Był rok 1995. Pierwsze ciosy 41-letnią zakonnicę dosięgnęły w autobusie, którym jechała do swych ubogich podopiecznych. Następnie oprawca wyciągnął ją na ulicę i dalej się nad nią pastwił. Świadkowie mówią, że między kolejnymi ciosami przywoływała imienia Jezus.
Atak został przygotowany przez radykalnych hinduistów, którym nie podobała się jej działalność społeczna prowadzona w stanie Madhya Pradesh. Pomagając najuboższym i wykluczonym, dawała im lepsze życie i nadzieję.
Dla hinduistów było to jednoznaczne z występowaniem przeciwko odwiecznym w Indiach zasadom determinującej życie karmy i systemu kastowego. W praktyce chodziło jednak o to, że dotąd pogardzaną i wykorzystywaną ludność wyrywała spod wpływów bogatych właścicieli ziemskich i szefów wiosek.
Siostra Rani pomagała potrzebującym uzyskać w bankach specjalne dla nich linie kredytowe i ulgi podatkowe. Ludzie przestali więc uzależniać się od lichwiarskich pożyczek zaciąganych u bogaczy, którzy – gdy ubodzy nie mogli ich spłacić – bez mrugnięcia okiem odbierali im ziemię, domy czy plony.
Stworzyła też grupy wsparcia dla kobiet, ucząc je, jak można się wzajemnie wspierać w prowadzeniu cięższych prac, np. przy kopaniu studni czy ucząc się wzajemnie pisać i czytać. Te działania, które uniezależniały ludzi i czyniły ich wolnymi, budziły coraz większą wrogość.
Zaczęła otrzymywać listy z pogróżkami śmierci. Nadal jednak służyła potrzebującym, powtarzając, że nie robi przecież nic złego, jedynie głosi Ewangelię. Jej młodsza siostra Soni Maria, która za jej przykładem wstąpiła do zgromadzenia Sióstr Klarysek Franciszkanek, wspomina, że często mówiła: „Nie obawiam się umrzeć dla ubogich i dla Jezusa”.
„Cieszę się, że didi (pełne szacunku wyrażenie oznaczające starszą siostrę) została uznana za męczennicę” – stwierdził po liturgii beatyfikacyjnej Samunder Singh (4 listopada 2017 r.). To właśnie on brutalnie zamordował siostrę Ranię. Zrobił to dla pieniędzy.
Na mszy siedział w pierwszym rzędzie, w gronie najbliższej rodziny błogosławionej. Gdy po raz pierwszy spotkał się z jej mamą, ta pobłogosławiła go mówiąc: „Cieszę się, że przyjechałeś. Witam cię jak syna”. Następnie ucałowała jego ręce, ponieważ, jak wyznała, na nich była krew jej córki.
Adorując krzyż, zrozumiała, że jednak nie tędy droga. „Łaskę przebaczenia dostała najpierw moja mama i mówiła o tym głośno w domu, przypominając, że Jezus też wybaczył swym oprawcom. Ale to ja jako pierwsza spotkałam się z oprawcą” – wspomina s. Soni Maria.
By przebaczenie mogło stać się faktem, musiało upłynąć kilka lat. Mordercę swej siostry odwiedziła w więzieniu.
Podobnie postąpili jej wszyscy bracia i siostry. Rodzina doprowadziła też do przedterminowego zwolnienia zabójcy i zatroszczyła się o jego przyszłość.
Co roku pielgrzymuje na grób swej ofiary, składając na nim pochodzące z własnego pola ziarno pod zasiew, jako symbol rodzącego się życia. W ten sposób, jak mówi, głosi Boże miłosierdzie, którego doświadczył, gdy matka zabitej przez niego zakonnicy ucałowała jego ręce na znak przebaczenia.
Pierwszą hinduską męczenniczkę popularnie nazywa się „uśmiechniętą siostrą” – ze względu na jej dobro i pogodę ducha.
Przy okazji beatyfikacji siostry Rani Marii papież Franciszek modlił się, by ofiara tej, która „dała świadectwo Chrystusowi w miłości i łagodności, stała się na ziemi indyjskiej nasieniem wiary i pokoju”.