Czy antykoncepcja hormonalna zawsze jest zła? Ks. Jan Kaczkowski w jednej z rozmów podkreślał, że są sytuacje, w których ochrona przed ciążą nie ma na celu walki z Bożą wolą. Przyjrzyjmy się problemowi.
Pozorna zgoda?
Warto zatrzymać się na chwilę przy cytowanych wyżej słowach ks. Jana Kaczkowskiego (z rozmowy z Piotrem Żyłką). W swoich refleksjach bioetycznych kapłan ten mocno zwracał uwagę, że temat pigułek antykoncepcyjnych jest tylko pozornie „wyjaśniony”. Jeszcze dalej w rozważaniach poszedł o. Piotr Jordan Śliwiński. W książce pod tytułem „Spowiedź nie musi boleć” podkreślił, że antykoncepcja w małżeństwie należy do sfery niezwykle intymnej i, co ważne, nie może być jednoznacznie moralnie oceniana tak, jak ma to miejsce w wypadku przedmałżeńskiego współżycia.
Ks. Kaczkowski odpowiadając na pytania Joanny Podsadeckiej jednoznacznie podkreślał, że nie spodziewa się zmiany nauczania Kościoła katolickiego w kwestii sztucznej regulacji płodności. Przypomniał, że stanowisko w tej kwestii ukształtowała encyklika Humanae Vitae. Jej autor, papież Paweł VI wyraził stanowisko dotyczące ludzkiej płodności. Było ono inspirowane uwagami, jakie w owym czasie zgłaszali bp Karol Wojtyła oraz dr Wanda Półtawska. Wnikając w ten temat natrafić możemy na dokument „Odpowiedzialność rodzicielska” z 1966 roku, opublikowany przez watykańską komisję, która – jeszcze na polecenie Jana XXIII – miała ocenić, czy antykoncepcję da się pogodzić z nauczaniem moralnym Kościoła katolickiego. Komisja – w wyniku głosowania – uznała, że jest to możliwe.
Antykoncepcja? Bez zmian w nauczaniu
Paweł VI odniósł się do tych ustaleń w treści encykliki. Na jej początku stwierdza on: „(...) wnioski, do których doszła Komisja, nie mogły być uznane przez Nas za pewne i definitywne, ani też nie mogły zwolnić Nas z osobistego obowiązku rozważenia tego doniosłego problemu. Stało się tak między innymi z tego również powodu, że w łonie Komisji nie osiągnięto pełnej zgody, co do proponowanych zasad moralnych, szczególnie zaś dlatego, że przedłożono pewne środki i metody rozwiązania zagadnienia, niezgodne z moralną nauką o małżeństwie, głoszoną z niezmienną stanowczością przez Nauczycielski Urząd Kościoła”.
Chcąc odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie o zło antykoncepcji warto zacząć od perspektywy Papieża Montoniego. Jego zdaniem, promowanie sztucznej regulacji poczęć niszczy godność człowieka. Powoduje, że relacja między kobietą i mężczyzną zaczyna nabierać charakteru przedmiotowego. Przedmiotowość dostrzec można w niewłaściwym traktowaniu kobiety przez mężczyznę. Paweł VI dodawał, że antykoncepcja stać się może narzędziem w rękach mocarstw chcących regulować kwestię poczęć w konkretnych regionach globu. Więcej, przyczynić się ona może do zwiększenia liczby rozwodów.
Bliżej realiów
Przechodząc z perspektywy duszpasterskiej na płaszczyznę medyczną oraz społeczną, bez trudu dostrzec można inne istotne argumenty świadczące o tym, że antykoncepcja nie jest „zjawiskiem bezproblemowym”. Pisząc o tym typie regulacji poczęć trzeba wspomnieć, że mowa jest o działaniu hormonalnym. Pięćdziesiąt lat temu farmaceutyki przeznaczone do zapobiegania ciąży w znacznej mierze składały się z substancji hormonalnych. W czasach dzisiejszych Charakterystyki Produktów Leczniczych wskazują, że tego typu preparaty mają w sobie śladowe ilości hormonów. Niepożądane efekty uboczne antykoncepcji to nie wymysł środowisk pro life, ale fakt naukowy. Dostrzegamy niebezpieczeństwo pojawienia się zakrzepicy żył, zwiększone ryzyko wystąpienia nowotworu, pojawienie się dynamicznych wahań nastroju oraz (paradoksalnie) zmniejszenie poziomu libido (osoba ma mniejsze zapotrzebowanie na aktywność seksualną, a w przyszłości może mieć problemy z poczęciem dziecka).
Kolejnym aspektem jest działanie nie tylko antykoncepcyjne, ale również wczesnoporonne. Dr Małgorzata Prusak stwierdziła, że liczne preparaty zarejestrowane jako środki zapobiegające ciąży mogą zmniejszać możliwość zagnieżdżenia się zarodka w jamie kobiecej macicy. Nie można poza tym pominąć problemów psychologicznych. Korzystanie przez kobietę ze środków antykoncepcyjnych może mieć wpływ na relacje w związku. W podobnym układzie kobieta przejmuje odpowiedzialność za kwestie prokreacyjne. Ona ma się „zabezpieczyć”. To słowo ma istotne znaczenie. Pojawia się pytanie: „Przed czym?”. Ciąża oraz dziecko traktowane są jako zagrożenie oraz choroba. Seksualność staje się wprost związana z lękiem. Mężczyzna znajduje się w komfortowym położeniu, bo to kobieta przyjmuje negatywnie wpływające na jej organizm środki.
Niby tak…
Krytyka hormonalnej antykoncepcji może zawierać się w refleksji etycznej i prawnej. Pigułki mają powstrzymać naturalny stan ciąży, która nie jest chorobą. Nie są to więc lekarstwa. Pojawia się pytanie: Czy zawsze tak jest? Czy na pewno nie mogą być lekarstwami? Co jeśli nie leczą, ale przed czymś chronią? Pytania te są istotne dla farmaceutów. Pojawia się postulat skonstruowania przepisów pozwalających specjalistom na skorzystanie z klauzuli sumienia.
Jak się jednak okazuje, środki hormonalne mogą być wykorzystywane nie tylko w celach antykoncepcyjnych. Farmaceuta, powołując się na klauzulę sumienia, mógłby jednocześnie uniemożliwić kobiecie zastosowanie preparatu hormonalnego, który ma np. pomóc w ustabilizowaniu cyklu miesiączkowego. Kobieta może wcale nie „myśleć antykoncepcyjnie”. Wspomniana stabilizacja ma pomóc w zajściu w ciążę. W tej sytuacji środki będą miały charakter leczniczy. Nie ma więc mowy o antykoncepcji. Sprawa jednak nadal nie jest prosta.
Antykoncepcja – (nie)zła ochrona
Antykoncepcja jest krytykowana za tworzenie klimatu, w którym ciąża i dziecko jest zagrożeniem. W ostatnim książkowym wywiadzie ks. Kaczkowskiego pojawiają się wypowiedzi kobiet, wskazujące, że dylematy związane z płodnością nie są czarno- białe. W książce „Dasz radę” kapłan odpowiada na pytania czytelników. Są wśród nich kobiety, które obawiają się kolejnej ciąży oraz cesarskiego cięcia. Można powiedzieć, że to dość częste zjawisko. Poród do łatwych sytuacji nie należy.
Wyobraźmy jednak sobie następującą sytuację – kobieta ma trójkę dzieci. Lekarze po porodzie informują ją, że ściany macicy są tak cienkie, że przy kolejnej ciąży istnieje ryzyko pęknięcia. Popatrzmy także na inny przykład. Kobieta zostaje powiadomiona, że kolejna ciąża może ją doprowadzić do utraty wzroku (lub jego istotnego pogorszenia). Oba przykłady odnoszą się do pojawiających się w medialnych dyskusjach sytuacji granicznych. Można oczywiście powiedzieć, że to sztuczny problem, dziecka przecież jeszcze nie ma. Można także stwierdzić, że trzeba „zaufać Bogu”. Bóg jednak dał ludziom rozum, a oczekiwanie heroizmu od konkretnej osoby jest działaniem nieetycznym.
Kaczkowski podkreśla, że są takie sytuacje, w których „zabezpieczenie” przed ciążą jest w pełni uzasadnione. Mowa o przypadku, w którym kolejna ciąża zagraża życiu kobiety. Nie ma w tym miejscu mowy o lękliwej obawie „przed pieluchami”. Jest natomiast strach przed potencjalnym, ale możliwym zagrożeniem życia. Zagrożenie dla zdrowia, jego uszczerbek, wydawać się mogą bardziej błahym problemem. Czy jednak na pewno? Co powinien zrobić mąż w sytuacji, gdy w jego obecności lekarz powie: „Kolejna ciąża tak obciąży pani wzrok, że może go pani stracić?". Decyzja nie należy do niego, ale do żony. To ona podejmuje ewentualne ryzyko. Ks. Kaczkowski pokazuje jednak, że są sytuacje, w których ochrona przed ciążą nie ma na celu walki z Bożą wolą. Jego zdaniem, w takiej sytuacji nie wystarczy wyłącznie głos sumienia. Konieczne jest spotkanie ze spowiednikiem, któremu te tematy nie są obce.