Tata robił lampion, my staliśmy w "kolejce"
Kartki czarnego bloku technicznego, bateria, kilka kabelków i żarówka. Do tego nożyk do papieru, kolorowa bibuła i klej biurowy. Z tych kilku elementów, tylko sobie wiadomymi sposobami, tata z "niczego" budował nasze "oręże" do walki z ciemnościami poranka.
Pamiętam, że to była swego rodzaju walka o bycie "pierwszym". Wiem, jak to źle brzmi, ale dla kilkuletniego dziecka taki element rywalizacji miał za zadanie jedynie skutecznie zmotywować do kolejnego wstania punkt 5.00. Bo choć roraty w mojej rodzinnej parafii rozpoczynały się o 6.00, każdorazowo poprzedzane były "kolejką pierwszeństwa" – grupą, która ustawiała się nierzadko od 5.30 po to, by móc uczestniczyć w procesji formowanej przez członków służby liturgicznej.
Nie możesz zjeść czekoladki, jeśli nie byłeś na roratach
Zwyczaj wypakowanych imitacją czekolady kalendarzy adwentowych ma co najmniej 25 lat. Co najmniej, bo pamiętam go od zawsze. Możliwość zjedzenia czekoladki wiązała się nierozerwalnie z obecnością na mszy roratniej. Jeśli z jakichś względów, czy była to choroba, zaspanie, czy zwyczajne lenistwo, nie udało się być o 6.00 w kościele, słodkości musiały zaczekać do wigilijnego wieczoru.
Swoją drogą, dzisiaj wiem, że ta mało chwalebna metoda wychowawcza przyczyniła się do tego, że długie lata myślałem, że na nagrodę od Pana Boga trzeba zasłużyć. Skoro nie chce mi się rankiem wstawać, to nic z tego nie będzie, Pan Bóg się obrazi i już mnie nie będzie kochał. Dyscyplina dyscypliną, ale złe użycie "czekoladowych okienek" może naprawdę skomplikować sprawę wychowania religijnego.
Sowa i dawny zwyczaj
Jestem sową. Dobrze pracuje mi się wieczorami i jednocześnie nie lubię wcześnie wstawać. I tak jak od kilku lat cieszę się na czas Adwentu, tak – dosłownie – sen z powiek spędzają mi roraty. Z tego co słyszałem, w hiszpańskojęzycznej wersji Aletei napisano na początku tegorocznego Adwentu o "dawnym zwyczaju mszy porannych". Smutne.
Nie musimy jednak zaglądać do Hiszpanii, żeby przekonać się, że w wielu polskich parafiach z "różnych", często "duszpasterskich" względów rezygnuje się z porannego wstawania na rzecz popołudniowej frekwencji. Tymczasem poranna (dla mnie nocna) msza wotywna ku czci Najświętszej Maryi Panny to jedna z najpiękniejszych praktyk chrześcijańskich, jakie znam.
Roraty, czyli bądź mężczyzną!
Mam satysfakcję jeśli Adwent udaje mi się rozpocząć ze 100-procentową frekwencją. Nie o pobudki tu jednak chodzi, tylko o owoce przekraczania własnych ograniczeń.
Kiedy przed 6.00 nie poznajesz twarzy przyjaciół, to dobry znak – za chwilę wejdziesz w ciemność, której nie potrafisz ogarnąć własnymi siłami. Okazuje się, że nie potrafisz jej pokonać nawet z lampionem zrobionym przez tatę. Potrzebujesz światła. Kościół podprowadza cię do tego Światła razem z Maryją.
Roraty uczą mnie męskości, bo wyciągają co rano z pieleszy moich przyzwyczajeń, rutyny, moich wyobrażeń o sobie samym, o mojej sile i wspaniałości. Zwykła-niezwykła msza, "dostępna" dla każdego dziecka czy studenta okazuje się znakomitym postanowieniem adwentowym, by przez codzienne ćwiczenia porannej czujności przygotowywać się na przyjście Pana. W ciemności. W codzienności. W pobudce o 5.00.