W noc przed wyjściem na pielgrzymkę prawie nie spałem, ze strachu. Dzisiaj widzę, że te lęki były mi potrzebne, bo dzięki ich przełamywaniu jestem silniejszy – mówi Aletei Ludwik Borkowski, aktor, fotograf, zwycięzca poprzedniej edycji „Azja Express”.
Droga w głąb siebie
Anna Malec: W filmie, który opublikowałeś na swoim profilu w mediach społecznościowych, po tym, jak po 44 dniach doszedłeś pieszo z Warszawy do Kijowa, powiedziałeś: „Cześć, jestem Ludwik, jestem fajny i uważam, że jestem mężczyzną”. Potrzebowałeś tyle czasu, tyle wysiłku, żeby to zrozumieć?
Ludwik Borkowski: Potrzebowałem czasu, żeby to poczuć. To, że ja wiem, że jestem mężczyzną, jeszcze niczego nie daje. To, że widzę w odbiciu w lustrze jakiegoś faceta, wcale nie znaczy, że tak się czuję.
Tam się nim poczułem, coś sobie udowodniłem. Przez 44 dni byłem sam ze sobą, miałem czas, żeby się sobie poprzyglądać. Każdy dzień był jak tydzień tutaj – to takie życie w pigułce. Na co dzień załatwiam różne sprawy, dużo się dzieje, a przez to trudniej mi zarejestrować to, co dzieje się we mnie.
A tam – budziłem się i ruszałem. Rano zwykle myślałem: ile ja mam siły! Bajka! Potem następował kryzys i zastanawiałem się, po co mi to było. A dalej przechodziłem to takiego stanu, w którym po prostu wiedziałem, że trzeba robić, trzeba iść. Wartościowe jest to przyglądanie się sobie.
Read more:
Wygrał „Azja Express”. Po co Bóg takiemu superzaradnemu facetowi?
Zaskoczył Cię Ludwik, którego poznałeś po drodze? Co o sobie myślałeś, kiedy zobaczyłeś się w zupełnie innych warunkach, innego niż na co dzień?
Nie zaskoczyłem się, ale potwierdziłem siebie. Nie wybrałbym się w tę podróż, gdybym gdzieś pod skórą nie czuł, że mnie na to stać, że dam radę, że potrafię to zrobić. Były trudne momenty, było ciężko, np. kiedy musiałem przejść jednego dnia ponad 50 km.
Po takich dniach siadałem i mówiłem sobie – jeszcze dałbym radę trochę przejść.
Całe życie miałem w głowie różne pomysły, myślałem, że będę reżyserem, aktorem, będę sławny i bogaty… Ale bez działania nie ma jak tego sprawdzić. Przez to, że zadziałałem mogłem to sobie udowodnić. Po prostu.
Byłem pijawką
Pakujesz się na 44 dni, bierzesz plecak i wychodzisz. Co musi się wydarzyć w życiu, żeby ot tak zostawić cały swój świat? To był dla Ciebie jakiś moment podsumowania, koniec jakiegoś etapu?
Mam taki umysł, który bardzo łatwo wchodzi w działania kompulsywne, łatwo się uzależniam. Oprócz przyjmowania środków zmieniających świadomość, miałem też za mocne, wręcz obsesyjne, relacje z kobietami.
Na początku tego roku coś pękło. Rozpadł mi się kolejny związek, bardzo mocno to przeżywałem i dotarło do mnie w końcu, że to nie jest normalne. Nie byłem w stanie wstać z łóżka! Przez ostatnie kilka lat dużo pozmieniałem w sobie i w swoim życiu, dużo zniosłem, a teraz znowu coś powaliło mnie tak totalnie.
Nie chciałem tego. Zacząłem szukać, o co w tym chodzi. Rozmawiając z przyjaciółmi, którzy mają podobne doświadczenia, czytając na ten temat, zacząłem widzieć różne mechanizmy, zobaczyłem, że ja nie do końca czuję się mężczyzną, że potwierdzenia tej swojej męskości szukałem właśnie w tych relacjach z kobietami. Nic nie oferowałem w zamian, tylko chciałem brać to „poczucie”, zamiast dawać siebie. Byłem taką pijawką, ssałem atencję, zamiast komuś ją ofiarować.
I tak się w końcu na to wkurzyłem! Pierwszy raz tak mocno i konkretnie! Powiedziałem sobie, że koniec z tym. Teraz zrobię to, co zawsze chciałem zrobić. I wtedy postanowiłem, że chcę pójść piechotą do Kijowa.
Read more:
„Prosta historia” po polsku, czyli pielgrzymka na… traktorach
Kiedy zostajesz sam ze sobą na 44 dni, to musisz też sam sobie dawać wsparcie. Nauczyłeś się tego w tym czasie?
Jestem cały czas w kontakcie z Bogiem, więc powiedzmy sobie szczerze, nie byłem tam sam.
Z jednej strony zobaczyłem, że nie jestem samowystarczalny – cały czas prosiłem ludzi o pomoc, o nocleg, pytałem o drogę – to był największy lęk do przełamania. A z drugiej, po raz kolejny udowodniłem sobie, że potrafię, że mogę bardzo wiele.
Zobaczyłem też, że Panu Bogu zależy na tym, żebym wchodził we własne lęki. On mnie przez to przeprowadza, czuję nawet, że On mnie za to jakoś nagradza. Widzę też, że mam potem do Niego większe zaufanie.
Niecałe 1,5 tygodnia przed końcem pielgrzymki dowiedziałem się, że nie mam pracy, którą miałem zaplanowaną po powrocie do Polski. Pomyślałem wtedy – trudno, trzeba dokończyć tę drogę i tyle. Cały czas Mu ufałem, mówiłem – dobra, ja wiem, że Ty wiesz coś, czego ja nie wiem, a ja mam teraz tylko iść i działać. Przyjechałem do Polski i szybko dostałem zupełnie inną pracę, na planie filmowym. Wszystko jest tak, jak miało być. Warto ufać, nawet jak się wszystko wali.
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1786815014723208&id=1564048123666566
Pielgrzymka jak życie
Zmienia się relacja z Bogiem podczas takiej wędrówki? Jesteś zdany na Niego pewnie bardziej niż w codzienności, kiedy masz jeszcze mnóstwo swoich zabezpieczeń. Inaczej się wierzy, kiedy zostajesz zupełnie sam?
Myślałem, że na takiej samotnej pielgrzymce będę miał jakieś super przeżycia. Myślałem, że będę już taki uduchowiony, niemalże w połączeniu jakąś świetlistą nitką między moją duszą a Jego mądrością… A to była po prostu podróż i przygoda, w której byłem tak samo świadom Jego obecności jak i tu.
Read more:
Jak być szczęśliwym? To prostsze niż myślisz
W wywiadzie dla Aletei sprzed roku mówiłeś, że kiedy zaczynałeś swoją przygodę z modlitwą, czekałeś aż „zdewociejesz” i tego się bałeś. Jak przygotowywałeś się do pielgrzymki nie pomyślałeś, że to jest właśnie to, że właśnie „zdewociałeś”?
Były jakieś lęki o to, faktycznie, ale już się przez te lata nauczyłem, że lęki czy to, co ludzie o mnie myślą, to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, co Bóg o mnie myśli.
Więc nie, nie „zdewocialem”.
Dlaczego Kijów, a nie np. Santiago, Jerozolima czy Częstochowa?
Studiowałem ukrainistykę, znam język. W 2012 roku byłem w Ławrze Peczerskiej, w Kijowie, i tam zaczęły dziać się dziwne dla mnie rzeczy, zbiegi okoliczności. Tam zrozumiałem, że Ktoś się do mnie dobija.
Chciałem tam wrócić. Podziękować, pobyć, odwiedzić to miejsce.
Życie jest jakimś wewnętrznym procesem. Od kiedy zacząłem poznawać siebie i jakoś się zmieniać, to stało się ono przygodą w głąb siebie. W 2012 r. tylko poprosiłem: pomóż mi przestać chlać, bo już nie mogę.
I moje życie potoczyło się tak, że przestałem pić, trafiłem na właściwych ludzi, moje życie zmieniło się tak bardzo, że nawet nie umiem tego określić. Mamy 2017 rok, 5 lat później – wytrzeźwiałem, wyzdrowiałem, zdecydowałem się rzucić pracę, która nie dawała mi niczego poza pieniędzmi i zacząłem spełniać swoje marzenia.
Jakby policzyć te skryte i te wypowiedziane marzenia, które mi się spełniły, to myślę, że rocznie tak ze 20, 30 by ich było.
Bóg spełnia marzenia
Można by pomyśleć, że nawrócenie po latach, jakby nie patrzeć, konkretnego bagna, powinno się odbywać w klimacie kolan, leżenia krzyżem i biczowania. A Ty mówisz o spełnianiu marzeń. Co Pan Bóg ma z nimi wspólnego?
Pan Bóg daje marzenia. Całe moje życie i to, co się w nim dzieje, dzięki temu, że zaufałem Bogu i działam w kierunku spełniania swoich marzeń, ufając, że On mi pomoże, to już jest dowód na to, że On mi je ofiarował.
A przy okazji, nawet bez mojego świadomego działania w kierunku jakichś marzeń, dostaję od Niego „bonusy”. To jeszcze bardziej mi pokazuje, że On faktycznie chce, żebym był szczęśliwy.
20, 30 marzeń rocznie, to mniej więcej 2, 3 w miesiącu, czyli średnio co 1,5 tygodnia jedno. Jakie masz najbliższe?
To tak nie współgra z czasem (śmiech). Bywa, że jest ich 15 naraz! Moje najbliższe marzenia to nakręcenie krótkiego metrażu i kształcenie się nadal w tym kierunku. Mam co robić.
Wróćmy do momentu, w którym wracasz z Kijowa. Wchodzisz do swojego mieszkania, wracasz do swojego życia. I co czujesz?
Muszę odpocząć. To była moja pierwsza myśl. Ale też od razu zdałem sobie sprawę, że trzeba znaleźć pracę, zarabiać. Więc dwa dni poleżałem w domu, spotykałem się z ludźmi, a potem wpadłem znów w ten pęd, poszedłem do pracy.
Read more:
Jan Budziaszek: Każdy ma jakiś talent i jest tak samo ważny. To jest proste jak parasol
Krok mimo lęku
Jesteś dzisiaj trochę inny, niż przed pielgrzymką?
Zobaczyłem, że jestem w większej zgodzie sam ze sobą. Wcześniej budziłem się, wstawałem i myślałem, że muszę zacząć coś robić, znów… Działanie było dla mnie uciążliwe.
A teraz budzę się, wstaję i działam. 44 dni pielgrzymki zostawiły we mnie trwały ślad. Tak, jak wiedziałem, że nikt za mnie nie przejdzie tych kilometrów, że to trzeba po prostu zrobić, tak teraz podchodzę do swoich obowiązków.
Łatwiej mi się działa. Nie budzę się z lękiem, że sobie nie poradzę.
Znajduję też chwile dla siebie, potrafię powiedzieć stop. Ale kiedy trzeba, to po prostu działam. Kiedyś usłyszałem takie zdanie: jeśli będziesz traktować siebie jak cenny przedmiot, będziesz silniejszy. Teraz sobie na to pozwalam.
Szedłeś pod hasłem „krok mimo lęku” – tak nazwałeś swoją pielgrzymkę. Zostawiłeś te lęki gdzieś po drodze, za sobą? Jest ich dzisiaj mniej?
W noc przed wyjściem na pielgrzymkę prawie nie spałem, ze strachu. Zaczynałem coś, czego do tej pory nie robiłem. Ale dzisiaj widzę, że te lęki były mi potrzebne, bo dzięki ich przełamywaniu jestem silniejszy. Zobaczyłem, że potrafię przeprowadzić coś od początku do końca. To dla mnie sukces.
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1819660144772028&id=1564048123666566
Read more:
Przeszedł camino… na jednej nodze!