Są tacy, którzy wchodzą w związek tylko po to, by nie być sami. Tego błędu można uniknąć, jeżeli przed ślubem zaleczymy emocjonalne zranienia z przeszłości.
Pracuj nad sobą przed ślubem!
Jeżeli przed ślubem nie rozpoznamy i nie uporamy się z własnymi zranieniami emocjonalnymi, przeniesiemy je na grunt małżeństwa. Rany mogą dawać o sobie znać w postaci niskiej samooceny, niewierności, agresji, etc. Wywołują one bardzo poważne problemy nie tylko pomiędzy małżonkami, ale również w szerszym gronie rodzinnym.
Aby nie stanąć w obliczu rozwodu, należy zrozumieć, że mamy do czynienia z chorobą duszy i skutecznie poszukać wsparcia – duchowego, emocjonalnego, psychologicznego – zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i dla par. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że w podobnych sytuacjach uzdrowienia potrzebuje cała rodzina.
Właściwa samoocena i świadomość własnej godności i wartości jako osoby, są szczególnie ważne na etapie początku związku, gwarantują bowiem, że u progu relacji podejmiemy najlepszą decyzję co do kogoś, z kim będziemy dzielić życie.
Kiedy nie do końca mam świadomość własnej tożsamości i wartości, mój wybór będzie przypadkowy, zwiążę się z kimś jedynie po to, by wyrwać się z samotności. Nie zdołam wyznaczyć zdrowych granic w relacji i zadowolę się pierwszym napotkanym człowiekiem, który się do mnie odezwie, sprawiając, że poczuję się wyjątkowo, ponieważ uznam, że właśnie na coś takiego zasługuję. Grozi mi wtedy, że stanę się ofiarą przemocy, fizycznej bądź emocjonalnej, przy błędnym założeniu, że kiedy się pobierzemy, „uda mi się wpłynąć na postawę współmałżonka”.
Czytaj także:
Masz niskie poczucie własnej wartości? Postaw na wrażliwość i autentyczność
Gdybyśmy przed ślubem wyleczyli wszystkie te zranienia, które od dzieciństwa w sobie nosimy, sprawy miałyby się zupełnie inaczej. Często jednak nie zdajemy sobie sprawy z tego, z jakim balastem funkcjonujemy, ani z tego, że te obciążenia emocjonalne wnosimy do małżeństwa na podobieństwo „posagu”, niczym drobne „podarunki” w postaci naszych wad. Ponadto nie przywiązujemy należytej wagi do negatywnych sygnałów płynących z drugiej strony, ponieważ sądzimy, że dzięki naszej wielkiej miłości nie będą nam doskwierać.
Przekonanie, że zmienimy drugą osobę
Jeżeli mój narzeczony jest skąpy, nie szkodzi. Moja miłość uczyni go hojnym. Jeżeli moja piękna narzeczona jest zazdrosna, to na pewno dlatego, że mnie kocha. Moja miłość sprawi, że będzie mnie pewna. Na tym właśnie polega ta wielka ułuda – na przekonaniu, że zdołamy zmienić drugą osobę.
I nie dość, że nie udaje nam się na kogoś wpłynąć, to w małżeństwie problem się jeszcze nasila. Wady, które wydały się drobnostkami okazują się bombami zegarowymi, gotowymi eksplodować w jakimś kryzysowym momencie, a to odbije się na naszym związku.
Wygląda na to, że wszyscy wstępujemy w związek małżeński z takim oto przeświadczeniem: „Miłość może wszystko i będziemy szczęśliwi in secula seculorum”.
Lekceważymy głos rozsądku i nawet przez myśl nam nie przejdzie, że być może nie zawsze będzie się między nami dobrze układać. Przed ołtarzem kierują nami tak silne emocje, że mamy ochotę wprost wykrzyczeć słowa przysięgi: „Tak, tak, tak… Chcę z tobą być na zawsze… W dobrej i złej doli, w zdrowiu i w chorobie…!”.
Stop! Nie tak szybko! Padły słowa: „w zdrowiu i w chorobie?”, dlaczego zatem mamy ochotę rzucić się do ucieczki, kiedy naszego współmałżonka dotknie jakaś choroba? To jest właśnie objaw niskiej samooceny, choroby duszy powstającej z niezaleczonych ran na płaszczyźnie emocjonalnej.
Miłość nie jest jedynym prezentem, jakim zostaniemy obdarowani przed ołtarzem. Osoba, którą poślubimy, podzieli się z nami również całym swoim doświadczeniem emocjonalnym, zarówno tym budującym, jak i toksycznym.
Obowiązkowo powinniśmy uzmysłowić sobie, że zawieramy związek małżeński nie tylko z taką osobą, jaką jest ona w danym momencie, pozostaje ona bowiem nierozłączna ze swoją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością; z własnymi słabościami, grzechami, dobrymi uczynkami, wadami i zaletami i ze wszystkim tym, co może uczynić w przyszłości, nawet dopuścić się niewierności.
Czytaj także:
Odrzucenie nie odbiera Ci wartości
Istnieje ścisła zależność między niską samooceną (określaną w psychiatrii jako kompleks niższości) a rozwodem. Niezwykle przykre jest to, jak niewiele par małżeńskich ma tego świadomość. Większości z nich, niestety, życie mija na obwinianiu współmałżonka o wszelkie krzywdy, niepowodzenia i brak miłości.
„Jeżeli jestem zazdrosny, to dlatego, że ty mnie do tego popychasz. Jeżeli jestem niewierna, to dlatego, że ty nie dajesz mi tego, czego potrzebuję. Jeżeli reaguję agresją i przemocą, to dlatego, że ty doprowadzasz mnie do takiego stanu…”. Zaobserwować można u nich częsty mechanizm przerzucania odpowiedzialności za własne impulsy, postawy i postępowanie na osoby trzecie.
Obarczanie innych osobistą frustracją
Ludzie pozostający w tym schemacie postrzegają się jako ofiary i dają upust swojemu rozgoryczeniu w relacji ze współmałżonkiem oraz dziećmi, gdyż wiedzą, że najbliższym nie pozostaje nic innego jak tolerować ich wybryki, obelgi i upokarzające zachowanie. W głębi duszy są bowiem przekonane o tym, że miłość jakiej doświadczają od otoczenia jest bezwarunkowa.
Niska samoocena jest źródłem wielu problemów, między innymi tego, że człowiek czuje się nieszczęśliwy i niegodny, wykazuje negatywne nastawienie do świata, przechodzące nawet w depresję. Kompleks niższości nakazuje mu myśleć: „nie dam rady” i swoim postępowaniem konsekwentnie utwierdza się w tym przekonaniu, całkowicie tracąc z oczu te wspaniałe cele, do jakich przeznaczył go Bóg. Jeżeli taki ktoś radykalnie nie zmieni swojego podejścia, przez całe życie będzie sabotował własne działania i znajdował potwierdzenie wykrzywionego obrazu samego siebie.
Prawdą jest, że niskie poczucie własnej wartości to owoc zranień emocjonalnych zadanych nam najczęściej przez naszych rodziców. Borykamy się z takim balastem od dzieciństwa. Potrzebujemy trzeźwo przyjrzeć się sobie, by zrozumieć, że to obciążenie jest konsekwencją naszego dobrowolnego wyboru, ponieważ z uwagi na nasz dorosły wiek i rozwinięty intelekt bez przeszkód możemy zwrócić się o pomoc w procesie uzdrowienia tych ran. Wtedy przestaniemy krzywdzić samych siebie, współmałżonka i dzieci.
Czytaj także:
Samodyscyplina – jaki ma wpływ na poczucie wolności?
Każdy potrzebuje miłości, uznania i szacunku
Niezwykle ważna jest refleksja nad potrzebnym każdemu człowiekowi poczuciem akceptacji. Nie chodzi o to, by szukać aprobaty dla własnego ego, pożywki dla naszej pychy, ale o wpisaną w ludzką kondycję potrzebę miłości, uznania i szacunku.
Kiedy czujemy się nieakceptowani, nie doświadczamy życia w całej jego pełni, brakuje nam bowiem tego ożywczego podmuchu, który pobudziłby nas do działania i wydaje nam się, że w oczach innych niewiele znaczymy.
Jeżeli samych siebie postrzegamy jako niegodnych, będziemy mieli trudności z przyjęciem miłości, jaką obdarza nas współmałżonek. Skończy się na tym, że ją odrzucimy, ponieważ wewnętrzny głos będzie nam podpowiadał: „Nie zasługujesz na nią”.
Poczucie, że jest się niegodnym widać również u tych, którzy nie pozwalają się kochać, przytulić czy otaczać troską. Rany emocjonalne są w nich tak wielkie, że instynktownie wzbraniają się przed wszystkim, co ma znamiona szczęścia, czułości, bliskości i miłości.
Odkryć ponownie małżeński raj
Wiele konfliktów w małżeństwie bierze swój początek właśnie z tego, że czuję, że nie zasługuję, czuję się niekochany. Współmałżonek może na wszelkie sposoby zapewniać mnie o swojej miłości, okazywać mi ją w niezliczonych gestach czułości, jeżeli jednak nie uznam, że to ja potrzebuję uzdrowienia, a w kolejnym etapie, że owszem „zasługuję” i nie przyjmę ofiarowanego mi daru, to ostatecznie swoją lekceważącą postawą sprawię, że się ode mnie odsunie.
Jeżeli obie strony w małżeństwie uznają odpowiedzialność za popełnione błędy i opatrzą własne rany, które wymagają uzdrowienia, wspólne życie stanie się rajem. W przeciwnym razie będzie przypominało prawdziwe piekło, z którego, oczywiście, zapragną się wydostać przez rozwód.
Dobra wiadomość jest taka, że każdą ranę można wyleczyć, szczególnie jeżeli pozwolimy się prowadzić Bogu. Warto prosić Go, by nauczył nas dawać i przyjmować miłość w dojrzały i świadomy sposób, szczególnie w relacji małżeńskiej.
Uświadomienie sobie własnych zranień jest kluczem do wewnętrznego uzdrowienia i przyjęcia odpowiedzialności za to, co w małżeństwie stoi po naszej stronie. Rozwód nigdy nie będzie dobrym rozwiązaniem. Pozostaje pytanie, jak miałby uśmierzyć nasz wewnętrzny ból.
Tekst pochodzi z hiszpańskiej edycji portalu Aleteia