Dlaczego anonimowa brednia huśta naszym poczuciem wartości? Walkę z hejterami warto zacząć od siebie. Cóż innego tak naprawdę możemy zrobić?
Cierpimy w realu
Cyberprzemocy doznajemy w wirtualnej przestrzeni, ale cierpimy w realu. Zaatakowany hejtem odczuwa prawdziwy lęk, bezradność, bezsilność, poczucie krzywdy i niższości. Może pojawić się gniew, złość, frustracja i w konsekwencji również agresja. W geście odwetu, ofiara hejtu może sama stać się hejterem, często nie mając świadomości, że sama staje się agresorem. Postrzega to raczej, jako samoobronę konieczną – nie pozwolę się krzywdzić, wyszydzać, ośmieszać, zniesławiać i niszczyć.
Wymuszona agresja pozostaje agresją, tak samo jak cyberprzemoc pozostaje nadal przemocą.
Za przemoc zawsze odpowiada sprawca
Nie ma znaczenia czy to on „pierwszy zaczął” czy dał się ponieść sprowokowany zaczepkami. Nie mamy wpływu na to, co ktoś wypisuje, ale mamy wpływ na naszą reakcję na hejt.
Nick zamiast nazwiska ułatwia odstawienie na bok empatii. Anonimowość zazwyczaj luzuje normy społeczne. Niektórzy z łatwością sięgają po mowę nienawiści, której mogą nigdy nie używać w rozmowie twarzą w twarz. Hejter chce, żeby bolało, ale to my mamy wpływ na to, czy nas zaboli.
Czytając w sieci odpowiedzi internatów na nienawistne zaczepki, odnoszę wrażenie, że wiele osób ma problem nie tyle z hejterami, ile ze sobą.
Czytaj także:
„Jezus nie hejtował”. O co chodzi w akcji portalu Aleteia.pl?
Problem ze sobą
Mogą prowadzić bloga i codziennie raportować o swojej codzienności, ale nie bardzo wiedzą, kim tak naprawdę są. Niby mają się czym pochwalić, ale nie czują się zbyt wiele warci. Ich poziom zadowolenia z siebie rośnie, kiedy ktoś ich lajkuje albo oklaskuje w komentarzach. Ale ta osobista duma jest niestabilna i krucha.
Ktoś, kto nas nie zna i kogo my nie znamy, nie wiemy, kim jest – odrzuca nas i my się tym realnie przejmujemy. Bo przecież mieliśmy się podobać, a tu się nie podobamy. Dobrze coś z tym zrobić, a wtedy moc będzie z nami a nie z hejterem.
Lajki i pozytywne komentarze podbudowują poczucie własnej wartości, ale jeżeli mamy problem ze stabilną samooceną korzystanie z sieci może być autodestruktywne.
Jeżeli coś robimy dla siebie, a nie po to, żeby się popisać i jesteśmy przekonani do swoich dążeń i wysiłków, to z hejtem sobie poradzimy tak, jak z każdą niesprawiedliwą czy obraźliwą krytyką w realu.
Poza wpisami, które powinny być z urzędu ścigane i karane, warto zdobyć większy dystans do tego, co ludzie wypisują. Nie musimy brać w tym udziału i agresją odpowiadać na agresję. Możemy stanąć po jasnej stronie wirtualnego świata. Przecież taki też istnieje i ma się dobrze.
Dlaczego nie potrafię emocjonalnie bronić się przed hejtem?
Oczywiście, fałszywa krytyka, ośmieszanie, wyszydzanie, oczernianie, to zawsze boli. Boli w pierwszym i trzecim czytaniu, ale nie dobrze, kiedy tygodniami przeżuwamy nieprzyjemne emocje. Nie potrafimy odstawić ich na bok. Być może źle znosimy nawet konstruktywną krytykę.
Czytaj także:
Gomułkowie o #JezusNieHejtował: nie krzywdźmy innych ludzi!
Zawsze chcemy się podobać, być lubiani i akceptowani. Wychowano nas, by spełniać oczekiwania tatusia, mamusi, a potem męża, żony, szefa, szefowej, i w końcu nie potrafimy sobie poradzić z tym, że ktoś nas odrzuca. O tak, bo tak chce. Bo na przykład lubi sobie pohejtować w wolnym czasie.
Nadmiarowe przeżywanie hejtu bywa również naszego autorstwa. Kiedy się to zobaczy, to znaczy, że możemy nad tym popracować. Uczciwie, troskliwie, z poszanowaniem własnych emocji. Czyli odwołując się do tego wszystkiego z czym hejter ma problem.
Hejt zdrowo jest odreagować w realu. Kiedy siedzimy tylko w sieci, nie wychylamy się offline, wtedy stracimy zdrowy dystans. Jesteśmy złapani w sieć i nie czujemy mocnego gruntu tu pod nogami.
Bliskie więzi pomagają!
Można tworzyć wirtualne koalicje anty-hejterskie, ale dobrze też zwierzyć się komuś, porozmawiać twarzą w twarz. Powiedzieć, co czuję, kiedy to czytam. Jak to przeżywam. I od razu będzie trochę lepiej.
Jeżeli czujemy się bezpiecznie sami ze sobą oraz mamy stabilne bliskie więzi w realu, to na pewno przetrwamy emocjonalnie po ataku hejterskim. Można mieć wielu wirtualnych wrogów, ale pewnie mamy też realnego przyjaciela. Jeżeli nie mamy kogoś takiego, to coś znaczy. Warto zadbać o dobrą bliskość. Jeden hejt bywa mocniejszy niż tysiąc lajków, ale słabszy niż bliskość w realnym świecie.
Nie uda się wygrać z cyberprzemocą tocząc ją tylko w Internecie. Brak empatii w sieci jest przecież w znacznym stopniu napędzany brakiem wrażliwości w realu.
Czytaj także:
Brygida Grysiak: kobieca wrażliwość jest lekiem na hejt
Niektórzy bardziej przejmują się prowokacyjną, jawnie chamską i prostacką opinią anonimowego internauty, niż słowami bliskich ludzi. Czasami uzależniamy się od czytania i reagowania na komentarze w sieci, a nie słyszymy tego, co od kilku miesięcy mówi nam żona, mąż czy dziecko.
Przeżywamy hejty, jesteśmy wrażliwi na swoim punkcie i zapominamy, że tu ktoś pięć metrów dalej, albo za ścianą już tygodniami chce z nami porozmawiać, i w końcu czuje się tak bezradny, sfrustrowany, smutny, a w końcu zezłoszczony, że wchodzi w sieć i hejtuje. Niewykluczone, że nas również. Anonimowo, to oczywiste.
Nie znasz swojego hejtera, ale czy znasz swoje dziecko? Taki scenariusz przedstawia wizję, która łączy świat realny i wirtualny. Niestety, nie jest to utopia.
Czytaj także:
Jezus nie zawsze był przyjemniaczkiem. Ale czy bywał hejterem?
Kampania #JezusNieHejtował została przygotowana przez portal Aleteia.pl w ramach tegorocznego Dziedzińca Dialogu.