Grzegorza Wilka znacie z programów „Jaka to melodia”, „Twoja twarz brzmi znajomo” i oratoriów Piotra Rubika. Człowiek z nieziemskim głosem, kilkoma zawodami i… 60-procentowym niedosłuchem! Jaki jest i dlaczego nie zawsze podoba mu się ten świat? Przeczytajcie.Anna Malec: Chłopak z Grodkowa, który przyjeżdża do Warszawy, postanawia sam dla siebie stać się bohaterem i żyć na 100 procent. Udało Ci się to? Jesteś dzisiaj tu, gdzie chciałeś być?
Grzegorz Wilk: Bywam. Ale różnie jest z tą wewnętrzną siłą. Kiedy byłem młodszy, nie widziałem żadnych przeszkód, parłem do przodu, myśląc, że pewne schematy można przełamać a mury głową przebić. Rzeczywistość jednak bywa rozczarowująca.
Kiedyś uważałem, że wszystkiego trzeba spróbować, że wszystko można. I faktycznie teoretycznie tak jest, ale czy ja naprawdę tego chcę? Kiedyś robiłem mnóstwo rzeczy, a teraz zadaję sobie podstawowe pytania: po co, dla kogo.
Wiem, że jest cała masa wrażliwych ludzi, którzy doceniają warsztat, nietuzinkowość, wspaniałych artystów, którzy nie klepią chałtury, nie lansują siebie, ale pewne postawy.
Ja również zostałem wychowany w tym duchu i mam wrażenie, że odstaję trochę od tego, co się obecnie dzieje na rynku. I mam takie credo: „Jeśli nie widzimy przeszkód, to ich po prostu nie ma”, ale ja zacząłem je ostatnio zauważać.
Co się stało, że zacząłeś je widzieć?
Może to, że mam świadomość, że nie wszystko zdążę zrobić? Że na różne sytuacje otworzyły mi się oczy?
Myślę też, że to kwestia pewnego braku elastyczności – ja nie potrafię lansować się w mediach społecznościowych, a teraz wszyscy to robią. Musi się tam znaleźć wszystko, łącznie z tym, co i z kim jemy, co robimy, nawet jeśli nie robimy. Ja tak nie potrafię. Nie chcę być naganiaczem, cwaniaczkiem, który chce pokazać jakąś alternatywną, nieistniejącą rzeczywistość. Jestem szczery.
Dzisiaj jest w Tobie więcej goryczy i rozczarowania, czy jednak wciąż więcej masz w sobie marzeń i ideałów, z którymi zaczynałeś?
Nie odniosłem żadnej większej porażki albo o nich po prostu zapomniałem, przekuwając na jakiś kolejny mały sukcesik. Jestem zazwyczaj witany bardzo miło, czy to w sklepie, czy w barze, bo program „Jaka to melodia” kojarzy się raczej dobrze.
Ale wydaje mi się, że jestem już zwyczajnie zmęczony boksowaniem się w sferach, o których nie mam pojęcia, zabawa w sklep nigdy mnie nie kręciła – nie jestem urodzonym sprzedawcą. Przez ponad 20 lat szukam managera, a na razie wszystko organizuję sam – koncerty, projekty, bywa, że mało czasu zostaje na to, co powinienem robić, czyli na muzykę.
Czytaj także:
Leski: po 10 latach pracy na etacie postawiłem na muzykę
Artysta nie z tej epoki
Piszesz też swoje teksty, w których odsłaniasz wrażliwszą część siebie, jest w nich przesłanie.
Tak, bo ja jestem wrażliwy chłopak. Wychowałem się na poezji Gałczyńskiego, Baczyńskiego, Szymborskiej, Leśmiana. Ale to jest zupełnie inny level, niż to, co usłyszysz, kiedy włączysz jakieś komercyjne radio. A to, co tam jest, wewnętrznie mnie rani.
Nieświadomość jest błogosławieństwem, a ja mam ją coraz większą i jest mi zwyczajnie smutno, kiedy słucham niektórych tekstów młodych artystów. Przeraża mnie to, że dla pieniędzy robi się dzisiaj tyle kiepskich rzeczy.
Zalewa nas lawina pseudo-aktorów, pseudo-wokalistów, którzy nie tylko nie potrafią zrobić tego, za co dostają pieniądze, ale też nie potrafią nawet wyraźnie mówić! Dlaczego lansujemy ich, a nie tych, którzy naprawdę coś potrafią? Mam wyjątkową alergię na wszędobylską ostatnio tandetę i bylejakość.
Chcesz być teraz obrońcą polskości i czystości języka?
Ja tylko chcę, żeby było dobrze! Jeśli nadajemy czemuś rangę wybitnego i świetnego, to niech to takie będzie. Niech to będzie wzorem. Niech artystyczne wykonanie ma znamiona artyzmu. Jeśli dajemy komuś Fryderyki albo inne nagrody, to niech to nie będzie przypadkowe rozdawanie „nagródek”, bo ktoś ma „interesik”.
Dziś hitem nie jest to, co zostało zaakceptowane przez ludzi i podniesione do tej rangi, ale to, co zostało wyprodukowane z naklejką „hit”. Coraz częściej mam wrażenie, że nie ma już czego słuchać.
Dlatego decydujesz się na współpracę z takimi artystami, którzy w tym biznesie są od wielu lat i mają na swoim koncie tzw. piosenki z tekstem, a nie te wyprodukowane z naklejką „hit”?
To oni decydują się na współpracę ze mną. Uwielbiam takie występy i takich artystów! Występy ze śp. Zbyszkiem Wodeckim, z Włodzimierzem Korczem, z Alicją Majewską, to dla mnie uczty! To jest przekaz, ekspresja, muzykalność, ten poziom wrażliwości, który kocham. To jest artystyczne zawodowstwo.
Podobno dostałeś muzyczny testament od Zbigniewa Wodeckiego. Powiedział, żebyś się uczył jego piosenek, bo jeszcze będziesz je śpiewał. Będziesz?
Tak mi powiedział. Wtedy myślałem, że to jak zwykle jego czarny humor. A jeśli chodzi o śpiewanie piosenek Zbyszka, to już są zabiegi menadżerskie, rodzinne, nie mam na to wpływu.
Czytaj także:
Wygrał „Azja Express”. Po co Bóg takiemu superzaradnemu facetowi?
Muzyk z 60-procentowym niedosłuchem
Nie masz też wpływu na to, co dzieje się z Twoim słuchem. 60-procentowy niedosłuch bardzo przeszkadza w pracy zawodowego muzyka?
Oczywiście, że przeszkadza i zawsze przeszkadzał, tylko nie zawsze zdawałem sobie z tego sprawę. Nie wiedziałem, co się dzieje. Staram się rozwiązywać ten problem jak mogę, aparatami, dousznymi słuchawkami trójdrożnymi. Zobaczymy do kiedy mi los i Bóg pozwoli wykonywać ten zawód.
Nie ukrywam, jest to dodatkowe obciążenie. Zawsze zastanawiam się, czy następny koncert będzie tak dobry, jak poprzedni. Jeśli chodzi o przekaz, to tego się nie boję, bo w momencie, kiedy mam mikrofon, kiedy widzę moją publiczność, przeżywam spotkanie. I to uwielbiam. Ale zawsze się modlę, by nie zmieniło się np. ciśnienie atmosferyczne. Moje uszy to czują.
Wygrywając odcinek w programie „Twoja twarz brzmi znajomo” pierwszy raz publicznie powiedziałeś, że niedosłyszysz. Mówiłeś też, że strasznie się tego wstydzisz. A potem zostałeś zalany lawiną wdzięczności od osób, które dzięki Tobie przestały się bać…
Tak, to prawda. Dostałem setki maili zwrotnych i do dziś, w najmniej oczekiwanych momentach dowiaduję się, że pomogłem wielu ludziom.
Tobie takie informacje pomagają?
Oczywiście, że tak. Dają świadomość, że jestem nie tylko miechem do dmuchania powietrza, ale czasem pojawia się ta wartość dodana. Niosę tym ludziom, prócz oczywiście miłych chwil z piosenką, także jakąś nadzieję, a często nawet sens życia.
Nawet niedawno zadzwonił do mnie pan, który powiedział, że pamięta mój występ sprzed trzech lat, i do tej pory jest mi wdzięczny, bo jego syn właśnie niedosłyszy. Dzięki temu, co powiedziałem zobaczył, że niedosłuch to nie jest wyrok skazujący na dożywotnią karę. Można z tym parę rzeczy zrobić.
Czytaj także:
Wojciech Malajkat: Wierzę w Mikołaja [wywiad]
Życie na maksa
Wikipedia mówi, że jesteś nie tylko wokalistą, ale też nauczycielem techniki i informatyki, socjologiem, dziennikarzem radiowym, zrobiłeś specjalizację francuską na filologii polskiej i dyplom technika dentystycznego! Myślisz o tym, żeby zacząć korzystać z tych wielu swoich innych zawodów? Masz takie myśli, czy mimo wszystko będziesz wierny muzyce?
Jak niedługo zupełnie ogłuchnę, to pewnie będę musiał się przebranżowić :). Ale jeszcze nie teraz. Na tyle lubię występy i kontakt z moją publicznością, która jest coraz liczniejsza, z czego bardzo się cieszę, że absolutnie nie mógłbym z tego zrezygnować. Scena i muzyka to miłość mojego życia.
A te zawody, które sobie kiedyś zrobiłem, to był wielki zryw moich przeróżnych życiowych pomysłów i chęci – zawsze na skrajnych biegunach. Wtedy mi się wydawało, że to ma sens – i miało – robiłem to, co chciałem.
Dziś widzę, że się zagalopowałem – gdybym chciał wykonywać te zawody, które miały być moimi życiowymi spadochronami, to musiałbym się ich uczyć od nowa.
Miałeś takie poznawcze ADHD?
Tak i cały czas je w sobie mam! Tylko teraz mam motywację, żeby się poskramiać. Życie jest zbyt krótkie, żeby robić wszystko. Jeżeli już coś robimy, to róbmy to po prostu dobrze, skupmy się maksymalnie na jednej rzeczy. Ja zawsze staram się robić wszystko na 100 proc., ale doba ma niestety tylko 24 godziny, więc wszystkiego się zwyczajnie zrobić nie da, trzeba wybierać.
Często podkreślasz to robienie wszystkiego na 100 procent. Skąd to masz? Wychowanie, rodzina? Tego raczej nie uczymy się po 30-tce.
Chyba z radości tego, co udało mi się do tej pory zrobić. Obserwuję świat, choć nie zawsze jestem w stanie dostrzec sedno sprawy. A robienie czegoś na 100 procent pozwala mi mieć z tego pełną satysfakcję, bo wiem, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy.
Czy mogę być dumny z siebie, kiedy mi się coś przypadkowo udało? Raczej nie. Ale jeżeli włożyłem w to masę pracy, jest ona doceniona, i do tego udaje mi się pracować z ludźmi, którzy też tak działają, to jest właśnie kwintesencja mojej wizji sukcesu. Nieprzypadkowego.
Czytaj także:
Między demonami a rozmową z Bogiem. Marcin Styczeń opowiada o otchłani i nadziei w pieśniach Cohena
Bycie sobą to trudna sztuka
Najważniejsze wartości, którymi się w życiu kierujesz?
Zrozumienie, empatia – to dla mnie ważne. Ale nie zawsze dobrze na tym wychodzę. Bo zazwyczaj oczekiwania są takie: to ja powinienem rozumieć kogoś – ten ktoś mnie niekoniecznie.
Jeśli pod wartość mogę podciągnąć dążenie do tzw. „bycia sobą”, to tak zrobię, ale to jest bardzo trudna rzecz. Najtrudniejsza. Żeby być sobą trzeba dojrzeć i pewne rzeczy zrozumieć. Cały czas się tego uczę. Bycie sobą zobowiązuje, bo to jest określony układ zasad, poglądów, bycie w pełni ukształtowaną jednostką.
Kryzysy i zauważanie tego, co trudne, pomagają w byciu coraz bardziej sobą?
Oczywiście, matematyka jest w tym względzie bardzo prosta.
Kim jest Grzegorz Wilk?
Poszukiwaczem, który ciągle wątpi, ciągle się zastanawia. Ciągle, mimo tego, że ma już 44 na karku, zadaje sobie pytania nastolatka – dlaczego, po co, jaki jest sens? Ciągle popełniam błędy. I mam wrażenie, że ciągle jeszcze nie zasłużyłem na to, żeby powiedzieć, że jestem sobą.
Bycie sobą to pewien rodzaj niezłomności. To człowiek, który w każdych warunkach potrafi zachować się tak samo, być wiernym swoim wartościom. A jeszcze nie wiem, czy potrafię być niezłomny. Jeszcze się sprawdzam.
Staram się zauważać pozytywy w tym, co negatywne. Czasem pozwalam sobie płynąć z prądem. Całe lata płynąłem pod prąd i ostatecznie okazało się, że po takim wojowaniu z nurtem jestem ciągle w tym samym miejscu, podczas, gdy inni są już w zupełnie innym punkcie życia.
Nie chodzi o to, żeby zawsze płynąć pod prąd. Spoglądam na życie wielowymiarowo i wieloaspektowo.
Płynięcie z prądem i dbanie o to, by nie stać się zdechłą rybą to chyba trudna rzecz?
Pozwalam sobie na to po cichu. Chcę też trochę pożyć, bo nie o to chodzi, żeby cały czas ze wszystkimi walczyć. Jest oczywiście trochę rzeczy, które mi się nie podobają, mówię o tym wyraźnie, i te rzeczy są do zmiany.
Ale nie mamy się też zawsze klepać po plecach, trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Może gdyby więcej osób zaczęło to robić, to coś zaczęłoby się zmieniać na lepsze. Czasem nawet koledze trzeba powiedzieć, że zrobił gniota.
Mam wrażenie, że jesteś człowiekiem z zupełnie innej epoki, wrzuconym w świat, którego nie rozumiesz.
Widocznie tak. I dlatego czasem jest mi smutno, bo już nie wiem, czy chcę ten świat zrozumieć.
Masz w sobie nutkę człowieka z epoki romantyzmu?
Tak, to taki mój swoisty wallenrodyzm – nadstawiać za wszystkich karku, cierpieć za miliony, coś w tym jest. Romantyczność to był mój konik swego czasu. Oczywiście, każdy bohater romantyczny zmaga się z tym samotnie. Więc ja też muszę się z tym samotnie zmagać.
Musisz?
Muszę, bo mam jakieś wewnętrzne parcie, by to nie gotówka decydowała o jakości mojej pracy. A w zasadzie wszyscy idą w stronę jak największych pieniędzy.
Ja też nie odmawiam fajnych zarobków, ale jednak mam przekonanie, że najważniejszy jest koncert, fajnie zrobiona sztuka, zadowolenie publiczności i moja przy tym radość.
Z koncertu nie pamięta się złotówek, tylko emocje, reakcje pod sceną. Nie ma co wyliczać każdej nutki.
Kolędy przez cały rock
Od kilku dni w placówkach Poczty Polskiej i w internecie można kupić Twoją nową płytę, z rockowymi wersjami kolęd. Co to za materiał?
„KOLĘDY PRZEZ CAŁY ROCK”. To jest bardzo dobra rzecz. Troszkę się pochwalę. Praca nad tą płytą to była czysta przyjemność. I efekt też jest przyjemny. Bo z przyjemnością też jest tak, że jak się ją dzieli, to się przecież mnoży.
Nagraliśmy kolędy, które parę lat temu, na potrzeby pewnego koncertu zostały zaaranżowane przez Kubę Mitoraja i Łukasza Damrycha. I tak nam się to dobrze grało, że nie chcieliśmy, żeby ten koncert się skończył! To było nieprawdopodobne.
Choć słaby ze mnie kolędnik – przez 35 lat nie grałem kolęd, w moim domu też nie było takiej tradycji – to naprawdę wiele radości przyniosło mi granie i śpiewanie tych utworów! Radości religijnej, duchowej, radości świąt!
One przenoszą nas w klimat świąt, ale trochę inaczej. Nie tak tradycyjnie z dzwoneczkami. Chcieliśmy czegoś innego. Wypiekamy ciasta, robimy potrawy, wszyscy się krzątają, jest słodko, pachnąco, ale czy wszystko musi się odbywać przy dźwiękach dzwoneczków i flecików? Dlaczego nie gitary? Chcieliśmy, żeby nasze wersje świątecznych piosenek były dla tych, którzy nie stronią od rockowej muzyki.
Dla uspokojenia – to nie żaden heavy metal. To są prawdziwe, świąteczne piosenki. Nam te kolędy sprawiły radość, dlatego możemy nią zarażać! Założę się, że każdy kto ich posłucha, na pewno się uśmiechnie. Ja ich słucham i od razu jest mi lepiej.
Czytaj także:
Budzyński 20 lat po „Radykalnych”: Bóg ma na nas swoje sposoby [wywiad]