separateurCreated with Sketch.

Poznajcie s. Hanię, niezwykłą dyrektorkę szkoły z… dżungli!

DZIECI W SZKOLE W KAMERUNIE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Życie na misjach jest specyficzne. Trzeba marzyć ich marzeniami i patrzeć na świat ich oczami – mówi siostra Hanna Gnatowska, pallotynka i dyrektorka szkoły w kameruńskiej dżungli. „Kim jest dla mnie ubogi lub człowiek żyjący w ubóstwie? To niekoniecznie tylko ubogi z przysłowiowej Afryki… To może być prezes wielkiej firmy, jeżdżący najlepszą limuzyną i noszący na co dzień stylowe garnitury. Człowiek, który ma poczucie, że brakuje mu w życiu sensu istnienia czy doświadczenia prawdziwej miłości – mówi siostra Hanna Gnatowska, pallotynka i dyrektorka szkoły w kameruńskiej dżungli. – To właśnie brak miłości jest największą naszą biedą i ubóstwem” – puentuje misjonarka.

 

Kameruńska dżungla w cieniu wojny domowej

Kiedy 20 lat temu siostra Hanna pojechała na pierwszą placówkę misyjną do Rwandy, do Kigali Masaca, nie spodziewała się, że będzie często „ostatnią deską ratunku” czy „sister” od wszystkiego: akuszerką, bo trzeba odebrać dziecko w czasie porodu – nie ma problemu! „Mistrzem kierownicy”, po to, by jechać ponad „stówkę” na godzinę rozwalającym się samochodem, z siedzącym obok pasażerem, z nożyczkami w głowie… A do szpitala z 80 kilometrów – żaden problem, wspomina żartobliwie siostra.

Uczyła dziewczęta i kobiety szycia na maszynie, to normalka, łącznie z tym, że s. Hania musiała w mig opanować krawiectwo, choćby takie szczegóły jak przygotowanie kroju spódnicy czy sukienek regionalnych (europejskich też).

W razie potrzeby trzeba było błyskawicznie zdobyć mąkę i upiec ręcznie przysłowiowo ze „100 chlebów”… „To doprawdy szczegół” – uśmiecha się misjonarka. Przecież przepis i dobre wypieczenie chleba pamięta z rodzinnego Turowa na Mazurach. A do tego ramowy plan dnia, najważniejszy: modlitwa, msza św. i adoracja w kapliczce. Mogła to być na przykład uboga lepianka pokryta liśćmi bananowca…



Czytaj także:
Chcę wyjechać na misje. Co mnie tam czeka?

 

Chciała zostać w Rwandzie w czasie wojny między Tutsi i Hutu

Kiedy rozpoczęła się bratobójcza wojna między plemionami Tutsi i Hutu, s. Hania stanowczo chciała pozostać ze swoimi podopiecznymi, m.in. dziećmi z sierocińca w Kigali Masaca. Ale rozchorowała się na malarię i była bardzo osłabiona.

„Odpuściła” pomysł pozostania w ogarniętej wojną Rwandzie dopiero, kiedy przełożona wyraźnie powiedziała, że ma wracać do Europy „póki jeszcze żyje”. „Wracaj do nas zdrowa i w pełni sił” – dodała przełożona sióstr Misjonarek Pallotynek, aby siostra Hania nie miała już żadnych „ale”… i wątpliwości.

Wiemy, jak straszna i krwawa była wojna w Rwandzie. Oglądając słynny film „Hotel Ruanda”, mamy choć „nikłe” wyobrażenie do jakiego dochodziło ludobójstwa… I wielu ran. Również tych emocjonalnych i psychicznych.

Przez dwa lata siostra studiowała psychologię, terapię, po to, aby jak najszybciej powrócić do „swoich”, do Rwandy i pomóc bliskim… „Te studia pomogły mi bardziej zrozumieć i pomóc ludziom będących w głębokiej depresji i traumie… Praca na wiele lat, bo, rany duszy i serca są najgłębsze” – puentuje misjonarka.

„Następne lata po powrocie do Rwandy, to był czas odbudowywania tego kraju, ale też odbudowania człowieka. Pierwszy krok, to po prostu miłość i akceptacja – mówi s. Hania – i bycie z ludźmi w ich codzienności. Marzyć ich marzeniami i patrzeć na świat ich oczami…”.


ULICA HELENY KMIEĆ
Czytaj także:
Spacer po ulicy Heleny Kmieć już możliwy. Libiąż uhonorował misjonarkę

 

Szkoła w dżungli

Powołaniem, ale też wielkim wyzwaniem i pasją jest teraz dla s. Hani prowadzenie szkoły w dżungli w Kamerunie.

To niezwykłe miejsce dla najuboższych dzieci stworzyła s. Judyta Bilicka, pallotynka, niestety już nieżyjąca, której wielką miłością była Afryka i pomoc ubogim dzieciom, a także zwyczajne życie: „Jak dobrze przeżyć każdy dzień, który jest jeden jedyny, jutrzejszy będzie już inny… Koniecznie trzeba podziwiać piękno wschodzącego słońca każdego ranka, padający śnieg, a może i ulewę, i błoto po kostki” – napisała w jednej z książek s. Judyta.

S. Hania często wspomina niezwykłą misjonarkę, której udało się zapewnić naukę i godne życie wielu dzieciom. „Obecnie mamy w szkole aż 243 uczniów. To sporo, jak na tak trudne warunki. Zwłaszcza, że dzieci chorują, więc potrzebne są często drogie lekarstwa np. na malarię. Trzeba też dbać o dobre wyżywienie i higienę. Wyremontować łazienki. Mieć zawsze odłożone pieniądze na pensje dla nauczycieli, którzy są tubylcami i jedynymi żywicielami rodziny. Nie może zabraknąć tych pieniędzy, bo to oznacza dla nich głód i rozpacz całej rodziny. To wszystko nie jest takie proste, ale rąk rozkładać nie będę w bezsilności, tylko robić to, co się da” – opowiada siostra Hanna.

 

Pierre Cardin w afrykańskim buszu

„Roześmiane buzie dzieci w szkole to dla mnie najfajniejsze podziękowanie za codzienny trud – zwierza się s. Hania. – One naprawdę doceniają życie i szczerze zdumiewa mnie ich niezwykła pomysłowość, np. zrobienie sobie zabawki z najprostszych elementów. Choćby z gałganków zrobiona piłka do kopania. Jeszcze do niedawna chodził do naszej szkoły roześmiany od ucha do ucha Maluch. Miał na imię Pierre Cardin, tak jak słynny projektant mody. Dla nas imię niezwykłe, a dla tubylców prawie powszednie, znane z pokolenia na pokolenie, związane też z wpływami francuskimi w tej części Kamerunu” – mówi misjonarka.

Pierre Cardin zmagał się z chorobą, ale starał się być uśmiechnięty, pomimo cierpienia. Był sympatyczny i koleżeński w klasie. Przegrał, tak po ludzku patrząc, z chorobą, ale w pamięci mieszkańców pozostanie dzielnym, uśmiechniętym chłopcem.


s. Julita
Czytaj także:
Siostra Julita – polska misjonarka, która nagrywa płytę!

 

Ubodzy są wśród nas…

Siostra jest wdzięczna za każde życzliwe słowa i gesty, które wspierają jej pracę w szkole, w dżungli. Często słyszy, że ci ludzie są bardzo biedni i smutni. Wtedy odpowiada, że to są tylko schematy myślowe, bo mieszkańcy dżungli mają w sobie dużo wewnętrznego bogactwa, choćby ich miłość do Boga i ludzi.

A kim jest dla niej ubogi lub człowiek żyjący w ubóstwie? „To niekoniecznie tylko ubogi z przysłowiowej Afryki. To może być prezes wielkiej firmy, jeżdżący najlepszą limuzyną i noszący na co dzień stylowe garnitury. Człowiek, który ma poczucie, że brakuje mu w życiu sensu istnienia czy doświadczenia prawdziwej miłości. To właśnie brak miłości jest największą naszą biedą i ubóstwem” – puentuje misjonarka.

Wszyscy, którzy chcieliby wesprzeć dzieło misyjne Sióstr Pallotynek, zachęcamy do zapoznania się ze szczegółami.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags:
Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.