Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
11 września zapisał się w historii świata jako data o szczególnie smutnej wymowie. Jak to jednak z tragediami tych rozmiarów bywa, również i zamachy sprzed 16 lat uwolniły we wszystkich ludziach dobrej woli ogromne pokłady wzajemnej życzliwości i międzyludzkiej solidarności. Nie tylko w samych Stanach Zjednoczonych.
W szczególny sposób doświadczyli tej solidarności ci, którzy z uwagi na zamkniętą przestrzeń powietrzną nad USA odcięci zostali na kilka dni od swoich rodzin. Wszystkie zbliżające się wówczas do Stanów Zjednoczonych samoloty przekierowywane były do krajów z nimi sąsiadujących. Kanada takich lotów przyjęła 238 z ok. 33 tys. pasażerów, z których przeszło jedna piąta trafiła do małego, bo niespełna dwunastotysięcznego miasteczka Gander na Nowej Fundlandii.
Zobacz, jak wyglądał ruch powietrzny nad USA w dniu zamachu:
Lotnisko w Gander, choć usytuowane na prowincji, przystosowane jest do przyjmowania dużych samolotów pasażerskich. Zawdzięcza to swojej przeszłości, gdy regularnie wykorzystywane było jako swoista „stacja paliw” dla statków powietrznych udających się do Europy (sporadycznie wciąż spełnia tę funkcję). Gander to bowiem jedno z najdalej wysuniętych na wschód lotnisk w Ameryce Północnej. Lecz choć lądowania dużych samolotów nie były tam czymś nadzwyczajnym, nie zachodziła nigdy potrzeba, by w miasteczku przygotowywać jakąś szczególnie rozbudowaną infrastrukturę dla ich pasażerów. A już na pewno nie była ona rozwinięta na tyle, by przyjąć niemal 7 tys. osób. Jednego dnia.
I wtedy właśnie dała o sobie znać legendarna kanadyjska życzliwość. Koordynowani przez lokalną radiostację i Czerwony Krzyż mieszkańcy rzucili się z pomocą nieoczekiwanym przybyszom. Przywozili żywność, ubrania, pieluszki, artykuły higieniczne, leki i w zasadzie wszystko, co było potrzebne zdanym tylko na posiadane przy sobie przedmioty pasażerom. Zajęli się nawet ich przewożonymi zwierzętami. Związek zawodowy kierowców przerwał strajk, by rozwozić podróżnych po domach mieszkańców, którzy ochoczo decydowali się na przyjęcie niezapowiedzianych gości. Lekarze dyżurowali zaś w porcie lotniczym, wypisując wszelkie niezbędne przybyszom recepty (szczególnie potrzebna okazała się insulina). Wszystko to rzecz jasna nieodpłatnie.
„Byliśmy po prostu zdumieni. Wyglądało na to, że każda jedna osoba tam robi coś, by nam pomóc. Myślę o chłopcu, który dał mi dwa ręczniki i dmuchany materac i łzy stają mi w gardle. Tego strasznego dnia wydarzyło się coś, co przywróciło moją wiarę w ludzkość” – wspominał później jeden z pasażerów, Kevin Tuerff, przedsiębiorca.
Relacje między uwięzionymi na wyspie podróżnikami, a jej mieszkańcami zadzierzgnięte zostały na tyle, że Kanadyjczycy zabierali wręcz niektórych gości na wycieczki promowe, zapoznając ich z nieco surowym pięknem Nowej Fundlandii. Wielu z przybyszów wracało później z tego niespodziewanego kanadyjskiego międzylądowania z notatnikami wypełnionymi kontaktami do świeżo poznanych przyjaciół, a przeszło 2 tys. z nich przybyło do Gander na uroczystości w pierwszą rocznicę ataków.
W uznaniu dla okazanej potrzebującym życzliwości już w kolejnym roku Lufthansa nazwała jeden ze swych nowych Airbusów „Gander/Halifax”, honorując w ten sposób dwa kanadyjskie miasta, które 11 września przyjęły największą liczbę samolotów. Był to pierwszy w historii tej linii przypadek, gdy samolot nazwany został na cześć miasta innego niż niemieckie. Jedna z „uwięzionych” na Gander pasażerek Shirley Brooks-Jones postanowiła zainicjować program stypendialny dla nowofundlandzkich dzieci. Jeszcze zanim jej samolot dotknął kołami amerykańskiej ziemi zebrała wśród współpasażerów 15 tys. dolarów. Po 15 latach było to już 2 miliony i 228 stypendiów.
A wspomniany już Kevin? Każdego 11 września daje swoim pracownikom po 100 dolarów, które przeznaczyć mają na szeroko rozumiane dobre uczynki. Na koniec dnia robią podsumowanie tego, jak udało im się pomóc. Kevin założył też organizację „Pay It Forward 9-11”, która promować ma zwyczaj wśród innych amerykańskich przedsiębiorców.
Historię tego wydarzenia opowiada musical „Come from away”.