Naprawdę nie wyobrażaliśmy sobie, że chęć małego resetu swojego organizmu i odkurzenie go może przełożyć się na tak wiele sfer codzienności.O poście Daniela pierwszy raz usłyszałem w jednym z większych domów rekolekcyjnych w Polsce. Banery reklamowały, że warto przyjechać, przez 10 dni nie jeść nic z tego, co faceci na ogół lubią najbardziej i wyjedzie się odmienionym – i fizycznie, i duchowo. Nie skorzystałem, choć historia biblijna z 1 rozdziału Księgi Daniela, na której ta praktyka się opiera, jest inspirująca.
Czytaj także:
Dieta dr Ewy Dąbrowskiej: dla ciała i ducha. Czy to działa?
Post Daniela: wchodzimy w to!
Temat wrócił do mnie inną, o wiele bardziej przekonującą drogą. Od dłuższego czasu myślałem o tym, że świetnie byłoby schudnąć, poczuć się lżej, jeść racjonalnie itp. Świetnie byłoby, ale jak się za to zabrać…?
U samego progu tegorocznego Adwentu żona oznajmia mi, że naczytała się o poście Daniela, uszczegółowionym przez dietę owocowo-warzywną dr Ewy Dąbrowskiej, że jest to temat dla niej i że podejmuje w tej materii dwutygodniowe wyzwanie. A jako że słowa „podjąć wyzwanie” w moim męskim słowniku są na pewnym piedestale i działają mi na wyobraźnię, zacząłem myśleć, czy też nie powinienem.
Nie był to proces zbyt długiego rozeznawania. Po około godzinie ważenia „za” i „przeciw”, gdzie jedynym argumentem „przeciw” było moje niezdrowe przywiązanie do różnych smakołyków i mięsistych przekąsek, uznałem, że trzeba w to wejść – zwłaszcza, że w perspektywie mielibyśmy dwa tygodnie przygotowywania śniadań, obiadów i kolacji osobno dla żony i dla mnie, a mojej żonie byłoby z pewnością trudniej trwać w podjętym wyzwaniu, gdyby co chwila pachniała jej szynka, dżem czy bułeczki. Zaczęliśmy więc razem.
Najtrudniejsze pierwsze trzy dni
Wchodziłem w temat trochę nieufnie, trochę śmiejąc się z siebie i nie wykluczając, że szybko się wypiszę. Koktajle z jarmużu, jabłek i pietruszki czy wszechobecne sałatki i marchewki przez pierwsze trzy dni były próbą silnej woli, bo oboje lubimy jeść, a tu w porównaniu z nawykami żywieniowymi, zjeść nie bardzo było co.
Czytaj także:
Wigilia w tym roku wypada w niedzielę. Mamy pościć czy nie?
Mocny ból głowy szybko minął i przekonałem się, że historie o tym, jak ludzie po paru dniach postu zaczynają „fruwać” nie są przesadzone. Zacząłem czuć się lekko i łatwiej było mi na co dzień funkcjonować.
Był to okres mniejszej niż zwykle ilości snu, a wysypiałem się. Największym trudem po jakimś czasie nie było jedzenie, a zimno, bo jednak zima nie jest najszczęśliwszą porą roku na post Daniela i każdy dookoła w ciepłym pomieszczeniu czuł się normalnie, a ja się trząsłem. Ale na szczęście ta wymówka nie zadziałała.
Co nam to dało?
Piszę „na szczęście”, bo wytrwałość w dwutygodniowym poście z jednej strony była umartwieniem ciała i ducha, ale z drugiej dała niewyobrażalne owoce. Bo naprawdę nie wyobrażaliśmy sobie, że chęć małego resetu swojego organizmu i odkurzenie go może przełożyć się na tak wiele sfer codzienności.
Po pierwsze: porządek w jedzeniu. Nagle przestaliśmy podjadać: a to kabanoska, a to śledzika, a to czekoladkę. Przygotowywaliśmy sobie regularne, skromne posiłki. To przyszło samo i byliśmy w szoku, że tak łatwo. No i wpłynęło na spadek wagi.
Po drugie: porządek w relacji. Kiedy usłyszałem pewnego dnia na spowiedzi, że wszystkie grzechy biorą się z obżarstwa, potraktowałem to jak przesadę. Dziś już bym tak nie powiedział. Zaczęliśmy się do siebie odnosić z większym szacunkiem. Nagle zaczęliśmy znajdować wiele więcej czasu dla siebie, który co ważniejsze udaje nam się efektywnie spożytkować: na wspólne spotkanie ze Słowem Bożym, podzielenie się tym, co ostatnio w nas się dzieje i na tej bazie na rozmowę o codziennych sprawach domowo-zawodowych, na poświęcenie jeszcze baczniejszej uwagi dzieciom. Nie mówię, że wcześniej tego nie było. Ale było o to wiele trudniej.
Po trzecie: porządek w priorytetach. Jedzenie było naszym bogiem. Post Daniela zrzucił je z piedestału, pokazał, jak wiele od niego zależało i jak bardzo tego nie dostrzegaliśmy. Wspólne wyzwanie mocno nas do siebie zbliżyło i odnowiło naszą relację, nadało jej nową jakość, wzmogło kreatywność i wyrozumiałość, pokazało jak niewiele nam potrzeba na co dzień i jak wieloma zbędnymi rzeczami i zajęciami się otaczamy, pozwoliło się wsłuchać w pewną wewnętrzną ciszę, poznać lepiej siebie.
***
Co dalej? Dziś nie jemy już samych tylko warzyw i owoców, ale też nie wróciliśmy do starych nawyków. Jemy przede wszystkim mniej i z większą świadomością. To jeden z wielu owoców tego czasu. Być może przyziemny, ale kosztujący nas zdecydowanie najwięcej wysiłku i hartu ducha. Bóg jest wielki!
Czytaj także:
Jak jeść, żeby czuć się dobrze? 5 zasad świątecznej diety wg mentora żywieniowego