Czytelnicy Aletei niemal jednogłośnie zdecydowali w głosowaniu, by kontynuować tę historię – a zatem przed Wami część druga!
Gdy miesiąc temu pochylałem się w swoim tekście nad uderzającym podobieństwem wizerunków: jednego z głównych bóstw kultu voodoo – Erzulie Dantor i Jasnogórskiej Pani, niemal jednomyślnie zdecydowaliście w głosowaniu, że pragniecie, aby temat haitański doczekał się na łamach Aletei kontynuacji. I doczekał się 😉
Nie ukrywam, że liczyłem na taki obrót spraw. Nakreślając bowiem historię murzyńskich walk wyzwoleńczych zasygnalizowałem jedynie na końcu wątek, który dla dalszych losów rodzącego się państwa haitańskiego mógł mieć znaczenie kluczowe. Przynajmniej z perspektywy z osoby wierzącej.
Gdy kilka lat temu, przy okazji niszczycielskiego trzęsienia ziemi (pochłonęło przeszło 300 tys. istnień!!!), równie wpływowy co kontrowersyjny amerykański kaznodzieja Pat Robertson zinterpretował spotykające Haiti nieszczęścia jako karę Bożą za żywy wciąż na wyspie kult voodoo i podpisanie cyrografu przez walczących o niepodległość niewolników, większość opinii publicznej potraktowała te słowa niespełnionego millenarystycznego „proroka” równie poważnie, co wszystkie wyliczone przez niego wcześniej daty końca świata (Robertson dostał za nie nawet tzw. Antynobla z matematyki 😉 ).
Czytaj także:
Koniec świata już blisko? 12 zapowiedzi Apokalipsy
I choć sam do podobnych rewelacji podchodzę często z pobłażliwym uśmieszkiem, to w jakiś czas po trzęsieniu trafiła mi się okazja, by na temat karaibskich realiów porozmawiać z jednym z polskich misjonarzy pracujących na sąsiedniej Dominikanie, ks. Janem Drabczakiem CSMA – krótki fragment tego wywiadu można zobaczyć tutaj:
Całość do przeczytania w numerze 6/2014 dwumiesięcznika „Któż jak Bóg”.
Gdy gdzieś na marginesie tamtej rozmowy pojawił się temat Haiti, ks. Jan opowiedział mi szczegółowo o prawdziwej, jak się okazuje, historii z cyrografem. Mało tego, w jego odczuciu świadomość spotykających kraj nieszczęść (wieloletnie konflikty rasowe, zamachy stanu, klęski żywiołowe, krwawe rządy Duvaliera) jako skutków tamtego wydarzenia jest w społeczeństwach Dominikany i Haiti dość powszechna.
Kult voodoo, taki, jakim go kojarzymy, przybrał obecną formę za sprawą masowo sprowadzanych na wyspę Saint-Domingue czarnoskórych niewolników, pochodzących w dużej mierze z terenów dzisiejszego Beninu. I choć z biegiem czasu adaptowali oni do swych wierzeń również postaci z „panteonu” chrześcijańskiego (prócz Matki Bożej, uczynili to m.in. ze św. Piotrem), w tajemnicy przed swymi właścicielami w dalszym ciągu kultywowali tradycje szamanistyczne i animistyczne. Trudno im mieć to zresztą za złe, gdy chrześcijaństwo kojarzyło się niewolnikom głównie z brutalnymi oprawcami z plantacji.
Naturalną koleją rzeczy potajemne religijne celebracje stawały się też na Saint-Domingue zarzewiem idei wyzwoleńczych. Jednym z bardziej znanych liderów rosnącego w siłę ruchu stał się charyzmatyczny niewolnik-samouk Dutty Boukman. Wraz z kapłanką voodoo, Cecile Fatiman, nocą z 14 na 15 sierpnia 1791 r. poprowadził on obrzęd, od którego datowana jest niekiedy historia zorganizowanego ruchu niepodległościowego na Haiti.
Czytaj także:
Czy księża palili papierosy w kościołach? Katopedia odc. 11
Wraz z ok. 200 zebranymi w lesie niewolnikami i uciekinierami, namaściwszy sobie usta krwią zarżniętego na tę okoliczność wieprza, Boukman poprzysiągł zamordowanie wszystkich białych na wyspie. Typowym dla tego rodzaju okultystycznych spotkań (wciąż na Haiti organizowanych) zwyczajem był również opętańczy taniec. Opętańczy dosłownie, gdyż celem jego pozostawało wejście kapłanów w trans, w trakcie którego oddawali oni swoje ciała i dusze w posiadanie wyznawanym przez siebie bóstwom. Wedle przekazów, tamtej właśnie sierpniowej nocy ustami Boukmana wypowiedziane zostało proroctwo rychłego zrzucenia francuskiego jarzma, a w Cecile Fatiman wstąpiła sama Erzulie Dantor. I tak właśnie początek wyzwoleńczej walki stać się miał jednocześnie początkiem obowiązywania „narodowego cyrografu”, przez który Haiti po dziś dzień nazywane bywa „krajem poświęconym diabłu”.
Nie mnie oczywiście oceniać, na ile spotykające państwo w ostatnich 200 latach nieszczęścia są bezpośrednimi skutkami tamtych wydarzeń, ale rozsądek i doświadczenie mądrzejszych podpowiadają, że za umowy zawierane z Szatanem płaci się szczególnie wysoką cenę.
A jako niezbyt zabawną, ale chyba dość ważną ciekawostkę należy w tym miejscu wspomnieć fakt, iż, tak jak Matka Boża z Jasnej Góry przeniknęła do wierzeń haitańskich, tak też doszło do (skutecznej niestety) próby przeniesienia obrzędu voodoo w realia Warszawy. Wszystko to sprawka nieżyjącego już słynnego reżysera teatralnego Jerzego Grotowskiego, który, poszukując na Haiti śladów po swym przodku-legioniście, w drodze powrotnej do Polski ściągnął ze sobą houngana (kapłana voodoo), Amona Fremona. Ten z kolei, poprzez okultystyczny obrzęd, sprawić miał, że niczym 200 lat wcześniej haitańscy murzyni, nasi rodacy… zrzucą z siebie jarzmo komunizmu. Choć ja akurat ufam, że do tego sukcesu bardziej przyczynili się Reagan i Jan Paweł II, który na pewno nie sprowadzi nad Wisłę trzęsienia ziemi, gdy powierzać będziemy jego wstawiennictwu nasz kraj. 😉
Czytaj także:
Przeżyła aborcję. Co powiedziała matce, którą spotkała po 40 latach?