Anna Sosnowska: Co wiemy na pewno o Świętej Rodzinie?
Ks. Grzegorz Strzelczyk: Pewnych danych historycznych o narodzinach Jezusa mamy niezmiernie mało (bo Ewangelie dzieciństwa są głównie opisami teologicznymi), podobnie jak informacji o pozycji społecznej i o zamożności Jego rodziców. Natomiast mamy sporo wiedzy o warunkach, jakie wtedy panowały.
Święta Rodzina raczej nie należała do szczególnie zamożnych, więc szału nie było. Bóg się nie wciela w momencie, kiedy mamy pampersy, papier toaletowy i dezodoranty, ale w warunkach, tak to określmy, higienicznie ascetycznych. To wszystko było prawdopodobnie bardziej surowe, niż skłonni jesteśmy myśleć o „narodzinach Boga”.
Czyli Maryja i Józef nie mogli liczyć na żadne „okoliczności łagodzące” w związku z tym, że ich Syn był kimś wyjątkowym?
Poczęcie było niezwykłe, ale wcielenie nie było udawane, więc potem już wszystko toczyło się normalnie, tak jak w przypadku narodzin innych dzieci. Na tym także polega „uniżenie się” Boga przychodzącego na świat.
Wyznajemy rzeczywiste człowieczeństwo Jezusa. Jego „ucudownianie” na siłę pachnie herezją, i to grubą. Pamiętajmy, że jednak szopka jest apokryfem i posługuje się skrótami myślowymi – mamy na przykład przedstawienia Dzieciątka, które przecież dopiero co odcięte zostało od pępowiny, a już błogosławi.
Nie było tak?
No jednak nie. A jak przyszło co do czego, to zawartość pieluch Jezusa raczej nie pachniała fiołkami…
To w pewnym sensie pocieszające dla nas, zwykłych śmiertelników, bo przecież Święta Rodzina często jest stawiana jako wzór dla innych rodzin.
Problem z braniem przykładu ze Świętej Rodziny jest taki, że możemy wskazać tylko na pewną ogólną postawę. Ewangelie dzieciństwa dają nam dwa modelowe sposoby zareagowania na doświadczenie przychodzącego Boga – zwiastowanie w przypadku Maryi i zwiastowanie w przypadku Józefa.
O tym drugim rzadko pamiętamy.
Myśmy zmarginalizowali Józefa takim potocznym przekonaniem, że on wcześnie umarł, więc szybko zniknął z życia Jezusa i w związku z tym nie miał większego wpływu na całą tę historię – nie to co Maryja.
Ale w perspektywie Ewangelii to niezupełnie tak, bo kiedy dwunastoletni Jezus gubi się w świątyni, to Józef jeszcze żyje. A dwunastolatek wówczas był już prawie mężczyzną – za chwilę wchodził w dorosłe funkcje społeczne. Więc raczej trzeba zakładać, że Jezus nie rósł tylko przy matce, lecz także przy ojcu – prawie, albo aż do dorosłości.
Ale wróćmy do zwiastowania, a właściwie zwiastowań.
Maryja i Józef muszą się z tym zmierzyć trochę osobno, a trochę razem, i to jest fantastyczne. Nie mam doświadczenia małżeństwa, więc trudniej mi myśleć w tych kategoriach, jednak wydaje mi się, że jest mnóstwo sytuacji, w których – kiedy żyje się razem – ta dynamika jest podobna: jedna osoba rozpoznaje coś bardziej, druga mniej, ale razem muszą się zmierzyć z jakimś wyzwaniem.
W przypadku Maryi i Józefa mamy do czynienia przede wszystkim z ludźmi, którzy przyjmują wezwanie Boże w sposób heroiczny, kompletnie nie wiedząc, co to przyniesie i prawdopodobnie mało w ogóle rozumiejąc, co się dzieje.
A potem się z tym mierzą prawdopodobnie wiernie i wytrwale, medytując i rozważając, „co miałyby znaczyć” kolejne wydarzenia. Kiedy mówimy o przykładzie Świętej Rodziny, to mówimy głównie o tym. I właściwie tu jest koniec, tylko do tego dają nam podstawę teksty biblijne. Cała reszta to już jest niebezpieczeństwo stylizacji.
Polegające na czym?
Na tym, że my sobie wystylizujemy pewien model Świętej Rodziny, powiemy: tak żyła Matka Boża z Józefem i proszę to naśladować.
Skąd się biorą te stylizacje?
Każde środowisko ma taką tendencję. Na przykład, jeśli środowiska mnisze potrzebowały osobowego wzoru mniszki, to stylizowały Matkę Bożą w taki sposób, że Ona – kiedy przychodzi do Niej anioł – w skryptorium czyta lub kopiuje rękopis. Widzimy to przecież na obrazach. Więc najpierw wymyślamy ideał abstrakcyjnie, potem nakładamy go na Maryję, a następnie mówimy: naśladujcie Maryję w robieniu tego.
Istnieje straszna pokusa, żeby tak robić, bo to jest wygodne katechetycznie, ale jednak teologicznie nie do końca uczciwe. Jakiekolwiek opowieści uszczegóławiające to już wyobraźnia autora naprojektowana na tekst. Apokryf.
To, co na pewno jest w Ewangelii, to gotowość do pełnienia woli Bożej, gotowość do przyjęcia Jezusa w sytuacji, delikatnie mówiąc, nieregularnej społecznie.
No tak, bo jak by nie patrzeć, to jednak mamy do czynienia z „przedślubną” ciążą…
A otoczenie prawdopodobnie prędzej czy później zorientowało się, że coś z tym kalendarzem jest nie tak. I Maryja z Józefem byli gotowi ponieść tego konsekwencje społeczne, pójść za Bogiem pod prąd pewnych trudności. To jest właśnie ewidentnie wyzwanie, które ujawnia się w przykładzie Świętej Rodziny.
Ks. Grzegorz Strzelczyk – teolog, wykładowca na Uniwersytecie Śląskim, odpowiada też za formację do diakonatu stałego w archidiecezji katowickiej. Miłośnik gór i fotografii.