Kryzys męskości
Psychologowie, socjologowie i seksuolodzy bijąc na alarm, mówią jednym głosem: kryzys męskości to fakt, a ci, których dotyka, są leniwymi, mało przedsiębiorczymi, zakompleksionymi i niepewnymi siebie „chłopcami”. Zamiast króla Artura – król Julian, zamiast połowy królestwa – zamki na piasku, zamiast rycerza na białym koniu – co najwyżej białe uzębienie schowane za przyciemnioną szybą podrasowanej „laluni”.
Z diagnoz ekspertów wynika jednocześnie, że współcześni mężczyźni nie radzą sobie z oczekiwaniami, jakie mają wobec nich kobiety i społeczeństwo. W dobie kryzysu, bezrobocia i trudności materialnych wielu z nich nie jest w stanie zapewnić kobiecie poczucia bezpieczeństwa (czyt. nie tylko finansowego). Dlaczego tak się dzieje?
Piotruś Pan
Chłopcy rosną, dojrzewają, wreszcie stają się mężczyznami i zakładają rodziny, będąc odpowiedzialnymi i opiekuńczymi. Naturalna kolej rzeczy. Jak się jednak okazuje, nie dla każdego. Dla wielu ta droga gwałtownie urywa się w pewnym momencie i chłopiec nigdy nie staje się mężczyzną.
To nic, że wiele świadczy o jego „męskości” i dojrzałości: wyższe wykształcenie, dobrze płatna praca, może nawet żona i dzieci, w każdym razie – łatka człowieka sukcesu. Wewnętrznie to jednocześnie mały, rozkapryszony chłopiec, który nie wie, kim jest i dokąd zmierza, a w momencie zagrożenia dezerteruje. Nie mówiąc o tym, że w głębi duszy permanentnie ma się źle.
Komora celna
Każdy mężczyzna ma swoją własną „komorę celną”. Przestrzeń życia, w której czuje się pewnie. Strefę komfortu, której opuszczenie grozi życiową wichurą, albo co najmniej zmianą (bo po co zmieniać coś, co „działa dobrze”), która jest „zbędna”, „bezsensowna”, „zagrażająca wolności”.
Dla jednego będzie to sukces finansowy, dla innego pozycja społeczna, dla jeszcze innego kanapa z widokiem na telewizor. Muszę przyznać, że moją osobistą komorą celną jest myślenie w stylu: „przecież inni mają gorzej”. Często łapię się na tym, że moje życie sprowadzam do maksymy „miernie, ale wiernie”, przez co na gałęziach mojego „drzewka bezpieczeństwa” nie wyrastają żadne owoce.
Pójdź za mną
Przed swoim powołaniem Mateusz był klasycznym małym chłopcem i prawdopodobnie przeżywał kryzys męskości. Mimo że wykształcony, oczytany i piśmienny (w końcu czytamy spisaną przez niego Ewangelię), wybrał pracę na usługach obcego państwa, polegającą na grabieniu swoich rodaków. Co więcej, wychodziło mu to bardzo dobrze, bo zdaniem wielu badaczy Pisma Świętego mógł być nawet naczelnikiem celników w Galilei.
Choć dzisiejsza perykopa została napisana przez człowieka, który jest jej główną postacią, to nie powinna dziwić nas jej lakoniczność. Scena na rogatkach Kafarnaum pokazuje bowiem bardzo dosadnie potęgę miłości Boga do grzesznika, czyli do mnie, do ciebie, do każdego. Miłość, która jest tak silna, czysta i pociągająca, że gdy „źle się mamy”, wszystko inne traci sens. Człowiek bez zastanowienia wstaje, idzie i… nie da się tego opisać, trzeba przeżyć.
Życie Mateusza to również lekcja, która mówi nam, że nieważne, jak poważny kryzys męskości przeżywamy i jak głęboko chowamy się w swoich komorach celnych, Jezus nie zawaha się tam po nas wejść. By następnie wyciągnąć (i codziennie wyciągać nas!) z bagna słabości, okazując moc uzdrowienia całego życia. Uzdrowienia, które jest pochodną wyboru pójścia za Nim. Pójścia już nie jako chłopiec, ale mężczyzna-uczeń Mistrza.