Porównywany do św. Maksymiliana, dokonywał podobnych wyborów, wiele miesięcy spędził w obozach. Za swoje przekonania i wyznawane wartości zapłacił życiem. Jan Paweł II wprowadził go do grona błogosławionych.
Marceli Callo: rodzina i formacja
Marceli (fr. Marcel) urodził się w 1921 roku w Rennes, w Bretanii – regionie północno-zachodniej Francji. Wychowywał się w rodzinie wielodzietnej, był drugim z dziewięciorga dzieci. Rodzice pracowali w fabryce przemysłu chemicznego. W domu nauczył się podstawowych wartości, odpowiedzialności za podejmowane obowiązki, ale również i wiary, którą pogłębiał przez całe życie.
Niejednokrotnie właśnie ze względu na przekonania religijne był wyśmiewany przez rówieśników. Mimo przykrości powierzał siebie, swoich współpracowników wstawiennictwu Matki Bożej.
Czytaj także:
Położna z Auschwitz. Historia kobiety, która przyjęła w obozie ponad 3 tys. porodów
Jako młody chłopiec wstąpił do Krucjaty Eucharystycznej, a następnie do jezuickiego ruchu – Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodzieży Robotniczej (JOC). Dla tej działalności zrezygnował z ruchu skautowego. Trudno było mu pogodzić wszystkie codziennie obowiązki i działalność we wspólnotach. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że powinien trwać i dawać świadectwo w swoim środowisku pracowniczym. Uważał również, że pokusy oraz trudy codzienności wymagają odpowiedniej formacji chrześcijańskiej, by móc się z nimi zmierzyć.
Wojna, okupacja i… odnalezienie miłości
Czas wojny i okupacji niemieckiej w rodzinnej Bretanii wymagały odporności psychicznej i fizycznej. Marcel mimo trudnej sytuacji wciąż działał w swoim ruchu. Spotkania były organizowane potajemnie.
W wieku 20 lat zakochał się w koleżance – Margueritte Derniaux. Młodzi modlili się za siebie wzajemnie, uczestniczyli w mszach świętych. Marceli wielokrotnie powtarzał, że do małżeństwa trzeba się właściwie przygotować.
W 1943 roku zginęła jego siostra. Marceli został delegowany na roboty do niemieckiej fabryki „Walther” specjalizującej się w produkcji pistoletów i strzelb. Mógł zdezerterować, ale tego nie zrobił. Ze względu na bezpieczeństwo bliskich zgodził się wyjechać na roboty. Najtrudniejsze było dla niego rozstanie z narzeczoną i rodziną. Niestety było to ich ostatnie spotkanie.
Obóz pracy w Zella-Mehlis w Turyngii porównywany był z obozem koncentracyjnym, ale dopuszczano tam nieco „więcej swobód”. Robotników zmuszano do wielogodzinnych prac. Znikome racje żywnościowe, noclegi w barakach – tak mijała codzienność. Po pracy był czas wolny.
Dla Marcelego był to ciężki czas, osłabł psychicznie i fizycznie. Zmagał się z depresją. Gdy przypadkowo dowiedział się, że w obozie przebywa także ksiądz, poprosił go o możliwość odprawiania mszy świętych. Sprawowano je w tajemnicy raz w miesiącu. Spotkania zbliżyły ze sobą robotników. Zaczęto spożywać wspólnie posiłki, modlono się. Niestety po pewnym czasie Niemcy dostrzegli niepokojące zachowania.
„Nadto katolicki”
19 marca 1944 roku Callo został oskarżony za prowadzenie działań religijnych, „nadto katolickich” i tym samym postępowanie ze szkodą dla III Rzeszy. Trafił do więzienia. Następnie umieszczono go w obozie koncentracyjnym we Flossenburgu, a potem w Mauthausem-Gusen.
Czytaj także:
Uratował ją z Auschwitz. Spędzili razem ponad 70 szczęśliwych lat
Mimo sytuacji, w jakiej się znalazł, dziękował Jezusowi za to doświadczenie. Warunki były okropne, zaczął coraz bardziej podupadać na zdrowiu. Miał poważne problemy z żołądkiem. Cierpiał, ale odnajdywał także siłę by pocieszać współwięźniów. W ostatnim liście do rodziny wyrażał radość z możliwości przyjęcia Komunii świętej.
19 marca 1945 roku Marceli nie był w stanie podnieść się już z łóżka. Pomógł mu pułkownik Tibodo. Wspominał ze wzruszeniem spojrzenie Marcelego, które mimo udręki i cierpienia było święte. Zmarł tego samego dnia, we wspomnienie św. Józefa. Miał zaledwie 23 lata.
Wyniesienie na ołtarze
4 października 1987 roku papież Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym. W homilii podkreślił to, że Marcel był otwarty na Boga, na Jego łaskę i pozwolił, by „Pan stopniowo go prowadził, aż do męczeństwa”.
Jest przykładem chrześcijanina, który mimo trudności, wyszydzenia ze strony ludzi, potrafił być wierny Chrystusowi i swojemu powołaniu. Dojrzewał do doskonałości stopniowo, toczył nieustanną walkę ze złem, tak by w ostateczności jego miłość do Chrystusa i drugiego człowieka osiągnęła pełnię. Był świadkiem do końca, a jego wiara połączona z uczynkami łączyła dwa porządki: ziemski i niebiański.
Czytaj także:
Ks. Manfred Deselaers. Niemiec, który zdecydował się żyć w cieniu Auschwitz