, by budząc się rano, dziękować niebiosom za swoją wspaniałość! Fanów ma przecież na całym świecie, a na letnie Grand Prix w Wiśle, specjalnie dla niego przyleciały fanki z… Japonii!
Nie wygląda jednak na takiego, który to robi. Oczy ma raczej zwrócone na innych. Wielokrotnie podkreślał, jak ważna jest dla niego drużyna, a stając 1 stycznia br. na podium, jako pierwszy Polak, który wygrał trzy konkursy Turnieju Czterech Skoczni, dziękował trenerowi i załodze za to, że jest w dobrej kondycji.
Regularnie pojawia się też w szkółce narciarskiej, dzieląc się z młodymi zawodnikami swoim doświadczeniem. Jest zaangażowany w „Szlachetną Paczkę” i pomoc fundacji „Sportowcy dzieciom”.
Kiedy jego największy rywal, Richard Freitag, doznał poważnej kontuzji, sytuację skomentował słowami, że jest mu z tego powodu bardzo przykro.
Na swoim profilu na Facebooku po konkursach gratuluje swoim rywalom i cieszy się z każdego sukcesu, nawet jeśli nie jest to podium, choć takie sytuacje zdarzają mu się teraz rzadko.
Zwykły, pokorny człowiek. Nie znający smaku wody sodowej.
Czytaj także:
W jaki sposób ćwiczenia fizyczne mogą pomóc nam wzrastać duchowo
Dam tyle, ile mogę. Nie więcej
„Nic nie obiecuję, nie mówię, że będę tutaj błyszczał i skakał najdalej. Po prostu postaram się zrobić to, co mam do zrobienia, i zobaczymy, jak to będzie” – mówił w jednym z odcinków „Kamil Stoch – moja historia”, dokumentu zrealizowanego dla Eurosport.
Przyznaje, że trudniejsze od samych skoków jest radzenie sobie z presją, z oczekiwaniami wobec siebie, a także z oczekiwaniami kibiców.
Wygląda jednak na to, że znalazł klucz do radzenia sobie i w takich sytuacjach. „Dam z siebie tyle, ile będę w stanie” – mówi w jednym z wywiadów.
Cieszę się z tego, co mam teraz
Coś, czego niejeden z nas uczy się latami. Być tu i teraz, patrzeć na swoje życie z wdzięcznością, dostrzegać w nim, to co dobre, mieć przed oczyma cel – oto prawdziwa sztuka.
„Trenerzy twierdzą, że zawsze może być lepiej, ale ja cieszę się z tego, co mam teraz, z tych skoków, które oddaję, bo one są na dobrym poziomie, dają mi poczucie satysfakcji i zadowolenia z siebie i tego, że wszystko jest na dobrej drodze” – mówił Stoch po konkursie w Innsbrucku.
Po prostu dałem ciała. I już
Dystans. To coś, czego Stochowi z pewnością nie brakuje. Zadebiutował w Pucharze Świata w 2004 roku, jako 17-latek. Za nim lata ciężkiej pracy. Zanim poznał smak sukcesu, doświadczył też serii porażek.
23 lipca 2012 roku podczas konkursu drużynowego w Zakopanem Stoch był uważany przez media za lidera polskiej kadry. Skoczył jednak 111 i 103 metry – najgorzej z polskich reprezentantów, i ze wszystkich skoczków, którzy zakwalifikowali się do drugiej serii. Jego drużyna zajęła wtedy szóste miejsce. Nie tak miało być.
Pokorne przyznawanie się do błędów to już „wyższa szkoła życiowej jazdy”. Zwłaszcza, kiedy patrzą na niego miliony par oczu wyczekujących z zapartym tchem kolejnego rekordu.
Mógłby wtedy zgonić na niekorzystny podmuch wiatru, skurcz w łydce czy cokolwiek innego. Co robi Stoch? Mówi, że dał ciała.
„Liczyliśmy na zdecydowanie lepsze miejsce, szczególnie po wczorajszych skokach. Ja się dzisiaj nie będę usprawiedliwiał gorszymi warunkami, zmiennym wiatrem. Ja po prostu dałem ciała, i już”. Bez zbędnych słów. Zwyczajne przyznanie się do błędu.
Dzień później wziął udział w konkursie indywidualnym, w którym zajął trzecie, wysuwając się też na tę pozycję w klasyfikacji generalnej Letniego Grand Prix.
A po jednym z wyglądających groźnie upadków na skoczni, w sezonie 2010/2011, powiedział: „Nie jestem bardzo potłuczony, poobijana duma boli bardziej niż ciało”.
Czytaj także:
Dominikanin, który trenuje crossfit. „Ćwiczę się w szczęściu”
Bez udawania, że nie jestem dobry
Nie jest jak dziewczyna, która na komplement o ślicznej sukience odpowiada: „E tam…, stara już jest”. Stoch wie, że jest dobry. I dobrze! Adekwatne poczucie swojej wartości – przez duchowych mistrzów nazywane też jednym z odcieni pokory – to skarb cenniejszy niż Kryształowa Kula.
„Uważam, że zrobiłem dobrą robotę i cieszę się, że kolejne moje marzenie się spełniło” – mówił Stoch po wywalczeniu Kryształowej Kuli w 2014 roku.
I dodał: „Czuję, że jestem coraz lepszym zawodnikiem, nie tylko pod względem fizycznym, ale również mentalnym, i bardzo ciężko i bardzo długo pracowałem na ten sukces. Tym bardziej smakuje mi on teraz bardzo dobrze i bardzo jestem z niego zadowolony”.
Sport to nie wszystko
Stoch wielokrotnie podkreśla, jak ważna jest dla niego rodzina.
Jego mama pracuje w Urzędzie Miasta w Zakopanem, a tata jest psychologiem klinicznym i sądowym. Ma dwie siostry, a od 2010 roku jest mężem Ewy Bilan, która zawodowo zajmuje się fotografią, choć z wykształcenia jest pedagogiem. Dzwoni do niej podczas każdego wyjazdu. „Staram się poza skocznią żyć normalnie” – mówi.
Czyta książki, gra w karty, słucha muzyki, ogląda filmy – to jego sposoby na psychiczną regenerację po skokach.
„Dziś, w tej chwili, jestem najlepszy, ale za chwilę ktoś może mnie wyprzedzić. Dlatego nie mogę spocząć na laurach, tylko muszę dalej ciężko pracować.
Po części jestem spełniony, natomiast wiem, że przede mną daleka droga i bardzo ciężka praca, żeby móc się poczuć w pełni spełnionym jako sportowiec i jako człowiek. Bo jednak sport to nie wszystko” – mówił w 2014 roku, po zdobyciu dwóch złotych medali na zimowych igrzyskach olimpijskich. Krążki zadedykował swojej żonie.
Pani Jadziu, dziękujemy!
A to wszystko nie wydarzyłoby się, gdyby nie… pani Jadzia!
12-letni Kamil Stoch: „Do treningu namówiła mnie pani Jadzia z Zębu, która założyła ten nasz klub, LKS Ząb. Bardzo się cieszę z tego, że skoczyłem 128 metrów i z Mistrzostwa Polski Młodzików w Szczyrku”. Pani Jadziu, dziękujemy!
Kiedy po raz pierwszy trener miał go zabrać na Wielką Krokiew, Kamil nie spał z przejęcia całą noc. Potem dodał: „Chciałbym wystartować na olimpiadzie i zdobyć złoty medal. Ale jak na razie, to ja mam jeszcze czas, może za jakieś 5, 6 lat wystartuję, jak będę dobrze skakał”.
Jednym słowem: marzenia są po to, żeby je spełniać. Stoch wie o tym chyba najlepiej.
Czytaj także:
Kamil Stoch: Nie wstydzę się wiary w Jezusa. Tak zostałem wychowany
Czytaj także:
Ewa Bilan-Stoch: Wybieram normalne życie