4 rano. Wielu menadżerów wyższego szczebla najwydajniej pracuje o tej nieludzkiej porze. Dlaczego?Mam takie marzenie: budzę się codziennie o 4:30, wykonuję kilka ćwiczeń taekwondo, kiedy parzy się kawa, a potem siadam spokojnie z filiżanką i laptopem, i pracuję, dopóki dzieci się nie obudzą.
4.30, czyli praca o świcie
W tej wizji wszystko idzie gładko i nikt mi nie przeszkadza. Kończę pracę dokładnie w chwili, gdy trzeba obudzić dzieci do szkoły, robię to delikatnie i z uśmiechem, bo już przyjęłam swoją dawkę kofeiny.
Jestem ubrana i mogę się skupić na porannych czynnościach, dzięki czemu nie śpieszę się i nie wpadam w histerię. Dzieci są w szkole na czas, wracam do domu i mogę odpowiedzieć na maile, zapłacić rachunki, zrobić pranie i zacząć szykować obiad.
Wieczorem kładę się spać razem z dziećmi, nie mam żadnych zaległości w pracy ani prania do rozwieszenia. Śpię mocno i wstaję wypoczęta. O 4:30.
Read more:
Przesypiaj w nocy 8 godzin – to może uratować ci życie
Najbardziej owocna pora dnia?
Gazetę „Wall Street Journal” ogarnęło na ten temat szaleństwo. Opublikowali nawet długą rozprawę pod tytułem: „Dlaczego 4 rano to najbardziej owocna pora dnia”, w której ludzie rozmaitych profesji opowiadają o radościach porannej pracy.
Menadżerowie często chwalą zalety wczesnego wstawania. Jeden z szefów Apple, Tim Cook, znany z tego, że do pracy przychodzi pierwszy i wychodzi ostatni, zaczyna dzień o 3:45. Sallie Krawcheck z firmy Ellevest, dawna menadżerka z Wall Street, mówi, że najlepiej pracuje się jej o 4 rano.
Ranne ptaszki z niższych szczebli zarządzania to niekoniecznie pracoholicy. Wstają wcześnie, żeby nie rozpraszać uwagi na media społecznościowe i inne technologie. Ci, którzy pracują w domu, wolą zacząć wcześniej, nim przeszkodzi im rutyna dnia. Inni pragną samotności i ciszy.
„Kiedy masz spokój i nie zajmujesz się ludźmi, którzy potrzebują twojej uwagi, twoja wydajność wzrasta i możesz dobrze wykonać swoją pracę, więc to się zgadza” – mówi psycholog Josh Davis, kierownik zespołu badawczego w NeuroLeadership Institute i autor książki „Dwie wspaniałe godziny” („Two Awesome Hours”), w której opisuje narzędzia zwiększające produktywność. To wszystko świetnie brzmi, prawda? I wydaje się możliwe do zrobienia. W końcu kto miałby ochotę wstawać o tak nienormalnej porze tylko po to, żeby ci przeszkadzać?
Powiem ci, kto: moje dzieci.
Read more:
Rodzina na etacie: mama, tata, praca i dzieci
Dzieci nie czytają „Wall Street Journal”
Wiele razy próbowałam wcielić to marzenie w życie. Tęsknię za spokojem i samotnością wczesnych poranków, rano lepiej się czuję i jaśniej myślę, uwielbiam też patrzeć na wschody słońca, pijąc kawę. Ale mam dzieci wyposażone w jakiś rodzaj wewnętrznego budzika, który zrywa je z łóżka przy każdej z tych rzadkich okazji, kiedy udaje mi się wcześnie wstać.
Te same dzieci, które jęczą, marudzą i błagają o „jeszcze pięć minutek”, kiedy budzę je o 6:15, niezmiennie, nieuchronnie i niezależnie wyskakują z łóżka o 4:45, jeśli przypadkiem już wstałam i cieszę się samotnością.
Wchodzą mi na kolana, przytulają się, proszą o śniadanie i chcą podziwiać razem ze mną wschód słońca, co oczywiście jest urocze i rozbrajające. Ale nie jest powodem, dla którego wstaję w pół do piątej rano. Kiedy trzeba je odwieźć do szkoły, jedyne, co udało mi się wcześniej zrobić, to stracić godzinę snu i wypić przed siódmą rano cały dzbanek kawy (wyczyn niebagatelny).
Nie mam pojęcia, jak zamienić dzieci w magiczne istoty z „Wall Street Journal”, które przesypiają odgłosy parzenia kawy i uruchamiania blendera, więc zanim na to wpadnę, moje marzenie o „spokojnej czwartej rano” pozostanie tylko marzeniem. Chyba że zacznę wcześnie wstawać po to, by dostać porcję porannych przytulasków – co, szczerze mówiąc, jest czasem świetną rzeczą.
Artykuł pochodzi z angielskiej wersji portalu Aleteia