Doświadczamy nieustannego zmęczenia życiem, niepewności wobec zaistniałego krajobrazu zdarzeń, niepewności w ogóle. Nie wiem, czy tak mają wszyscy, ale część z nas pewnie tak. Ktoś kiedyś wtłoczył nam do głów, że życie to walka. Dał nam do zrozumienia, że nie możemy się z niej wymiksować.Mieliśmy w domu kasetę video z włoską produkcją fantasy, pt. Fantaghiro. Opowieść o dziewczynie, która została rycerzem i uratowała swoje królestwo od bratobójczej walki wstrząsnęła moim dziewczęcym światem.
Każdy musi walczyć? Dziewczyny-rycerze
Fantaghiro nie przywiązywała większej wartości do długich sukien, eterycznie opadających na jej ramiona włosów, nie wyrażała się po królewsku, posługiwała się mieczem, była bystra, odważna, pokonała smoka i najważniejsze – nie bała się walczyć z mężczyznami.
W odróżnieniu do swoich dwóch starszych sióstr, książkowego mola i niezbyt błyskotliwej piękności, nie wahała się poświęcić życia, aby ocalić innych.
Fantaghiro przedstawiała archetyp kobiety niezależnej, bohaterskiej, walczącej i niesłychanie samotnej. Nie czekała na księcia z bajki. Sama kształtowała swój los.
Fantaghiro była jedną z tych postaci, która odkłamywała obraz kobiety jako istotny niezdolnej do przecierania kolan, łamania kości, rozpruwania brzuchów, do walki na śmierć i życie. Jej dzielność i entuzjazm wobec łamania konwenansów, choć nie spotykały się z aprobatą otoczenia, dawały wyzwolenie – zarówno jej samej, jak i związanym z nią bohaterami.
Czytaj także:
On zdradził, a ona się nie poddała. Potem wspólnie zawalczyli o swoje małżeństwo. Świadectwo
Życie bez walki to nie życie?
Mimo całego blasku i ducha powyższej historii, istnieje w niej jeden zasadniczy mankament. Fantaghiro, dziewczyna-rycerz, nigdy nie odkładała miecza. Nie pozwalała sobie na słabość. Nie potrafiła wstać i tak zwyczajnie, bez żołnierskiej pieśni na ustach, zaparzyć sobie porannej kawy.
Fantaghiro nie marzyła o domu. Takim zwyczajnym. Z podłogą do umycia, z dzieckiem do przytulenia, ze stosem wypranych rzeczy do wyprasowania. Fantaghiro nie marzyła o paczce przyjaciół, z którymi mogłaby pójść na miasto lub do klubu. Nie miała czasu na budowanie relacji. Musiała zmieniać świat. Ochraniać go, odpierać ataki, brać w swoje ręce… Wszystko.
Dla dziewczyn, jak ona, rzeczy, które nie wymagają przelewu krwi (dosłownie lub w przenośni) są małostkowe i infantylne. Życie bez walki to nie życie. To przechadzka po usłanej kwieciem łące.
Jeśli nie walczysz za „moją, Twoją naszą sprawę”, jesteś bierna, poddana, zagubiona w sobie. Zaniedbujesz rodzinę, bliskich, sąsiadów, rodziców, siebie samą, psa.
Bzdura. O co chodzi z tą militarną nomenklaturą? Sama kiedyś mocno w nią wpadłam i dopiero w ostatnim czasie zobaczyłam przed oczami opadający bitewny kurz.
Czytaj także:
Kiedy Bóg wydaje się nieobecny… Jak znaleźć nadzieję i pomoc w depresji
Czas Pokoju
Nie chodzi oczywiście o to, aby nie mieć w sobie woli walki. Czasem walka jest konieczna – o siebie, o zdrowie, o rodzinę. Dopóki okoliczności życiowe nam na to pozwalają, nosimy żelazne zbroje i wycinamy w pień przeciwności. I dobrze. Gorzej, jeśli wojna się kończy, a my nadal tkwimy na bitewnym polu. Niczego nie kończymy. Nie potrafimy przestać. Pozwalamy, aby nasze potyczki układały narrację życia.
Po czasie wojny przychodzi czas Pokoju. Wiem, że można tak mocno zakręcić się w swoich okrzykach, aby w ogóle go nie zauważyć.
I wtedy zamiast kochać, walczymy o miłość. O dostrzeżenie. O uwagę. O męża. O dziecko. O czułość Boga. Czujemy się zmęczone i ciężkie, jak Dawid w Saulowym rynsztunku. Zapominamy, że życie to właśnie to, co jest, nie to, za co postanowiłyśmy wypruwać sobie żyły.
Życie bez obowiązku walki przynosi ulgę. Nie musi nikomu nadskakiwać (nawet sobie samej). Nie musi być nieustannym ruchem oporu (nawet wobec trudnych ludzi). Życie bez obowiązku walki jest jak woda, nad którą wyprowadza mnie Bóg, abym mogła odpocząć.
Takie odkrycie przyszło do mnie na początku tego Adwentu. Cudownie mówił o tym ks. Krzysztof Grzywocz. Posłuchajcie:
Czytaj także:
Nie bój się łagodności. Może być Twoją siłą