O łatce Grażynki z „Klanu” i o innych rolach, także tych życiowych, oraz o domu i rodzinie, które są dla niej numerem jeden – Aletei mówi Małgorzata Ostrowska-Królikowska. Spotykamy się we foyer teatru. Małgorzata Ostrowska-Królikowska za godzinę musi wejść do garderoby, przygotować się do występu, nałożyć charakteryzację, „wejść” w rolę… Zanim to nastąpi, rozmawiamy o rolach, jakie pisze jej życie.
Marta Januszewska: Często się spotykamy, ale pierwszy raz jestem w Twoim naturalnym środowisku. I czuję, że rozmawiam z aktorką.
Małgorzata Ostrowska-Królikowska: Nie jestem tylko aktorką, staram się robić różne rzeczy. Kiedyś z mężem robiliśmy programy telewizyjne: „Truskawkowe studio”, „Poziomkową encyklopedię słów małych i wielkich”. Kręci mnie zbieranie materiałów, czytanie, poznawanie ludzi.
Dlaczego zostałaś aktorką?
Fascynowała mnie spikerka w telewizji, bawiłam się ze skakanką w piosenkarkę. W szkole recytowałam wiersze na akademiach. Zdawanie do szkoły teatralnej to była jednak tajemnica, bo nie miałam takich tradycji w rodzinie. Ale spełniłam marzenie.
W szkole poznałaś męża – od razu zaiskrzyło?
U mnie? Nie! Wydał mi się dziwolągiem, chodził z gitarą. Ale podobało mi się, że był taki oczytany, recytował wiersze, pisał poezję (wszystkie teksty w „Truskawkowym studiu” były autorstwa Pawła). On twierdzi, że to była miłość od pierwszego wejrzenia.
Czytaj także:
Julia Roberts, oskarowa supermama
Grażynka z „Klanu”
Widzowie przypisują aktorom cechy postaci, które gracie. Widząc Ciebie, widzą Grażynkę z „Klanu”. Lubią Cię, bo lubią Twoją postać.
Grażynka ma moje ciało, głos, ale to nie ja. Choć po tylu latach uzupełniamy się. Kiedy zaczynałam, byłam w innym miejscu. Szpilki, długie nogi – tym miałam grać. Miałam dość, chciałam czegoś innego i Grażynka mi się spodobała.
Nie była Ci nigdy kulą u nogi?
Była. Ale sobie z tym radziłam. Parę razy rezygnowałam, potem pisano tak scenariusz, żeby było ciekawie i wracałam. Tak bawimy przez lata.
Praca, która daje rozpoznawalność i popularność – to miłe?
Wręcz przeciwnie. Jesteś wciąż na widelcu. Z Pawłem chowamy się przed tym. Mieszkamy w Zalesiu, jesteśmy domatorami, chronimy naszą prywatność. A i tak piszą o nas. Nie uciekam od ludzi, ale poklepywanie po ramieniu nie zawsze jest miłe.
Dlaczego młodzi ludzie tak cenią popularność? Blogerki modowe, youtuberzy pęcznieją od autopromocji, a Ty mówisz, że to niefajne?
Nie rozumiem tego. Kończąc szkołę teatralną, marzyłam, żeby być aktorką w teatrze, w Grudziądzu, Radomiu. Zaczęłam grać szybko – w Teatrze Polskim we Wrocławiu – na drugim roku brali mnie na dziewczynki z warkoczem. Miałam czarny warkocz, do szkoły zdawałam z białym kołnierzykiem (śmiech)! Teraz wszędzie są fotoreporterzy, robią zdjęcia, trzeba uważać. Wtedy nie było tego problemu. Nikt cię nie oceniał prywatnie, tylko za to, co robisz. Kilka lat temu przeżyłam szok, kiedy w prasie oceniano to, jak jestem ubrana. Przestałam więc wychodzić. Przerobiłam to i zaczęłam się przygotowywać do wyjść, ale nadal wydaje mi się to pozbawione sensu. I niepojęte – kiedy te kobiety mają czas na paznokcie, fryzjera, parę wyjść w tygodniu?
Czytaj także:
Tajemnica Vivien Leigh. Gwiazda „Przeminęło z wiatrem” zmagała się z chorobą dwubiegunową
Dom, rodzina są na pierwszym miejscu
Porozmawiajmy o domu. Słyszę czasem, jak rozmawiasz przez telefon z dziećmi, ile macie dla siebie uwagi.
To mój priorytet. Muszę mieć w tej sferze porządek, żeby działać na zewnątrz. Kiedyś byłam nastawiona na to, że dzieci muszą twórczo pracować, a nie iść do sklepu i wszystko kupić. Staram się uczyć je, że ciasto lepiej upiec samemu. Mój Ksawery napisał kiedyś wiersz. Popłakałam się, bo to takie dziecięce, z błędami, ale on to napisał sam, dla mamy. Moje córki są harcerkami i na każdą zbiórkę coś przygotowują. Chodzi o to, by włożyć kawałek siebie w to, co się robi, bo to tworzy osobowość.
Jak to zrobić, by w natłoku obowiązków, rozjazdach – dużo grasz w różnych miastach – nie poluzowały się rodzinne więzi? Łatwo popaść w życie obok siebie zamiast ze sobą.
Zadbać o dom. Kiedy stawialiśmy nasz – najpierw malutki – wiedzieliśmy, że to będzie nasze miejsce. Dzieci, cokolwiek by się nie działo, zawsze mają gdzie wracać. My, rodzice, również. Wszyscy ciągniemy do domu, to nasza skała. Dzieci mają dobry kontakt. Kiedyś pojawił się problem, kto odwiezie Ksawerego na urodziny kolegi. Julka zaproponowała, że z nim pojedzie na rowerach. Wiem, że jak mnie nie ma, to oni się świetnie organizują. Muszę tylko nad tym czuwać. Kiedyś w wywiadzie Antek powiedział, że tata jest prezesem tej firmy, ale mama jest radą nadzorczą.
Z wszystkim dziećmi masz taki sam kontakt?
Chyba największy z pierworodnym Antkiem. Młodsze dzieci czasem to lekko wypominają: obiad taki, bo Antoś przyszedł (śmiech). Byłam bardzo młoda, kiedy się urodził, wszystko robiliśmy razem: szłam do teatru, on biegał w garderobie, chciałam coś zobaczyć, brałam go ze sobą. Potem miałam wyrzuty, że za wcześnie odszedł z domu, zaczął pracować. Nie zrozum mnie źle – to dobrze, że mężczyźni są samodzielni, ale chciałam go nieco dłużej przytrzymać.
Wasze relacje na tym nie ucierpiały.
To prawda. Jesteśmy stale w kontakcie, nie gadamy tylko o tym, co słychać, ale też o książkach, filmach. Dzięki Antkowi wiem, co warto zobaczyć, jego rekomendacje się sprawdzają. Lubię, jak dzieci mi coś polecają, są moimi ambasadorami współczesności.
Czytaj także:
“Ostatnia rodzina”. Ostatnia matka Polka
Nie zazdroszczę mężczyznom
Wyobrażasz sobie siebie bez rodziny?
Nie. Zawsze chciałam mieć rodzinę, stworzyć własną historię. Mam świadomość, że coś ważnego zaczęliśmy, o coś nam chodzi. Miałam do czego się odnieść. W teatrze dzieliłam garderobę ze starszą, uznaną aktorką. Dla niej teatr był całym życiem – grała dwa, trzy spektakle w miesiącu. Opowiadała, że aktorka nie może mieć dzieci, bo musi poświęcić się sztuce. Ale ja nie widziałam owoców tego poświęcenia, jej szczęścia. Nie chciałam tak. Aktorstwo nie jawiło mi się nigdy jako posłannictwo tak ogromne, żeby zgubić w tym siebie.
Aktorstwo to jednak misyjny zawód.
To prawda. Ludzie obserwują, słuchają, czasem usłyszą zdanie, które zostanie z nimi na całe życie dzięki aktorowi, który je wypowiedział. Na papierze nie każdy je odnajdzie, a w teatrze czy w filmie mają moc przebicia. To też nasza audycja („Damska torebka” w radiowej Jedynce – MJ), która daje możliwość powiedzenia czegoś istotnego większej liczbie osób.
Aktorka, żona, matka, „szefowa rady nadzorczej”. Jak Ty siebie definiujesz?
Staram się być przyzwoitym człowiekiem. Lubię być kobietą. Chociaż kiedyś myślałam, że fajniej byłoby być facetem, ale szybko mi to minęło. Dziś mężczyznom nie zazdroszczę, mają tyle trudnych zadań, ogromną odpowiedzialność, także za nas, kobiety, i za świat, który tworzą wokół. Kiedy zrozumiałam, jaka jest rola mężczyzn, zaczęłam inaczej traktować męża, przestałam mieć głupie pretensje rozwydrzonej panienki Małgosi. Teraz muszę wychować moje córki, żeby nie były takie głupiutkie, jak ja kiedyś (śmiech).
Czytaj także:
Jak córka z matką, czyli intymna opowieść o Annie Seniuk