Piwo przecież wymyślili mnisi. Katoliccy! Mało tego. Wszystko wskazuje, że mieli w tym swoje cele. Jak to mężczyźni…
Piwo – napój prawdziwych facetów
Dziś będzie po trosze z przymrużeniem oka. I od razu zastrzeżenie: błagam, nie bierzcie wszystkich poniższych słów na serio. A może nie! Bierzcie! W sumie wiele w tym będzie z prawdy. Może nawet wszystko… Nie ma się, zresztą, czego wstydzić. Bo chyba tacy, panowie, po prostu jesteśmy.
Jak to było z tym tekstem? Jak co tydzień. Po kilku trudniejszych materiałach na temat męskości: męskiego serca, wściekania się podczas jazdy samochodem, męskich listach, walki z życiem i o życie, itd…, zapragnąłem, żebyśmy wspólnie nieco odpoczęli. I poszukałem czegoś lżejszego. Nie tak napompowanego testosteronem. Nie tak pompatycznego. I zacząłem szukać… Chwila modlitwy do Ducha Świętego o światło. I zaczynamy… Mężczyzna, facet, odpoczynek, relaks, przyjemność… Co mi się mogło pojawić? Panowie, nie udawajcie, że jeszcze nie wiecie…
Zimne, przepysznie schłodzone, popijane w fotelu na koniec pracowicie spędzonego dnia. Piwo. Nasz napój. Tak, nasz. Myślę, że nieprzypadkowo tak wiele kobiet nie lubi jego gorzkiego smaku. Myślę, że to zupełnie naturalne. Bo ono jest po prostu stworzone pod nas! I dla nas.
I taką oto dedukcją doszedłem do świętych, od których wszystko się zaczęło. I właśnie o nich w dzisiejszym odcinku o męstwie.
Czytaj także:
7 kleryków poszło do baru. Najpierw ich wyrzucono, potem nazwano piwo na ich cześć
Mnich Arnulf od piwa
Nie, i wcale nie chodzi o św. Patryka. Nie idźmy po oklepanych standardach (św. Patryku, wybacz…). Chodzi o innych. Kogo zatem? A na przykład o takiego świętego Arnulfa z Soissons. Znaliście człowieka? Nie? To wspaniale. Poznamy go razem!
Arnulf był z początku mnichem. I to nie byle jakim, bo benedyktyńskim! Czyli tym od najbardziej „hardkorowej” reguły, jaka kiedykolwiek powstała w historii zakonów. Tej, za którą ścisłe przestrzeganie współbracia niejednokrotnie chcieli otruć, zabić, zgładzić i co tam jeszcze…, swojego przełożonego, św. Benedykta.
Brat Arnulf urodził się w drugiej połowie XI wieku. Z czasem utalentowany mnich odkrył w sobie rzadko spotykany jak na tamte czasy dar: wyjątkowo umiejętnego i robionego z prawdziwym wyczuciem warzenia piwa. Mało tego! Dzięki swojej budzącej zaufanie osobowości spopularyzował jego spożywanie także wśród osób nie-duchownych. Ludzi mieszkających w okolicach klasztoru. To nie koniec! W okresie, kiedy panowała zaraza, brat Arnulf zalecał najbardziej narażonym na chorobę obywatelom spożywanie piwa zamiast wody. Ponoć skutkowało.
Czytaj także:
Piwo z Polski, które uratowało życie papieżowi!
Ze św. Arnulfym wiąże się nawet popularna w Belgii legenda. Głosi ona, że w pobliżu opactwa Saint-Medard w Soissons, w którym mieszkał, istniał browar, który pewnego dnia został zniszczony. Co prawda, z polecenia samego opata został szybko wzniesiony na nowo, ale od tej pory piwo tamże ważone nie nadawało się do picia.
Po licznych skargach okolicznych mieszkańców św. Arnulf doszedł do wniosku, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest woda pobierana z pobliskiej rzeki (pamiętajmy, że w owych czasach piwo ważono na przegotowanej wodzie…). Mnich udał się więc nad brzeg i zanurzył swój opacki pastorał w jej nurcie. I stał się cud. Rzeka w jeden moment została oczyszczona. Jak łatwo można zgadnąć, piwo znów zaczęło smakować.
Piwo dla grabarzy
Jeśli idzie o legendy związane z piwem i świętymi, równych nie ma sobie inny duchowny. Też Arnulf. Też święty. Tyle, że z Francji. Pustelnik, a nawet przez pewien czas biskup Metzu. Jedno z podań głosi, jak modląc się, zamieniał on puste garnuszki po piwie na beczki pełne złocistego napoju. Skąd to znamy? Jeszcze inna mówi o pewnej sytuacji, w jakiej zaleźli się zmęczeni drogą pielgrzymi, gdy na chwilę odpoczynku zatrzymali się w przydrożnej oberży. Z racji końca dnia, karczmarz mógł podać im tylko jeden dzban piwa.
A, jak mówi legenda, pielgrzymów było dużo. Jeden dzban piwa na tylu chłopa? W dodatku tak umęczonych całym dniem marszu w spiekocie? I wówczas do karczmy niespodziewanie wszedł wspomniany św. Arnulf. Zmówił modlitwę i… – znów, jak za poprzednim razem – puste dzbany napełniły się piwem.
Ze wszystkich legend dotyczących tego francuskiego świętego najlepsza jest chyba jednak ostatnia. Mówi ona, że, gdy św. Arnulf z Metzu umierał, podczas pogrzebu na niebie ukazali się Aniołowie. I nie byłoby w tym może nic dziwnego – wszak umierał przyszły święty – gdyby nie fakt, że podczas składania jego ciała do grobu, grabarze poczuli dziwne orzeźwienie. Podobno to sami Aniołowie zaczęli zraszać im twarze. Czym? Już chyba się domyślacie…
Czytaj także:
Zakonnica, która warzy piwo. I jest w tym świetna!
Bojąc się Pań…
Ufam, że po dzisiejszym tekście nie posypią się na mnie gromy. Zwłaszcza te ze strony Pań, zaglądających, jak zauważyłem, od czasu do czasu do męskiego działu Aleteia. Tych bowiem obawiam się najbardziej. Dla rozładowania napięcia przypomnę więc tylko, że i Pan Jezus zajmował się rozmnażaniem trunków. A potem sam wspomniał, że „będziemy dokonywać większych rzeczy”. Dla niegustujących w winie wielbicieli piwa znak był więc zupełnie oczywisty.
Dla porządku dodam również, że obaj święci Arnulfowie: tak ten z Soissons, jak i ten z Metzu, zgodnie wspominali o umiarze w spożywaniu złocistego trunku. To tak dla jasności.
I na koniec już ostatnie. Po dziś dzień 15 sierpnia mieszkańcy belgijskiego Soissons modlą się do św. Arnulfa. O co? I tu jest najlepsze. O to, aby warzone przez nich piwo było jak najsmaczniejsze. I takie omodlone piwo to ja rozumiem! Nawet żona pozwoli wypić.
Prawda, drogie Panie?
Skoro już tyle razy w tekście dedykowanym mężczyznom, zwróciłem się do Pań, to napiszę coś jeszcze… Warto wiedzieć, że to jedna z Was, szanowne Panie – święta Hildegarda z Bingen – jako pierwsza w Europie, bo już w 1071 r., opisała w swoim zielniku sztukę dodawania chmielu do piwa.