Pokuta, jaką otrzymujemy w konfesjonale może nieraz budzić nasze obiekcje. Powody bywają różne. Zawsze warto podzielić się swoimi zastrzeżeniami ze spowiednikiem. Po co? I co to da?
Wypełnienie zadanej pokuty jest istotnym elementem sakramentu pokuty i pojednania. Chodzi w niej nie tyle o „spłacenie” długu czy o „karę” za popełnione winy, ale uruchomienie nas w kierunku czynienia dobra.
Pokuta ma być niejako pierwszym krokiem, jaki stawiam na drodze ku Niebu, na którą dzięki Bożemu miłosierdziu raz jeszcze pozwolono mi wrócić. Spełnia więc funkcję terapeutyczną. Jest lekarstwem, ćwiczeniem rehabilitacyjnym, a nie karą. Jednak nie każda terapia jest skuteczna zawsze i dla każdego.
Wyznaczana przez kapłana pokuta powinna być adekwatna do sytuacji grzesznika. Sytuację tę spowiednik rozeznaje, słuchając wyznania grzechów. Czasem może o coś delikatnie dopytać – dla jasności sytuacji.
Wszystko po to, by oprócz rozgrzeszenia – którego znaczenie jest oczywiście fundamentalne – podpowiedzieć spowiadającemu się skuteczny sposób współpracy z łaską Bożą, jaką otrzymuje wraz z rozgrzeszeniem. Najczęściej jednak wiedza spowiednika o spowiadającym się jest bardzo nikła. Stąd i pokutę zadaje poniekąd „na oślep”.
Co robić, gdy słyszę pokutę i odnoszę wrażenie, że jest ona zupełnie „nietrafiona”? Najlepiej od razu o tym powiedzieć i wyjaśnić, dlaczego tak sądzę. To pomoże spowiednikowi lepiej zrozumieć moją sytuację i trafniej dobrać duchowe lekarstwo.
Oczywiście, z listy przyczyn ewentualnych obiekcji wykluczamy lenistwo. Nie ma sensu prosić o zmianę pokuty, bo „tego to mi się nie chce”. Takie podejście stawiałoby w wątpliwym świetle moje postanowienie poprawy, a więc i moją dyspozycję do przyjęcia Bożego przebaczenia.
Czym innym jest jednak sytuacja, w której powoduje mną nie lenistwo, a obawa o to, czy dam radę wypełnić daną pokutę. Matce małych dzieci może być naprawdę trudno wybrać się w ciągu tygodnia na półgodzinną adorację, a starszemu niedowidzącemu panu czytać codziennie przez kwadrans Pismo Święte.
Warto dać znać spowiednikowi, że wypełnienie tej konkretnej pokuty nastręcza w moim przypadku obiektywnych trudności, a naprawdę zależy mi na tym, by przeżyć sakrament pojednania w pełni.
Czasem mamy poczucie, że zadana pokuta jest „za mała”, niewspółmierna do ciężaru winy i naszych wyrzutów sumienia. Trzeba wtedy wracać do prawdy o tym, że pokuta nie jest „spłatą”. Taka „mała”, „niepoważna” pokuta może być dobrą szkołą pokory. Bo ja bym chciał leżeć trzy dni krzyżem albo pościć o chlebie i wodzie, żeby poczuć, że „wyrównałem rachunki”, a Pan Bóg przez spowiednika mówi mi: dziesiątka różańca albo litania do Serca Jezusa. Inaczej: Pamiętaj, że moje przebaczenie jest za darmo! Nie możesz na nie zapracować ani za nie zapłacić.
Taką „małą” pokutę można też potraktować jako zaproszenie do starania o jakość mojej modlitwy. Dobra, odmówię tę dziesiątkę różańca, ale odmówię ją rzeczywiście rzetelnie, na spokojnie, w skupieniu.
Zadając taką „niewielką” modlitewną pokutę, słyszę czasem: „Proszę księdza, ale ja i tak codziennie to odmawiam”. Wtedy albo zmieniam pokutę, albo proszę by penitent zmówił tę modlitwę w jakiejś konkretnej intencji. To też jest rozwiązanie.
Pokuta niekoniecznie musi mieć formę jakiejś praktyki modlitewnej. Nieraz może nią być jakiś uczynek miłosierdzia, jak choćby jałmużna. Dobrze by było, żeby spowiednik upewnił się wtedy, czy to konkretne zadanie jest dla penitenta zrozumiałe i wykonalne.
Sam penitent też ma prawo dopytać, jeśli czegoś nie zrozumiał. Ważne, by pokuta była konkretna – żeby ten, kto ją odprawia mógł ze spokojnym sumieniem wyznać przy następnej spowiedzi, że ją odprawił, nie musząc zastanawiać się i zadręczać wątpliwościami w stylu „czy aby na pewno zrobiłem to i tyle, ile powinienem”.
Kłopot z formami pokuty angażującymi nas w wymiarze zewnętrznym jest jeszcze taki, że moja pokuta nie powinna angażować innych. Użyjmy prostego przykładu: Starsza kobieta wyznaje, że wścieka się na polityków, których ogląda w telewizji – źle o nich myśli, źle im życzy. Spowiednik w ramach pokuty nakłada więc na nią tygodniowy „post” od telewizji.
Niby wszystko gra. Starsza pani wraca do domu i wyłącza mężowi telewizor w połowie meczu, bo mieszkają w małym mieszkanku, a jej ksiądz kazał nie oglądać telewizji. Cóż ten biedny mąż winien w tym wszystkim? Jasne, że może heroicznie wspierać małżonkę w jej duchowych zmaganiach, jakie stanowi wypełnianie pokuty, ale nie jest to jego obowiązkiem.
Poza tym, zadaną pokutę także chroni w jakiś sposób tajemnica sakramentu. Niekoniecznie wszyscy, nawet najbliżsi muszą wiedzieć, że ja coś robię „za pokutę”. Również w takich przypadkach warto zwrócić spowiednikowi uwagę, że ta akurat pokuta jest z pewnych względów kłopotliwa.
Ważne, żeby nie bać się o tym rozmawiać. Pokuta jest ważna, bo chodzi w niej o moją drogę do zbawienia. Musi mi na niej zależeć. A o rzeczy, na których nam zależy warto się czasem „pokłócić”. Nawet w konfesjonale.