Nie chcecie, żeby ludzie mieli powód, by odchodzić od Kościoła? Zamiast próbować ich tępić, sami zacznijcie wreszcie żyć, jak prawdziwi, a nie malowani katolicy.
Więcej much złapie się na kroplę miodu niż na całą beczkę octu
– św. Franciszek Salezy.
Na świętego Franciszka Salezego (1567 – 1622) zwróciłem uwagę właśnie dzięki zdaniu o miodzie i occie. Przywołał je w wywiadzie rzece przeprowadzonym przez Johna Allena arcybiskup Nowego Jorku, kardynał Timothy Dolan – wyznając, że wziął ją za swoje motto i praktyczną wskazówkę co do prowadzenia ewangelizacji.
Wiedziałem też, że Franciszek został ogłoszony patronem dziennikarzy (pewnie dlatego, że w ramach swojej działalności duszpasterskiej przygotowywał i rozprowadzał tygodnik wypełniony treściami katechetyczno – apologetycznymi), niespecjalnie się tym jednak przejąłem, nie za bardzo przekonuje mnie bowiem idea „patronów branżowych”. Mam wrażenie, że relację ze świętym opiekunem trzeba jednak budować indywidualnie.
Gdy, zachęcony przez kardynała Dolana, zdecydowałem się jednak przejrzeć jego życiorys, zachwyciło mnie przede wszystkim to, jak konsekwentnie Franciszek wcielał przywołaną wyżej zasadę w życie.
Read more:
Bł. Franz Jägerstätter: Nie ma takiej ceny, za jaką można sprzedać sumienie [Wszyscy Świetni]
Poszedł tropem nierozsądnej miłości
Pochodził z obrzydliwie bogatej i wpływowej rodziny, miał być prawnikiem, zdobył w tym zakresie porządne wykształcenie. Rodzina załatwiła mu też eksponowane stanowisko polityczne, a także narzeczoną.
Franciszek, który wcześniej przeszedł głęboki kryzys duchowy (nie umiał pogodzić intuicji o przekraczającej wszelki rozsądek Bożej miłości i popularnej w jego środowisku nauki o predestynacji, czyli o tym, że czego byś nie robił – ów dobry Bóg i tak przeznaczył cię już wcześniej do zbawienia lub do potępienia), zrezygnował z przeznaczenia, jakie przygotowała mu rodzina i zdecydował się na pójście tropem nierozsądnej miłości.
Zdecydował się na przyjęcie załatwionej mu posady przełożonego kapituły w Genewie, chwilę później na święcenia kapłańskie, wreszcie został biskupem (choć początkowo na wygnaniu, Genewa była bowiem już wówczas miastem kalwińskim).
Mury Genewy zburzyć miłością
Od samego początku jego kapłańskiej drogi oczekiwano od niego, że „odbije” kalwinistom Genewę. Tak, jak załatwiano wtedy takie sprawy – siłą. Franciszek miał w głowie inną strategię: „Mury Genewy musimy zburzyć miłością, miłością musimy ją najechać, odzyskać. (…) Naszych wrogów musimy odepchnąć nie głodem i pragnieniem, które im narzucimy, ale głodem i pragnieniem, które sami będziemy znosić”.
Ciągnąc militarne porównania przypominał, że gdy chce się najechać jakieś miasto, odcina mu się najpierw dopływ wody. Co jest wodociągiem zapatrującym Genewę? „Zły przykład (katolickich – przyp. Sz. H.) księży, złe uczynki i słowa, czyli występki wierzących na czele z osobami duchownymi, z winy których imię Boże jest tam codziennie znieważane”. Nie chcecie, żeby ludzie mieli powód, by odchodzić od Kościoła? Zamiast próbować ich tępić, sami zacznijcie wreszcie żyć, jak prawdziwi, a nie malowani katolicy.
Pracował w trybie 24/7
Franciszek – i jako zwykły ksiądz, i jako biskup – pracował w trybie 24/7. Jeździł, mówił kazania, dyskutował, odwiedzał chorych, wyjaśniał, prostował, zawsze powtarzając, że najlepszym sposobem walki z odstępstwem od wiary nie jest analizowanie odstępstwa, a głoszenie wiary w postaci czystej, bo Ewangelia naprawdę ma moc obronić się sama.
Był rewelacyjnym kaznodzieją, jako biskup znacznie odchudził swój dwór i kiedy tylko się dało, wymykał się do ubogich („za dnia chodzę po Genewie jako biskup, a w nocy znów staję się Franciszkiem Salezym”).
Poprosił, aby wszystkich, których brzydzili się spowiadać inni księża (np. ludzi zakaźnie chorych) odsyłać do jego konfesjonału. Świetnie sprawdzał się w cotygodniowych kazaniach przeznaczonych specjalnie dla dzieci. Franciszek słynął też z tego, że z oddaniem i bez zbędnego świętoszkowania prowadził liczne, duchowe przyjaźnie z wieloma kobietami (pisząc do nich listy, które i dziś spokojnie można by było uznać za miłosne, ale była to miłość nie zawłaszczająca, nie odbierająca nikomu wolności do realizowania swojego osobistego powołania). Z jedną ze swoich przyjaciółek – duchowych podopiecznych, świętą Joanną de Chantal – założył istniejący do dziś zakon wizytek.
Współpracować z Kimś, kto nas kocha
We współczesnym kościele nazwisko Franciszka Salezego kojarzy się głównie z jego (naprawdę akutualnym do bólu i dziś) poradnikowym superbestsellerem pt. „Filotea – Wprowadzenie do życia pobożnego” oraz założonym ponad dwa wieki później przez świętego Jana Bosko zgromadzeniem salezjanów (ich specjalnością jest praca z młodzieżą). Trop jest trafny, bo swój nowy zakon ksiądz Bosko założył właśnie jako Towarzystwo Świętego Franciszka Salezego, pod wrażeniem bezpośredniości, otwartości i ewangelicznej bezpretensjonalności genewskiego biskupa.
Oprócz dobrej rady, by więcej słodzić, a mniej zrzędzić i kwasić, święty Franciszek Salezy dał mi jeszcze jeden prezent. Jeden z jego biografów napisał, że umiał zrobić z ludźmi coś takiego, że na sam dźwięk słów „wola Boża” serce zaczynało im płonąć z ekscytacji i pragnienia.
Dokładnie tak: nie uciekali w popłochu – przekonani, że Bóg ma dla człowieka głównie różnych rozmiarów krzyże, ale cieszyli się, że będą mogli współpracować z Kimś, kto ich kocha. I kto czeka na nich na końcu drogi wcale nie z wydanym wcześniej przydziałem do nieba czy piekła, ale z gotowym mieszkaniem, z całą wiecznością szczęścia, z otwartymi rękami.
Read more:
Św. Serafin z Sarowa tak Cię pozdrawia: Radości moja, Chrystus zmartwychwstał! [Wszyscy Świetni]
Jest to tekst Szymona Hołowni z cyklu realizowanego dla Aletei, zatytułowanego: Wszyscy Świetni – Wszyscy Święci. Codziennie (zapraszamy na profil FB). Więcej nieoczywistych historii świętych znajdziesz w książce „Święci pierwszego kontaktu”.