Wykrzyczałem niemal jednym tchem: „Gniewam się, bo nie rozumiem, dlaczego na to cierpienie pozwalasz, gdy mówisz jednocześnie, że mnie kochasz i troszczysz się o mnie!”.
Bóg zawodzi Jonasza
Księga Jonasza jest jakby dla mnie napisana. Jonasz powołany przez Boga, aby szedł nawracać Niniwę, kraj swoich wrogów, bierze nogi za pas i ucieka w przeciwnym kierunku. Bóg jednak go zawraca i delikatnie mówiąc, „podwozi” do Niniwy. Jonasz głosi więc przez 40 dni: „Jeżeli Niniwa się nie nawróci, to nie zostanie z niej kamień na kamieniu”. Chodzi po mieście i w kółko to powtarza. Następnie zadowolony wychodzi na pobliskie wzgórze i siada, aby obejrzeć spektakl pod tytułem „Zagłada Niniwy”.
Czeka go jednak niemiła niespodzianka, spektakl odwołany, bo miasto się nawraca. Jonasz natomiast dostaje udaru słonecznego. „Wiedziałem, że tak będzie, bo jesteś litościwy nawet dla wrogów. Czyż nie dlatego uciekłem w przeciwną stronę?” – narzeka, obolały i zawiedziony. Bóg cierpliwie tłumaczy mu, dlaczego nie zesłał zniszczenia i pyta: „Gniewasz się?”. A Jonasz odpowiada: „Tak, gniewam się śmiertelnie”. I to właśnie zdanie zapadło mi głęboko w pamięć.
Bóg zawodzi mnie
Dysproporcja osób dyskutujących jest tak wielka, że stwierdzenie Jonasza – „gniewam się na Ciebie śmiertelnie” – jest po prostu śmieszne i niedorzeczne. To tak, jakbyśmy dyskutowali z mrówką, którą ratujemy przed niebezpieczeństwem. Mrówka jest na nas wkurzona i za chwilę będzie chciała nam dokopać. Śmiertelnie.
Myśl ta wpadła mi do głowy i zajęła miejsce w podświadomości. Mijały lata, w czasie których wiele się działo w moim życiu. Pojawiła się również choroba, która zaczęła mi na poważnie zagrażać. Przyszły kolejne chemie i kolejne porażki, gdy okazywało się, że „obcy”, który zadomowił się we mnie, nie chce mnie opuścić. Organizm był coraz słabszy, a nadzieja na wyleczenie coraz mniejsza. Zaczęło się wkradać w moje serce zniechęcenie i rezygnacja. Aż kiedyś, jadąc samochodem na długiej trasie, wyłączyłem radio. Ni stąd, ni zowąd przypomniała mi się Księga Jonasza i owa scena z pytaniem „Gniewasz się?”. Nagle poczułem, jak Bóg realnie zadaje to pytanie właśnie mnie.
Ja zawodzę Boga
„Gniewasz się na Mnie? Gniewasz się, że masz w sobie obcego?” Wrażenie, że pytanie zostało zadane w tej chwili właśnie mi, było piorunujące. Wywracające moją jaźń do góry nogami.
Moja reakcja była jednak odruchowa i natychmiastowa. „Nie, nie gniewam się, skądże. To Ty jesteś Bogiem i wiesz lepiej, co jest dla mnie dobre. Wiesz lepiej niż ja, kiedy zdjąć mnie z tego świata”. Odpowiedź dobrego, wyćwiczonego przez lata, poprawnego chrześcijanina. I w tym momencie poczułem się tak, jakby Pytający spojrzał na mnie smutnymi oczami. Pełnymi miłości, ale jednak i zawodu.
Gniewam się!
Wtedy w odruchu serca zawołałem za Jonaszem. „Tak, gniewam się śmiertelnie!!! Dosłownie i w przenośni! Gniewam się, bo nie rozumiem, dokąd zmierzam, bo nie rozumiem, dlaczego mnie to trafiło! Bo nie rozumiem, dlaczego moje dni są już krótkie, a tak chciałbym wychować dzieci, doczekać się wnuków i cieszyć się nadal życiem i rodziną! Gniewam się, bo nie rozumiem, dlaczego na to cierpienie pozwalasz, gdy mówisz jednocześnie, że mnie kochasz i troszczysz się o mnie!”.
Wykrzyczałem to niemal jednym tchem. Uświadomiłem sobie, że krzyczę w bólu i rozpaczy. Chwila ta trwała mgnienie oka lub wieczność. Jednak po niej przyszło zrozumienie. Bóg chce, bym był wobec Niego sobą. Bym był szczery, nie dusił swego bólu i przerażenia. Chce, bym je wypowiedział. Wypłakał swoją bezradność. Wykrzyczał swój gniew, przestał się Go bać i po cichu w myślach Mu złorzeczyć. Mój gniew niczego Mu nie ujmuje, niczego Mu nie zabiera. Za to przyznanie się do niego i wypowiedzenie na głos jest dla mnie jak spuszczenie powietrza z nadmiernie napompowanego balona. Uwalnia, uspokaja, ma wręcz uzdrawiającą moc.
Jak zostałem królikiem
Chciałbym powiedzieć, że zostałem wtedy uzdrowiony, jednak tak się nie stało. Dalej jechałem tym samym samochodem, dalej byłem tak samo chory. Odtąd jednak miałem w sobie poczucie, że naprawdę nie jestem sam, że jestem w dobrych rękach.
Również wtedy, gdy po kilku latach od tego zdarzenia, usłyszałem z ust lekarza: „Panie Jarosławie, w ciągu 2–3 lat należałoby pozamykać swoje sprawy, choć wie pan, każdy jest inny i trudno coś na sto procent powiedzieć”. Przyjąłem te słowa ze smutkiem, ale już bez gniewu i obłędnego miotania się pośród pytań „dlaczego?”. A po miesiącu dostałem od tego samego lekarza telefon. „Mamy nowy rodzaj kuracji. Jeżeli chce pan być królikiem, zapraszam”. Boże, kto by nie chciał! Odpowiedziałem: „Biorę, nawet jeżeli wyrosną mi uszy i mały ogonek!”.
Mija kilka lat, odkąd jestem uwolniony. Organizm się regeneruje. Dostałem szansę, dostałem nowe życie. Zeszła ze mnie depresja, mój stały towarzysz tamtych lat. Wypuściłem dzieci z domu, do mego życia weszły wnuczki. Jest dobrze.