Może nasze górnolotne ambicje powołaniowo-realizacyjne są tuż obok nas. Albo lepiej – są w nas. Bo nasze powołanie najczęściej jest tam, gdzie jesteśmy.
Kim chciałbyś być, jak dorośniesz?
Lata 90. Rozmawia dziesięcio- i jedenastolatek.
– A ty, kim chciałbyś być jak dorośniesz? – pyta starszy młodszego.
– Ja? To w sumie nie wiem… Aha zapomniałem, przecież będę księdzem… a ty?
– Ja? Księdzem na pewno nie. Ja chciałbym zostać dziennikarzem.
Takie rozmowy to normalka w młodzieńczym czy dziecięcym wieku. Sam mam kilka takich za sobą. Czasem to tylko zwykłe fantazjowanie, nieraz nasycone dużym wpływem rodziców, czasem to zdefiniowane i samodzielne plany na przyszłość.
Pytanie o powołanie pojawia się na różnych etapach życia. Nawet tacy dziesięciolatkowie rozmawiają o swoim powołaniu, jeszcze tego w ten sposób nie nazywając. Młodzież szkół średnich często podczas spotkań rodzinnych jest torpedowana pytaniami o studia, przyszłą pracę. Chłopak, trzymając dziewczynę za rękę rozmawia z nią o ślubie, przyszłej rodzinie. Pięćdziesięciolatek zastanawia się nad swoją drogą życiową, siedząc w autobusie wiozącym go na pierwszą zmianę do kopalni.
Powołanie jest w nas
Odpowiedź na pytanie o powołanie nie jest łatwa. Niejednokrotnie przychodzi późno lub nie przychodzi wcale. Do końca życia czasem szukamy naszego powołania. Ale czy szukamy w odpowiedni sposób? Czy czasem nie zatracamy się w tych poszukiwaniach brodząc w gąszczu pytań bez odpowiedzi? Szukamy czegoś wielkiego, odległego i wspaniałego… I jakoś tak się nam składa, że to coś nazwane przez nas powołaniem jest wielkie i wspaniałe, ale jednak zbyt odległe.
W poszukiwaniach i realizacji naszego wymarzonego powołania przeszkadzają nam codzienne obowiązki: odbieranie dzieci z przedszkola, remont kuchni, wstawanie na pierwszą zmianę do pracy czy zalegające sterty ubrań do prasowania. I ciągle odkładamy ten temat na później.
A może nie trzeba wcale szukać tak daleko? Może nasze górnolotne ambicje powołaniowo-realizacyjne są tuż obok nas. Albo lepiej – są w nas. Może to, że biorąc ślub 10 lat temu nie byłem do końca świadomy tego co robię, dziś może skutkować odkryciem mojego powołania właśnie w byciu mężem i ojcem? Może to, że zatrudniłem się na budowie 20 lat temu zaraz po skończeniu szkoły, okazuje się być tym w czym się dzisiaj spełniam – moim powołaniem?
Czytaj także:
Matka, ojciec, troje dzieci – wszyscy zostali świętymi!
Istota
Kiedyś rozumiałem powołanie tylko i wyłącznie zero-jedynkowo. Albo się ma powołanie do bycia księdzem albo nie. Żadne inne możliwości w ogóle nie wchodziły w grę. Powołanie natomiast jest dużo głębszym i rozległym tematem, niż traktowanie go tylko w kwestiach bycia księdzem. Jaka jest istota powołania? Ano taka, że robi się coś do czego jesteśmy stworzeni.
I nie chodzi tu o jakieś wielkie rzeczy. Wystarczy być tatą, który co wieczór czyta bajkę na dobranoc, babcią, która piecze ulubiony sernik, polonistką, która porządnie przerobi okres Młodej Polski. Nasze powołanie najczęściej jest tam gdzie jesteśmy.
Sami nie jesteśmy w stanie odkryć, co tak naprawdę jest naszym powołaniem. Trzeba prosić Pana Boga, żeby dał nam wskazówki. On może wskazać nam drogę na drugą stronę globu, albo otworzyć nam oczy i postawić twardo w naszych czterech ścianach. Czasem trzaśnie nas po prostu jak grom z jasnego nieba, a czasem jest wynikiem przemyśleń, albo lepiej, wynikiem splotu różnych wydarzeń. Ale sens zawsze jest taki sam. Robić jak – NAJ – lepiej. Wtedy to, co zdawało się być dla nas przekleństwem, staje się naszym błogosławieństwem. Odkrywamy siebie jako młodego adepta sztuki sprzątania łazienki czy członka chóru parafialnego.
Powołanie to po prostu bycie sobą. Tylko trzeba siebie dobrze poznać. Znasz siebie?
Tak na marginesie, bohaterowie rozmowy przytoczonej na początku istnieją naprawdę. Mają się dobrze. Ten, który miał być dziennikarzem – od kliku lat nosi biały habit ojców Dominikanów. Ten, który miał być księdzem, jest szczęśliwym mężem i ojcem dwójki kochanych dzieciaków.
Czytaj także:
Ich dzieci są ciężko chore. Opowiadają, jak nie wkurzyć się na Pana Boga