Co czuje matka chora na raka, patrząc na swoje maleńkie dzieci? Co czuje, kiedy kolejne chemie nie pomagają? Jak przygotowuje siebie i dzieci na to, co nieuchronne? Koniecznie przeczytajcie „Jasną godzinę” Niny Riggs. Nina ma 37 lat, kiedy słyszy diagnozę. Rak piersi. Jedna, niewielka plamka na USG. Nie jest to dla niej wielkie zdziwienie. W końcu pochodzi z rodziny silnie obciążonej genetycznie – jej matka, dziadek, ciotki i kuzynowie umarli na raka. Ale jest jeden „problem” – ma malutkie dzieci, które potrzebują matki. Kiedy dowiaduje się o nowotworze Freddy ma 9 lat, Benny – zaledwie 7.
Dziennik umierającej matki
To właśnie z myślą o chłopcach Nina zaczyna prowadzić coś w rodzaju dziennika. Ale nie są to typowe „zapiski z życia chorej”, choć oczywiście cyklicznie powracają informacje o kolejnych etapach leczenia, wizytach w szpitalu, chemioterapii, skomplikowanych i bolesnych badaniach. Głównym jednak celem Niny jest oswojenie synów z jej chorobą, a z czasem – kiedy okazuje się, że stoi w obliczu nieuniknionego – przygotowanie na śmierć, a także pozostawienie po sobie czegoś, co kiedyś pozwoli im to wszystko zrozumieć i pokaże im, jak bardzo byli kochani przez matkę.
Ale najpierw trzeba im w ogóle powiedzieć o raku. „Na dole chłopcy siedzą na starym materacu i wpatrują się w telewizor. Niedługo wymyślimy, jak im powiedzieć. Pewnie i tak wiedzą, co się dzieje, i czekają, co usłyszą od nas. W całej tej sytuacji to właśnie ich istnienie jest dla mnie najbardziej bolesne. Jestem w stanie pogodzić się z wieloma stratami: zrezygnować z planów, przyjaciół, kariery, podróży, może nawet mężczyzny mojego życia. Nie potrafię jednak porzucić macierzyństwa. Może więc nie będę próbować…” – pisze Nina.
Read more:
Rak oswojony. „Komuś przeszkadza, że mam łysą głowę? Bo mnie nie!”
Jak pożegnać się z dzieckiem?
Zamiast tego Nina stara się żyć, w miarę możliwości, nie myśląc o tym, że opuści chłopców. Kupuje meble do domu, zmienia wystrój, planuje. Spędza czas z dziećmi, chodzi na wywiadówki, pakuje zdrowe śniadania do lunch-boxów. Ale kolejne chemie nie przynoszą rezultatów, a co więcej – pojawiają się pierwsze oznaki przerzutów. Wtedy coraz bardziej jasnym staje się to, że koniec jest nieuchronny.
„Ja czasem utulam chłopców do snu słowami starej obozowej piosenki, której nauczyła mnie mama: Chcę tu zostać, Zostać jeszcze trochę, Zostać tu z tobą jeszcze trochę” – pisze Nina. Czytam te słowa ze ściśniętym gardłem. W końcu sama mam maleńkiego synka. I nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że miałabym go opuścić. Że moje macierzyństwo miałoby zostać brutalnie przerwane przez okrutną chorobę, przed którą nawet w XXI wieku medycyna niekiedy bezradnie rozkłada ręce. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że przygotowuję maleńkie dziecko, które wciąż potrzebuje mojego wsparcia i opieki na to, że tego wsparcia i opieki już nie będzie.
Szczęśliwie, nie muszę wyobrażać sobie czegoś, czego nie da się wyobrazić. Bo może jest tak, że trzeba po prostu stanąć w obliczu tego nieuchronnego, by być zdolnym do kupowania chłopcom ubranek na zapas? W końcu tak szybko rosną, za rok, dwa będą im potrzebne większe spodenki, bluzeczki…
Mastektomia mizdrzenia się
Może trzeba stanąć z rakiem twarzą w twarz, by być zdolną do powiedzenia mężowi: znajdź sobie kogoś, jak mnie już nie będzie? Bo Nina wprawdzie pisze „Jasną godzinę” z myślą o chłopcach, ale na swoje odejście przygotowuje też męża. „Jesteś za młody, żeby ponownie się nie ożenić”. „Potrzebujesz kochać i być kochanym” – powtarzała. „To były strasznie ciężkie rozmowy, bo to ona była jedyną kobietą, z którą chciałem spędzić życie. Także wtedy, gdy oboje wiedzieliśmy, że takiej opcji już nie ma. Dziś jestem jej niesamowicie wdzięczny, umiem jeszcze myśleć o szczęściu i miłości” – mówił John Duberstein w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
Chociaż „Jasna godzina” to, jak wskazuje podtytuł, dziennik życia i umierania (z naciskiem na to drugie), to wbrew pozorom, nie jest to lektura przytłaczająca, miażdżąca ogromem bólu czy cierpienia. Paradoksalnie, książka to potężna dawka nadziei, optymizmu i humoru (niekiedy specyficznego, ocierającego się o czarny humor). Ninie pomagała taka ironia, bo – jak wyjaśniał w „Wyborczej” jej mąż, trudno umierającej osobie powiedzieć coś sensownego, silenie się na mądrości, dobre rady i pocieszenia zakrawa o sztuczność i mija się z celem. Być może właśnie dlatego chorzy ratują się wisielczym humorem, dlatego w „Jasnej godzinie” jest i o mastektomii mizdrzenia się (polecenie mamy Niny, też chorej na raka), ziele, które jest lepsze niż modlitwy i o tym, gdzie dotykać podczas seksu, żeby nie bolało (a boli wszystko).
Read more:
Jak można dziękować Bogu za chorobę? Rozmowa z Błażejem, który „choruje praktycznie całe życie”
Umierająca na raka pokazuje jak żyć
Nawet o śmierci Nina, w końcu poetka, prapraprawnuczka R.W. Emersona, pisze jak o całkiem przyjemnym doświadczeniu. „Czasem wyobrażam sobie to uczucie, to stopniowe puszczanie kontroli – ciepłe, ryzykowne, kuszące. A jeśli tym właśnie jest śmierć: pod tobą równo pracujący silnik, ktoś, kto mocno cię trzyma, ciepłe promienie słońca? Chyba nie byłoby tak źle poddać się temu, poluzować uścisk w talii, dać się przezwyciężyć grawitacji i losowi – jak przyjemnej myśli, której trudno się pozbyć”.
Nina zmarła dwa miesiące przed 40. urodzinami, niespełna trzy lata od zdiagnozowania raka. Choć „Jasna godzina” to książka o umieraniu, to jak mało która pokazuje, jak żyć. Po jej lekturze po prostu biegniesz, by wziąć w ramiona swoich najbliższych. Nie marnujesz czasu na te wszystkie mało istotne sprawy. Chcesz wycisnąć z każdej chwili tyle, ile tylko się da. W końcu nikt nigdy nie wie, ile ich jeszcze zostało.
*Nina Riggs, Jasna godzina. Dziennik życia i umierania, Wydawnictwo Literackie 2017
Read more:
Dwa razy wygrała z rakiem. Dlaczego marzyła, by wrócić do szpitala?