Tu musiało dojść do kolizji. Bo oto nagle zderzyły się dwa światy. Dwie różne komety spotkały się na mojej satelicie.
O ile do tej pory na mojej Drodze Mlecznej krążyła z troską moja Mama Maria, było cicho jak w Kosmosie, o tyle – gdy nagle w naszą atmosferę wleciało cudowne ciało niebieskie, czyli moja przyszła Żona Magda – wybuch był blisko.
Moja Mama nie żyje od dziesięciu lat, ale często z moją Żoną wspominamy ten czas i te słodkie mamino-żonine potyczki.
Dwie panie łączyło jedno. Obie były zakochane we mnie po uszy. Jedna biorąca mnie z całym inwentarzem – moja Mama. I druga, niebiorąca mnie z inwentarzem, bo go nie miałem (no, może rower), krytyczna i próbująca mnie trochę ulepić – Żona Magda.
A w czym Żona będzie lepić? W mężu, który według Mamy jest rzeźbą doskonałą, skończoną! Wszak to rzeźba, na której widnieje jej podpis. Moja kochana Mama nawet mój bałagan uważała za cechę wielkiego artysty i zapowiedź geniuszu! Moja Żona odwrotnie – jako zapowiedź przyszłych kłopotów i potykania się o rzeczy.
Read more:
Szymon Majewski: Pokochać i polubić, jak się nie da pewnych cech zgubić
Synek, według mojej Mamy, miał się nie przemęczać, bo jak go tu męczyć, skoro on chorowity?
A według mojej Żony, synek to Pan Mąż, który, jak trzeba, to się męczy dla niej i dla dzieci.
Stąd od czasu do czasu, gdy panie się spotkały, dochodziło do genialnych dialogów.
Mama Maria:
– Szymon, czy ty się wysypiasz? Wyglądasz na zmęczonego. Wiesz, że nie możesz się męczyć.
(Tu nastąpiła bezcenna mina mojej Żony).
Magda odpowiadała:
– Oj, nic mu nie będzie. Duży jest. Wyśpi się w niedzielę.
(Tu mina Mamy).
I odzywałem się ja:
– Jest OK. Śpię dużo. Tylko dziś coś źle spałem.
Błąd! To uruchamiało inny czuły punkt Pani M., czyli Mamy: zdrowie synka! Dialog więc toczył się dalej.
Pani Mama:
– Źle spałeś, może za dużo jesz na noc? Co ty w ogóle jesz?
(Mina Żony).
Magda:
– Szymon zjadł golonkę. Sam chciał. Prosił, to kupiłam.
(Mina Mamy).
I ja:
– Tak, nie powinienem…, ale miałem ochotę.
Wtedy Mama rzucała pocisk w powietrze:
– Szymon powinien uważać. Szymon ma delikatną wątrobę.
Adresat pocisku był jeden. Moja Żona. To do jej kuchni wpadał granat, więc jak przystało na wojenkę, Żona znowu odpowiadała miną.
Podczas naszych spotkań min było tyle, że tworzyło się całe pole minowe, które ja musiałem rozbrajać.
Read more:
Twój mąż i twoja mama się nie dogadują? Zobacz, jak rozwiązać konflikt
Innym razem, siedząc na kanapach, moja Żona musiała wysłuchiwać kolejnej tyrady:
– Wiesz, Szymek jest ogólnie wątły, słaby i szybko się męczy. Najważniejszy jest wypoczynek, nie może się przepracowywać.
A tymczasem wokoło biegała dwójka małych dzieci, burczało wstawione pranie, a ja – wychowując je z Żoną i pracując – męczyłem się!
Moja Żona grała w Realu, Mama w Nierealu.
Real Żony to były dzieci, dom, remont.
Niereal Mamy: dziecko Szymek męczy się domem i remontem.
O ile moja Mama u nas w domu była w trudniejszym położeniu, bo wiadomo, że grała nie na swoim terenie, o tyle u siebie, w małym mieszkanku na Ochocie, odzyskiwała rezon.
Tu dochodziło do wojny Kotleta Smażonego ze Szpinakiem Blanszowanym z dodatkiem Sera Halumi.
Pierwszy strzał padał przy jedzeniu.
– Jedz, bo nic nie jesz. Odbuduj siły, wzmocnij się, jedzenie matki może mało finezyjne, ale zupa to zupa, a kotlet to kotlet.
„Finezyjne” było szpilką wbitą w upodobania kulinarne mojej Żony.
Podając ciasto, Mama jakby chciała osłodzić gorycz tego, co padało za chwilę:
– Pamiętaj, że twój pokój zawsze tu jest, tu jest twój dom.
Ja wtedy, widząc minę Żony, śpieszyłem z ustami pełnymi kotleta:
– Uhm… Jest tu… i tam, ale bardziej jednak już tam niż tu… Eh…
Ale gdzie jest przecież dom synka? Tam, gdzie jego samochód. Na potwierdzenie moja Mama nagle wnosiła blaszaną straż pożarną:
– A to ulubiony samochodzik Szymka, straż pożarna, która nie spada ze stołu.
A przy stole siedział jej syn, ojciec dwójki dzieci, który właśnie przyjechał ulubionym samochodzikiem, 12-letnią Fiestą z dwoma fotelikami dla dzieci.
Read more:
Mężczyzna z odciętą pępowiną
Pojedynek rozgrywał się też w sferze werbalnej, każda z Pań M. inaczej wymawiała moje imię. Moja Żona – twardo, po partnersku, namaszczając mnie na rycerza: Szymon, Szyyymon.
Moja Mama, która tego rycerza wychowała, wolała:
– Szymeek… Szymuś, synuś, synku.
Pamiętam, że wracając od mamy, wsiadałem do naszej Fiestki jako Szymuś i miałem dwadzieścia minut, by wysiąść jako Szymon.
Czasem się udawało.
Pozdrawiam wszystkich Grzegorzów, Marków, Stefanów, którzy dla Mam zawsze będą Grzesiami, Mareczkami i Stefankami.
Jakoś trzeba, Panowie, się w tym odnaleźć.
Read more:
Szymon Majewski: Krótki tekst o miłości