Kiedy widzieliście kobietę, która w kościele kładzie głowę na ramieniu męża? Albo grupę mężczyzn biegnących w pole po kwiaty, by wręczyć je w chwili odnawiania przyrzeczeń małżeńskich? Chcecie zobaczyć? Jedźcie na małżeńskie rekolekcje.Dlaczego wspominam o wakacyjnych rekolekcjach we wrześniu? Bo jeżeli o nich myślicie, planowanie terminów trzeba zacząć już teraz. Ja wpadłem na ten pomysł w maju. Niestety, od kwietnia wszystkie terminy są już zajęte.
Od wielu jednak lat w środowisku przede wszystkim Domowego Kościoła, a więc małżeńskiej gałęzi Ruchu Światło Życie dostrzec można taką oto tendencję: realny wybór rekolekcji możliwy jest od lutego do marca/kwietnia. Wtedy jest szansa na odnalezienie bądź to kolejnych, istotnych na drodze formacji, dwutygodniowych wyjazdów, bądź też rekolekcji tematycznych, dotykających takich zagadnień, jak: komunikacja w rodzinie, dialog małżeński, zagrożenia duchowe czy też piękno relacji seksualnej. W maju lub w czerwcu na stronach oazowych dostrzec można jedno: permanentnie powtarzający się brak miejsc.
Czytaj także:
Nawet papież jeździ na rekolekcje
Dziwnie piękna sprawa
Skąd jednak popularność tego typu wyjazdów? Pytanie to staje się jeszcze bardziej zasadne, gdy zobaczymy jaki jest klasyczny program rekolekcji. A zatem: pobudka ok. 6.30. Na 7.00 trzeba zdążyć na namiot spotkania, a więc osobiste zatrzymanie się w kaplicy nad Słowem Bożym. Potem ok 7.30 jest jutrznia.
Następnie śniadanie, a ok. 9.00 Eucharystia lub konferencja. Następnie są spotkania w grupach, a o 13.00 obiad, który rozpoczyna czas dla rodziny, trwający najczęściej do 16.00. Później przewidziane są różne spotkania: konferencje, szkoły śpiewu lub liturgiczne. Następnie kolacja i pogodny wieczór. Niejednokrotnie ok. 21.00 rozpoczynają się następnie wieczory modlitwy, nocne czuwania lub uwielbienia.
A teraz do tego wszystkiego dołączmy jeszcze jeden bardzo istotny „element”. Myślę tutaj o dzieciach. Na rekolekcje przyjeżdżają rodziny mające zarówno jedno dziecko, jak i szóstkę. Po co się męczyć zatem na takich wyjazdach, zwłaszcza, że wielu „zabierają” większość urlopowego czasu?
Czytaj także:
Święty spokój. 7 miejsc, w których znajdziesz ciszę
Pięknie damy radę
Odpowiedź na postawione powyżej pytanie może być dwojaka. Po pierwsze rekolekcje małżeńskie są stałym elementem formacji w Domowym Kościele. Małżonkowie pracują rok nad konkretnym tematem, a następnie formują się na wyjazdowych wyprawach. Myślę jednak, że w znacznej większości osoby decydują się na takie wyjazdy z zupełnie innych powodów, a w zasadzie z jednego powodu. Jest nim „potrzeba”. Wyjazd na rekolekcje jest udaniem się na oazę. Część osób mówi, że to ładowanie akumulatorów. Stwierdzenie to jest niezwykle dziwne, a jednocześnie prawdziwe. Z jednej bowiem strony po rekolekcjach człowiek wraca niewyspany, śpiący i zmęczony. Biegał z zajęć na zajęcia, biegał za dziećmi, biegł do łóżka, by chwilę się przespać. Z drugiej jednak strony z takich wakacji człowiek wraca silniejszy.
Dla małżeństw
Pisząc o takich rekolekcjach nie można zapomnieć, iż dedykowane są one rodzinom, a w szczególności małżeństwom. I tak jest nie tylko w teorii, ale i w praktyce. Można na nich dowiedzieć się wielu ciekawych, cennych rzeczy, które pozwalają, by w trakcie kłótni się nie pozabijać. Dużo jednak cenniejsze jest obserwowanie pięknych rodzin. Zastanówcie się: kiedy widzieliście kobietę, która w kościele kładzie głowę na ramieniu męża? Może macie okazję oglądać grupę mężczyzn biegających w pole po kwiaty, by wręczyć je w chwili odnawiania przyuczeń małżeńskich? Może słyszeliście kiedyś modlitwę obcego mężczyzny w kościele, który drżącym głosem Boga chwali za piękno jego żony, to unikalne piękno wyrysowane kilkoma dekadami wspólnej, trudnej drogi? I jeszcze, jak często widzicie małżonków spacerujących ze sobą za rękę? Młodzi tak mają. A emerytów takich widzieliście?
Rekolekcje małżeńskie są niebezpieczne. Grożą one zarażeniem się od innych… miłością.
Czytaj także:
3 powody, dla których warto pojechać na rekolekcje ignacjańskie