Z ks. Zbigniewem Baranem CSMA (michalitą), egzorcystą archidiecezji przemyskiej, rozmawia Karol Wojteczek.
Karol Wojteczek: Jak to się dzieje, że kapłan w pewnym momencie swojej posługi otrzymuje mianowanie na egzorcystę? Co musi się wydarzyć?
Ks. Zbigniew Baran CSMA: Poprosił mnie o pełnienie tej funkcji ojciec generał, ks. Kazimierz Radzik, gdy byłem jeszcze proboszczem w Młochowie. Zgodziłem się głównie przez wzgląd na własną ambicję (śmiech).
Przez kolejny rok przygotowywałem się do nowej roli, uczestnicząc w egzorcyzmach u boku warszawskiego egzorcysty ks. Andrzeja Grefkowicza. W pewnym momencie ks. Andrzej powiedział mi: „Zbyszek, zaczynaj na własną rękę”. Miałem już przygotowanych w parafii na Bemowie ludzi, którzy mieli mi pomagać. I wtedy doszło do wypadku...
Pełniąc przez dwa lata funkcję ekonoma naszego zgromadzenia, przejechałem bez żadnego wypadku niemal 300 tys. kilometrów. Po tym jak ks. Andrzej stwierdził, że jestem gotów, by egzorcyzmować samodzielnie, przejechałem może 300-400 metrów. Podobno pierwszy zespół pogotowia, który dotarł na miejsce wypadku, nie chciał mnie w ogóle ratować – uznali ponoć, że takiego zderzenia nie miałem prawa przeżyć. Może taka lekcja pokory była mi potrzebna wobec pychy, jaka ogarnęła mnie zaraz po nominacji...
Interpretuje ksiądz to zdarzenie w kategoriach interwencji diabelskiej? Pytam, bo jeden z egzorcystów z Gorzowa Wielkopolskiego powiedział kiedyś w wywiadzie, że od kiedy zaczął pełnić swą funkcję, miał już trzy takie wypadki.
Dziś już patrzę na diabła jak na psa na łańcuchu. Owszem, potrafi on namieszać, ale tylko na tyle, ile smyczy mu Bóg popuści. Nie możemy myśleć, że diabeł to siła przeciwstawna względem Boga, równoważna mu. To bzdura! Diabeł to „tylko” anioł, który się zbuntował. Może zrobić tyle, na ile mu Pan Bóg pozwoli.
I nie ma ksiądz w sobie żalu za to, że tamtego dnia, w momencie wypadku, Bóg pozwolił na tak dużo?
Dzisiaj już umiem być wdzięczny za to, że zostałem powołany do funkcji, którą pełnię. Nauczyłem się za nią dziękować.
Za co konkretnie?
Funkcja egzorcysty wymusza na mnie niejako kroczenie „prostą drogą”. Nie mogę już pozwolić sobie na wątpliwe kompromisy, przymykanie oka na niektóre sprawy, szukanie dróg na skróty. Idę „prostą drogą”, zachowując pogodę ducha. Diabeł jest tchórzem, boi się jednoznaczności i radykalizmu. To relatywizm pozostawia mu przestrzeń do działania.
Odnosząc to na przykład do jazdy samochodem – po wypadku zacząłem szczególnie pilnie stosować się do przepisów ruchu drogowego. Wiem, że gdybym zrobił coś „z pogranicza”, zły od razu by to wykorzystał.
I dzisiaj nie boi się ojciec, że Szatan zechce się znowu zemścić?
Ależ ja wiem, że on by chciał! Nieraz mówi mi ustami opętanych, że zgniótłby mnie, gdyby tylko mógł!
Nie wdaje się z nim ojciec w dyskusje?
Opinie egzorcystów są tutaj różne, ale ja staram się tego unikać – tak nauczył mnie ks. Andrzej. Trzykrotnie wdawałem się z diabłem w dyskusję i za każdym razem lądowałem „na gnoju”, bawił się mną jak zabawką. Rozkazuję mu więc jedynie w imię Jezusa Chrystusa! Ludzka inteligencja nie może równać się z diabelską.
A co, jeśli zły znów zaczyna grozić?
Otrzymałem tę łaskę Bożą, że gdy na egzorcyzmach diabeł się wścieka, ja już się tylko cieszę. Widzę bowiem jego bezradność wobec Boga. Nawet teraz, godzinę przed spotkaniem z panem, miałem tutaj chłopaka, który prawdopodobnie jest opętany. Ach jak ten diabeł w nim szalał! A ja się tylko śmiałem, bo wiedziałem, że jest bezradny, że zaczyna się bać.
Ale, gdy tylko otrzymywał ksiądz nominację, tej odwagi nie było chyba aż tyle?
Jak już powiedziałem – jestem niestety człowiekiem pysznym i jako człowiek pyszny w pierwszym odruchu ucieszyłem się. Uznałem to za nobilitację dla proboszcza z małej podwarszawskiej parafii. Byłem wówczas tak głupi, że nie rozumiałem, że ludzie opętani to ci najbiedniejsi z biednych, najbardziej potrzebujący pomocy we wspólnocie Kościoła.
Odebranie człowiekowi rozumu i wolnej woli to dla niego chyba największe upokorzenie. Ale wtedy nie myślałem w ogóle tymi kategoriami. Myślałem raczej: „Teraz będę kimś!”. Prymitywne to było strasznie.
To jak się ksiądz zabezpiecza przed potencjalnymi kontratakami?
Żyjąc po to, po co mnie Pan Bóg stworzył. Po co Bóg stworzył aniołów i ludzi? Aby go wielbili. Tak długo jak pozostaję w duchu wdzięczności i uwielbienia, tak długo Szatan nie ma do mnie dostępu. Dostrzegłem to dopiero niedawno. Wcześniej sam żyłem w duchu częstych narzekań i porównywania się z innymi. Szatan traktuje taki klimat jako zaproszenie, najlepiej się w nim odnajduje.
Zrozumiałem to, zastanawiając się, jak to się dzieje, że mimo dokonanego uwolnienia, diabeł wraca czasem do życia moich penitentów. Otóż wraca właśnie w życiu tych, którzy nie wytrwali w duchu wdzięczności i uwielbienia wobec Boga. Przez życie trzeba iść, śmiejąc się radośnie ze wszystkiego, co Pan Bóg nam zsyła. Postępując tak, kształtujemy nasze życie doczesne na podobieństwo czekającego nas życia wiecznego.
Bardzo trudno jest to oczywiście zrealizować. Wychowani zostaliśmy tak, by Pana Boga przede wszystkim prosić. Nawet człowiek wierzący, gdyby powiedzieć mu: „Chodźmy do kościoła pouwielbiać Boga”, może nie bardzo wiedzieć, o co nam chodzi. Jeśli powiesz mu „chodźmy na różaniec albo koronkę”, to on zrozumie. Ale z uwielbieniem może być problem.
Ja, powracając po wypadku do posługi egzorcysty, powziąłem postanowienie, by każdego dnia znajdować czas na dwugodzinną adorację. Kto wie, może gdybym zaczął je zaniedbywać, doszłoby do jakiegoś kolejnego wypadku.
Ksiądz nie ma problemu z tym uwielbieniem i wdzięcznością, obcując na co dzień z tymi, jak ich ksiądz określił, najbiedniejszymi z biednych? Nie zastanawia się ksiądz, dlaczego dobry Bóg dopuszcza dla nich tę największą biedę?
Jest dokładnie odwrotnie! Dziś już rozumiem, dlaczego Bóg nie pozbył się całkowicie diabła. Wystarczyłoby jedno Jego „Chcę!”, by diabeł przestał istnieć.
Ale widzę po moich penitentach, którym ten diabeł nieraz naprawdę pogruchotał kości, że po uwolnieniu stają się oni naprawdę pobożni! Oni i całe ich rodziny! 90% z nich zaczyna pilnować Bożego życia – codziennej modlitwy, niedzielnej Eucharystii. Trzeba ich tylko otworzyć właśnie na tego ducha wdzięczności i uwielbienia.
Jest to fragment rozmowy, która w całości ukazała się w piśmie „Któż jak Bóg. Dwumiesięcznik o aniołach i życiu duchowym” (5/2017). Publikujemy ten materiał za zgodą autora oraz wydawcy.